[Recenzja] Kairon; IRSE! ‎- "Ruination" (2017)



W dzisiejszych czasach nowym wykonawcom nie jest łatwo się przebić. Z wielu powodów. Jednym z nich jest Internet. Owszem, dzięki niemu łatwo dotrzeć do odbiorców, nawet bez konieczności wydania albumu. Jednak przez mnogość stron promujących muzykę, internetowych kanałów radiowych, ale i samych wykonawców - każdy z nich dotrze do niewielkiej grupy słuchaczy. W czasach, gdy istniały tylko media tradycyjne, a ich ilość była znacznie mniejsza, wystarczyło zostać docenionym przez jedno z nich, by zyskać rozpoznawalność wśród znacznie większego grona odbiorców, niż jest to możliwe dzisiaj. Problemem jest też z pewnością to, że w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat powstało tyle muzyki, że ciężko nagrać coś, czego ktoś kiedyś nie zagrał lepiej. Dawniej muzykom łatwiej było uniknąć plagiatu. Łatwiej też było wymyślić nieużywaną przez nikogo nazwę dla zespołu, która im prostsza i łatwiejsza do zapamiętania, tym bardziej ułatwiała zdobycie popularności. Dziś zespoły przybierają coraz bardziej udziwnione i nieprzyjazne nazwy, które choć mogą zaintrygować, to z dużym prawdopodobieństwem mogą też zniechęcić do sięgnięcia po ich twórczość. Przykładem może być niedawno opisywany przeze mnie King Gizzard & the Lizard Wizard, albo bohater niniejszej recenzji - Kairon; IRSE!.

Pochodząca z Finlandii grupa zadebiutowała w 2011 roku albumem "the Defect in that one is bleach / We're hunting wolverines", jednak uznanie na świecie zdobyła trzy lata później, za sprawą wydanego wówczas krążka "Ujubasajuba". Zawartą na nim muzykę można określić jako połączenie shoegaze'u i post-rocka. A więc zupełnie nie "moich" klimatów. Jednak już na kolejnym longplayu, wydanym w lutym tego roku (a więc znów po trzyletniej przerwie) "Ruination", zespół dokonał wartego uwagi zwrotu stylistycznego. Muzycy postanowili nagrać album wyraźnie inspirowany klasycznym rockiem progresywnym, z King Crimson i Yes na czele. Wiem, nie brzmi to zbyt zachęcająco. Wszak działają już dziesiątki wykonawców, którzy mając tak zacne inspiracje, grają nudny, anemiczny i bezjajeczny retro-prog. Kairon; IRSE! ma jednak coś, czego brakuje większości współczesnych wykonawców. Pomysł na siebie. Na "Ruination" wpływy rocka progresywnego łączącą się z wciąż obecnymi w twórczości grupy elementami shoegaze'u, tworząc może nie tyle nową jakość, co przynajmniej namiastkę czegoś oryginalnego.

Połączenie tych dwóch, kompletnie różnych, muzycznych światów najlepiej słychać na przykładzie utworu "Porphyrogennetos", w którym shoegaze'owa "ściana dźwięku" i charakterystycznie rozmyte brzmienie (dominujące w pierwszej, bardziej piosenkowej części utworu, opartej na fantastycznie pulsującym basie), spotyka się z progrockowym kombinowaniem (dominującym w dalszej, instrumentalnej części). Jeszcze bliższy shoegaze'u jest "Llullaillaco", łączący melancholijny charakter i ostre brzmienie. Pewne naleciałości tego stylu pojawiają się także w najcięższym na płycie "Starlik", ciekawie wzbogaconym pozornie chaotycznymi partiami saksofonu. Inspiracje rockiem progresywnym są natomiast najbardziej ewidentne w dwóch odsłonach kompozycji "Sinister Waters", trwających w sumie ponad 25 minut i zbudowanych na typowo progrockowych patentach, a także w tytułowym "Ruination", którego podniosły charakter nieodparcie kojarzy się z debiutem King Crimson. Na pochwałę zasługuje wysoki poziom wykonania całego albumu, a także odpowiednio rozbudowane instrumentarium - poza wspomnianym saksofonem, słychać tu także skrzypce, klarnet i klawisze. Same kompozycje są niestety niezbyt zapamiętywalne - brak w nich charakterystycznych motywów i wyrazistych melodii. A największym mankamentem całości jest zniewieściały i, mówiąc wprost, kiepski wokal. Dmitry Melet powinien skupić się na grze na basie (w czym jest naprawdę dobry), a mikrofon odstąpić komuś o ciekawszej barwie i przede wszystkim o większych możliwościach wokalnych.

"Ruination" to jedno z ciekawszych wydawnictw bieżącego roku. Pomimo wspomnianych wyżej niedoskonałości, warto poznać ten album, jako przykład kreatywnego podejścia do grania w stylu retro. W natłoku kiepskich epigonów, cieszą tacy wykonawcy, jak Kairon; IRSE! czy wspomniany wcześniej King Gizzard & the Lizard Wizard, którzy mimo ewidentnych inspiracji muzyką sprzed niemal pół wieku, potrafią zabrzmieć dość świeżo.

Ocena: 7/10



Kairon; IRSE! ‎- "Ruination" (2017)

1. Sinister Waters I; 2. Sinister Waters II; 3. Llullaillaco; 4. Starik; 5. Porphyrogennetos; 6. Ruination

Skład: Dmitry Melet - wokal, gitara basowa, skrzypce; Niko Lehdontie - gitara, instr. klawiszowe; Lasse Luhta - gitara; Johannes Kohal - perkusja
Gościnnie: Andreas Heino - saksofon i klarnet
Producent: Juho Vanhanen i Kairon; IRSE!


Komentarze

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024