[Recenzja] Tim Buckley - "Happy Sad" (1969)



Tim Buckley to ciekawy przykład artysty, który odnosił komercyjne sukcesy, lecz jego twórczość zwykle spotykała się z niezrozumieniem . Tak naprawdę dopiero po jego śmierci nagrane przez niego albumy zyskały status kultowych. Częściowo przyczyniła się do tego popularność, jaką w latach 90. zdobył jego syn, Jeff. A poniekąd także ludzkie zamiłowanie do dramatu - obaj Buckleyowie zmarli w młodym wieku, obaj w tragicznych okolicznościach. Tim, mający już za sobą problemy z narkotykami, nieświadomie zażył zabójczą dawkę heroiny, podaną przez jednego z jego przyjaciół. Jeff utopił się podczas kąpieli w rzece.

Z twórczością Tima Buckleya warto jednak zapoznać się dla niej samej. Muzyk zadebiutował w 1966 roku eponimicznym albumem, który choć pokazywał jego nieprzeciętne umiejętności wokalne, to muzycznie nie wyróżniał się niczym na tle innych folkowych wydawnictw z tamtych czasów. Już rok później ukazał się kolejny longplay, "Goodbye and Hello", zawierający nie tylko lepsze kompozycje (jak np. "Phantasmagoria in Two" czy "I Never Asked to Be Your Mountain"), ale także pokazujący większe ambicje muzyka. Warto wyróżnić przede wszystkim rozbudowany utwór tytułowy, pełen zmian tempa i nastrojów, zachwycający bogactwem motywów. Mimo folkowej, akustycznej aranżacji, będący swego rodzaju zapowiedzią rocka progresywnego... Album osiągnął nieznaczny sukces komercyjny, a krytycy zaczęli porównywać Buckleya do Dylana. On sam się z tym nie zgadzał, twierdząc, że nie jest nawet muzykiem folkowym, a jazzmanem. Co ciekawe, ta deklaracja znalazła potwierdzenie na jego następnym dziele, wydanym w 1969 roku "Happy Sad".

"Happy Sad" to przełomowy album w dorobku Buckleya, który po raz pierwszy samodzielnie stworzył wszystkie utwory (wcześniej część tekstów pisał mu Larry Beckett). Choć longplay okazał się jego największym komercyjnym sukcesem (dochodząc do 81. miejsca na liście Billboardu), zawarta na nim muzyka jest znacznie bardziej eksperymentalna, niż na poprzednich wydawnictwach, choć jeszcze nie tak awangardowa, jak na kolejnych. Na albumie przeważają dość długie, rozbudowane kompozycje (tylko jedna trwa poniżej pięciu minut, a dwie najdłuższe przekraczają dziesięć minut). Warstwa instrumentalna zdominowana jest przez dźwięki wibrafonu, którym towarzyszą partie kontrabasu, bogate brzmienia perkusyjne, oraz nierzadko schowane w tle gitary. Wspomniana inspiracja jazzem najbardziej słyszalna jest w otwierającym album "Strange Feelin'", zbudowanym na melodii "All Blues" Milesa Davisa, a także w wielowątkowym "Love from Room 109 at the Islander" oraz prześlicznej balladzie "Dream Letter". Poruszające partie wokalne w tych dwóch ostatnich potwierdzają ogromny talent Tima. Pełnie jego wokalnych możliwości można natomiast podziwiać w dwunastominutowym "Gypsy Woman", wyróżniającym się bardzo swobodnym, jamowym charakterem. Nie brakuje tu jednak prostszych, bardziej piosenkowych utworów, czego dowodem bardzo melodyjny, folk rockowy "Buzzin' Fly", oraz przypominający o folkowych korzeniach muzyka, niespełna trzyminutowy "Sing a Song for You".

"Happy Sad" to bardzo piękny album. Ambitny, dość eksperymentalny, ale niespecjalnie trudny w odbiorze - w każdym razie nie dla osób choć trochę osłuchanych z folkiem i jazzem. A nie ma przecież żadnego racjonalnego powodu, by rockowi słuchacze bali się tych gatunków. Przy całej ich różnorodności, każdy powinien znaleźć w nich coś dla siebie. 

Ocena: 8/10



Tim Buckley - "Happy Sad" (1969)

1. Strange Feelin'; 2. Buzzin' Fly; 3. Love from Room 109 at the Islander (On Pacific Coast Highway); 4. Dream Letter; 5. Gypsy Woman; 6. Sing a Song for You

Skład: Tim Buckley - wokal i gitara; Lee Underwood - gitara i instr. klawiszowe; John Miller - kontrabas; David Friedman - wibrafon, marimba i instr. perkusyjne; Carter Collins - kongi
Producent: Zal Yanovsky i Jerry Yester


Komentarze

  1. Tyle fantastycznej muzyki do poznania, a tak mało czasu :/ To naprawdę przytłaczające... o albumie się nie wypowiem, bo to klasyk nad klasykami.

    OdpowiedzUsuń
  2. A co sądzisz o dokonaniach jego syna, Jeffa i jego głosie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, znam tylko jego wersję "Hallelujah" (w której pokazał talent wokalny), a poza tym słyszałem może ze dwa inne utwory, których już nie pamiętam. Mam jednak zamiar to nadrobić.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024