[Recenzja] Miles Davis - "Water Babies" (1976)



Niedługo po powrocie z japońskiej trasy, zespół Davisa kontynuował intensywne koncertowanie w swojej ojczyźnie. Lider był coraz bardziej zmęczony nieustannymi występami, do tego pochłaniał go narkotykowy nałóg, a w rezultacie coraz bardziej podupadał na zdrowiu. W sierpniu 1975 roku podjął decyzję o tymczasowej przerwie w działalności - odwołał ostatni z zaplanowanych koncertów i odstawił trąbkę na półkę. Wziął ją z powrotem do ręki dopiero cztery lata później... Niespecjalnie zmartwiło to jego wydawcę, który miał dostęp do bogatego archiwum muzyka - niezliczonych nagrań studyjnych i koncertowych, których dotąd nie opublikowano, wystarczyłoby na zapełnienie dziesiątek albumów.

Tym bardziej dziwi, dlaczego dysponując taką ilością materiału, w pierwszej kolejności wydano właśnie "Water Babies". Są to nagrania z dwóch różnych sesji, z czerwca 1967 roku i listopada 1968 roku. Wypełniające pierwszą stronę kompilacji utwory "Water Babies", "Capricorn", "Sweet Pea" powstały w tym samym czasie, co album "Nefertiti", w najsłynniejszym kwintecie Davisa, z Herbiem Hancockiem, Waynem Shorterem, Tonym Williamsem i Ronem Carterem. Jest to całkiem sprawnie zagrany post-bop, ale ten skład było stać na więcej - zarówno w kwestii kompozytorskiej, jak i wykonawczej. Nic zatem dziwnego, że właśnie dla tych kawałków zabrakło miejsca na wspomnianym albumie. Bo choć słucha się ich przyjemnie, zupełnie nie dają powodów do zachwytu.

Utwory ze strony B, "Two Faced" i "Dual Mr. Anthony Tillmon Williams Process", powstały pomiędzy sesjami do albumów "Filles de Kilimanjaro" i "In a Silent Way", w nieco innym składzie, z Davem Hollandem na miejscu Cartera i Chickiem Coreą jako drugim pianistą. W tych nagraniach zespół eksperymentuje z jazzem elektrycznym (ściślej mówiąc, zelektryfikowane są tu tylko pianina), ale efekt jest nieporównywalnie mniej ciekawy od "In a Silent Way". "Two Faced" jest jednak całkiem przyjemnym, choć może nieco za długim jamem, sprawnie łączącym stylistykę Drugiego Wielkiego Kwintetu z nowocześniejszym brzmieniem. Mniej przekonująco wypada drugi utwór, rażący dość banalnymi melodiami.

"Water Babies" bez wątpienia zasługuje na miano zbioru odrzutów. Nie jest to oczywiście bezwartościowa muzyka - większość zawartego tu materiału prezentuje całkiem solidny poziom. Problem jednak w tym, że Miles Davis przyzwyczaił do wybitnych rzeczy. Praktycznie każde jego wydawnictwo z dekady poprzedzającej wydanie "Water Babies" jest od niego nieporównywalnie lepsze.

Ocena: 7/10



Miles Davis - "Water Babies" (1976)

1. Water Babies; 2. Capricorn; 3. Sweet Pea; 4. Two Faced; 5. Dual Mr. Anthony Tillmon Williams Process

Skład: Miles Davis - trąbka; Wayne Shorter - saksofon; Herbie Hancock - pianino (1-3), elektryczne pianino (4,5); Tony Williams - perkusja; Ron Carter - kontrabas (1-3); Chick Corea - elektryczne pianino (4,5); Dave Holland - kontrabas (4,5)
Producent: Teo Macero


Komentarze

  1. "Water Babies" bez wątpienia zasługuje na miano zbioru odrzutów. Dobre !!!To ja życzę wszystkim, a zwłaszcza dzisiejszym jazzmanom takich odrzutów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też bym sobie życzył, żeby ktoś dziś wydał album na takim poziomie, jak "Water Babies". Jednak longplay ten nie wytrzymuje porównania z wcześniejszymi dokonaniami Davisa, jest jego najsłabszym studyjnym materiałem od czasu "Quiet Nights".

      Usuń
  2. Oczywiście to były odrzuty świadczy to jednak moim skromnym zdaniem o geniuszu Milesa z tamtego okresu. Płyta jest faktycznie dość dziwna bo na stronie A analoga jest klasyczny akustyczny kwintet, a na drugiej mamy elektryczne piana Corea i Hancocka i wkraczamy w niebezpieczne dla ortodoksów rejony :) ale proszę sobie porównać Sweet Pea, Water Babies i Capricorn z ich odpowiednikami na płycie kompozytora Wayna Shortera Supernova z 1969r. Dla mnie przepaść na korzyść kwintetu Milesa .

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest bardzo ceniony wśród fanów Milesa oczywiście nie dorównuje Nefertiti a porównanie z Quiet Nights sorry tamta sesja to inna bajka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie porównałem tego albumu z "Quiet Nights". Stwierdziłem tylko, że wszystko wydane pomiędzy tymi dwoma albumami jest od nich lepsze.

