[Recenzja] Grateful Dead - "The Grateful Dead" (1967)



Grateful Dead to jeden z czołowych przedstawicieli hipisowskiego rocka. Choć na późniejszych albumach zespół odszedł od grania psychodelii, właśnie z nią najbardziej jest kojarzony. Podobnie jak 13th Floor Elevators, muzycy Wdzięcznego Nieboszczyka próbowali oddać swoją muzyką stan po zażyciu środków psychoaktywnych. Ich debiutancki album, "The Grateful Dead", jest pod tym względem jeszcze dość zachowawczy. Psychodelii tu stosunkowo niewiele, obecna jest głównie za sprawą organowego tła w części utworów. Zdecydowanie przeważa tu granie o bluesrockowym charakterze.

Longplay w znacznym stopniu składa się z przeróbek cudzych kompozycji. Muzycy sięgnęli zarówno po popularne bluesowe standardy, jak "Sitting on Top of the World" Mississippi Sheiks, czy "Good Morning, Little School Girl" Sonny'ego Boya Williamsona (później nagrane przez, odpowiednio, Cream i Ten Years After, w bardziej rockowych wersjach), jak i do dorobku zapomnianego jugbandowego muzyka Noaha Lewisa, z którego wybrali aż dwie kompozycje - "New, New Minglewood Blues" i "Viola Lee Blues". Watro na chwilę zatrzymać się przy tym ostatnim utworze. Rozbudowany do dziesięciu minut, wzbogacony długą częścią instrumentalną ze świetnymi popisami gitarzystów o jamowym charakterze, jest próbą odtworzenia w studiu tego, co grupa prezentowała podczas koncertów. Innym ciekawym coverem jest "Morning Dew" z repertuaru folkowej piosenkarki Bonnie Dobson. W porównaniu do późniejszych wersji Jeff Beck Group, Damnation of Adam Blessing, czy Nazareth, interpretacja Grateful Dead bliższa jest folkowego pierwowzoru, choć nie całkiem pozbawiona rockowej zadziorności, w czym zasługa zgrabnych gitarowych solówek. A co z autorskimi kompozycjami? Są tylko dwie: "The Golden Road (to Unlimited Devotion)" i "Cream Puff War". Obie to całkiem zwyczajne, melodyjne piosenki, o lekko psychodelicznym zabarwieniu.

Zespół dopiero na kolejnych albumach (zwłaszcza koncertowych) pokazał na co naprawdę go stać, jednak debiut również zasługuje na uwagę. Longplay doskonale oddaje ducha epoki, w której powstał. 

Ocena: 7/10



Grateful Dead - "The Grateful Dead" (1967)

1. The Golden Road (to Unlimited Devotion); 2. Beat It On Down the Line; 3. Good Morning, Little School Girl; 4. Cold Rain and Snow; 5. Sitting on Top of the World; 6. Cream Puff War; 7. Morning Dew; 8. New, New Minglewood Blues; 9. Viola Lee Blues

Skład: Jerry Garcia - wokal (1,4-7,9) i gitara; Bob Weir - wokal (2,8,9) i gitara; Ron McKernan - instr. klawiszowe, harmonijka, wokal (3); Phil Lesh - gitara basowa, dodatkowy wokal; Bill Kreutzmann - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: David Hassinger


Komentarze

  1. Czekałem z niecierpliwością, aż Wdzięczny Nieboszczyk pojawi się na tym blogu. Świetna hipisowska muzyka, choć dopiero na koncertach pokazywali szczyt swoich możliwości. Według mnie album zasługuje na wyższą ocenę ze względu na niesamowity klimat. Ale wiadomo, recenzja rzecz subiektywna

    OdpowiedzUsuń
  2. Kawałek nr 1,6,7 i tyle w temacie. Płyty Nieboszczyckie sa bardzo nierówne, tak samo jak SamolotoDżeffersońskie. Zgadzam się z Gospodarzem że najlepiej nieboszczycy wypadają na koncertówkach, gdzie mogą rozwinąć swoje imrowizacje do granic wytrzymałości. Touch Of Grey.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)

[Recenzja] Julia Holter - "Aviary" (2018)

[Recenzja] Amirtha Kidambi's Elder Ones - "New Monuments" (2024)

[Recenzja] Moor Mother - "The Great Bailout" (2024)

[Recenzja] Joni Mitchell - "Song to a Seagull" (1968)