      Usuń
  4. Płyty jeszcze nie słuchałem, ale mam kontrowersyjne pytanie. Zauważyłem, że pod recenzją VK Scorpionsów nie ma już wiadomej okładki. Zrozumiałe, bo wywołała trochę zamieszania po latach - sam zresztą o tym napisałeś w recenzji i mogliby Ci chyba zablokować stronę. A nie obawiasz się, że zamieszczając okładki Nevermind, Houses of The Holy, Blind Faith i właśnie Water Babies również stąpasz po kruchym lodzie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli planujesz słuchać boksów z kompletnymi sesjami - a warto ze względu na unikalne dla nich nagrania, często na bardzo wysokim poziomie - to "Water Babies" możesz sobie odpuścić. W boksach podsumowujących konkretne okresy te kawałki mają więcej sensu, choć i tak nie należą do ich najlepszych momentów.

      Zaś co do pytania, to inne wymienione okładki nie wywołują takich kontrowersji, jak tamta. Szczególnie w przypadku recenzowanego albumu, gdzie jest to tylko rysunek, swoją drogą niezbyt estetyczny. W dodatku ten materiał, podobnie jak albumy Led Zeppelin i Nirvany, nawet nie mają alternatywnych okładek, wiec o żadnej zamianie nie może być mowy. Inaczej wygląda to w przypadku Blind Faith, gdzie jest kilka wersji. Najbardziej estetyczna jest niemiecka, ta czarno-pomarańczowa. Zależało mi na takim wydaniu i właśnie takie mam w kolekcji.

      Usuń
    2. Myślałem żeby przesłuchać (niekoniecznie jeden raz, jeżeli jedno słuchanie nie wyczerpie w całości mojego poznania danego albumu) w miarę kompletnie lata 1965-1977, a także wybrane wydawnictwa z okresu 1957-1964. A boksy zostawić na koniec. Z przekory przesłuchałem też cztery litery, ale masz rację - to jest złe.

      Usuń
    3. Przez lata 1965-77 rozumiesz to, co zostało wtedy wydane, czy zarejestrowane? Bo warto jednak wybrać ten drugi wariant. Np. na "It's About That Time" z 2001 roku znajdziesz takiego Davisa, jakiego nie ma nigdzie indziej - ani na płytach z epoki, ani w boksach.

      Poleciłbym też "Circle in the Round" i "Directions", na których jest masa świetnego materiału z tych lat, w chwili wydania premierowego. Ale skoro masz zamiar słuchać boksów, to tam też są te nagrania.

      Usuń
    4. W pierwszej kolejności chciałem od ESP do Dark Magus, ale świetnie ze mi mówisz o "It's About That Time", bo nie wiem kiedy i czy bym do niego dotarł. W koncertówkach Davisa naprawdę można się pogubić.

      Usuń
    5. Wbrew pozorom, nie ma tych koncertówek aż tak wiele. A warto znać to (w nawisach data wydania):

      My Funny Valentine: Miles Davis in Concert (1965)
      'Four' & More: Recorded Live in Concert (1966)


      To nagrania z początku 1964 roku, tuż przed powstaniem Drugiego Wielkiego Kwintetu (jeszcze bez Shortera). Są to fragmenty tego samego występu, podzielone tematycznie - na pierwszy trafiły utwory balladowe, a na drugi czadowe. Stylistycznie nie odbiegają od albumów z okresu 1965-68.

      Miles Davis at Plugged Nickel, Chicago (1976)

      Najsłynniejsze koncertowe nagranie z okresu Drugiego Wielkiego Kwintetu. Więcej swobody niż w studiu.

      At Fillmore: Live at the Fillmore East (1970) / Miles at the Fillmore: The Bootleg Series Vol. 3 (2014) - ten pierwszy to zmiksowane fragmenty kilku występów, na drugim są nagrania z tych występów w całości
      Live-Evil (1971) / The Cellar Door Sessions 1970 (2005) - jak wyżej
      Black Beauty: Miles Davis at Fillmore West (1973)
      Bitches Brew Live (2011)


      Nagrania z okresu, gdy ukazał się "Bitches Brew", a "Jack Johnson" był dopiero nagrywany. Miles odszedł wtedy od grania poszczególnych kompozycji, a postawił na ciągłe improwizacje, podczas których pojawiają się znane motywy (głównie z "In a Silent Way", "Bitches Brew" i "Jacka Johnsona") i wariacje na ich temat.

      Live at the Fillmore East (March 7, 1970): It's About That Time (2001)

      Nagrania z tego samego okresu, co powyższe, ale stylistyka nieco inna. Shorter (jego ostatni występ z Davisem), Corea i Holland skierowali muzykę w rejony bliższe free jazzu, co jest o tyle ciekawe, że Miles nienawidził tego stylu i nigdy więcej nie zbliżył się do niego tak bardzo, jak tutaj.

      Agharta (1975)
      Pangaea (1975)
      Dark Magus (1977)


      Koncerty z okresu już po nagraniu "On the Corner" i "Get Up with It", więc jest bardziej funkowo. Wciąż jest to jedna wielka improwizacja, gdzie znane motywy są tylko punktem wyjścia do czegoś zupełnie nowego.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024