[Recenzja] Ramones - "Ramones" (1976)



Szczerze mówiąc, nie lubię spełniać próśb o zrecenzowanie albumów zespołów, które są mi obojętne lub wręcz mam do nich negatywny stosunek. Pisanie takich tekstów nie sprawia mi przyjemności, a Czytelników, którzy wyczekują tych recenzji, po opublikowaniu czeka wyłącznie rozczarowanie. Po raz kolejny jednak uległem i pod naporem licznych próśb o recenzje Ramones, zmusiłem się do przesłuchania w całości któregoś z ich albumów (wybór padł na debiut). Te pół godziny umocniło moją niechęć do tego zespołu i najchętniej wyrzuciłbym ten czas z pamięci. Niestety, myśli kłębiące się w mojej głowie, układające się w zarzuty wobec tego wydawnictwa, nie dały się zatrzymać. Mogę się ich pozbyć jedynie przelewając je na klawiaturę.

Debiutancki longplay "Ramones" powszechnie uznawany jest za pierwszy album punkrockowy. Wielokrotnie wspominałem już o swojej niechęci do tego stylu, spowodowanej tym, że odrzuca on i buntuje się przeciwko wszystkiemu temu, co cenię w muzyce. Jego charakterystyczne cechy to proste, schematyczne kompozycje, amatorskie, niechlujne wykonanie i prymitywne, nierzadko prostackie teksty. Nie daje to jego przedstawicielom wielkiego pola do popisu i de facto cały potencjał takiej stylistyki został wyeksploatowany już przez tzw. wykonawców proto-punkowych, w rodzaju The Stooges, MC5, Monks, czy New York Dolls. Ich naśladowcy, czyli zespoły punkrockowe, nie wniosły już nic nowego. Jedynie jeszcze bardziej zradykalizowały swój styl, odrzucając eksperymentalne podejście proto-punkowców i ich otwartość (ograniczoną, ale jednak słyszalną) na czerpanie z innych rodzajów muzyki.

Ramones wzorowali się nie tylko na proto-punku, ale także na klasycznym rock and rollu z lat 50. Za taką muzyką również niespecjalnie przepadam, ze względu na prostotę, szablonowość, powtarzalność i czysto rozrywkowy charakter. Ale z drugiej strony, to właśnie rock and roll był pierwszym stylem wywodzącym się z muzyki afroamerykańskiej, który grany był także przez białych muzyków, dzięki którym wyewoluował później w bardzo ciekawym kierunku - muzyki rockowej z jej wszystkimi, różnorodnymi odmianami. Za to należy mu się szacunek. Ale inspirowanie się nim 20 lat później, cofanie się do tych dalekich od doskonałości początków rocka, nie wnosząc żadnej nowej jakości, uważam za całkowicie bezcelowe i bezsensowne (zupełnie inaczej niż w przypadku wykonawców bluesrockowych, którzy czerpiąc z tradycyjnego bluesa, wnieśli go na zupełnie nowy, wyższy poziom - zresztą już sam blues jest dużo bardziej wartościowy od rock and rolla).

Inna sprawa, że w przypadku Ramones takie inspiracje wynikały nie tyle z sentymentu, co z faktu, że członkowie grupy byli po prostu fatalnymi muzykami. Całkowicie pozbawionymi wiedzy o komponowaniu, umiejętności grania, czy mówiąc ogólniej, po prostu nie posiadającymi żadnego muzycznego talentu. Johnny Ramone (właść. John Cummings), który swoją pierwszą gitarę kupił tuż przed powstaniem zespołu, na początku 1974 roku, zdołał nauczyć się tylko grania barowych akordów i do końca kariery ani trochę nie rozwinął swoich "umiejętności", nigdy nie zagrał żadnych ozdobników czy solówki. Rolę wokalisty oryginalnie pełnił Dee Dee Ramone (właść. Douglas Colvin), jednak nie potrafił jednocześnie śpiewać i grać na basie - choć do tego ostatniego używał tylko jednej struny - więc przekazał mikrofon perkusiście Joey'owi Ramone (właść. Jeffreyowi Hymanowi), który również nie miał żadnych predyspozycji do śpiewania. Nowy perkusista miał zostać wybrany w drodze kastingu, ale żaden z przesłuchiwanych kandydatów nie grał wystarczająco prosto. W rezultacie za bębnami zasiadł menadżer grupy, Tommy Ramone (właść. Thomas Erdelyi), który nigdy wcześniej nie grał na perkusji, dzięki czemu prezentował równie żenujący poziom, co pozostali członkowie.

Komponowane przez nich kawałki to przykład skrajnej prostoty - żaden z nich nie przekracza trzech minut, wszystkie zbudowane są na zwrotkowo-refrenowym schemacie (w którym nie ma nawet miejsca na żadne przejścia), a składają się z dwóch, trzech akordów przesterowanej gitary, układających się w prostackie melodie, maksymalnie uproszczonej gry sekcji rytmicznej i bełkotliwych, fałszujących partii wokalnych. Wszystkie kawałki brzmią identycznie, jedynie "I Wanna Be Your Boyfriend" wyróżnia się bardziej melodyjną, niemal beatlesowską linią wokalną. Pozostałych nie sposób od siebie odróżnić. To bardzo typowe dla punk rocka. Obrońcy stylu twierdzą, że nie ma to znaczenia, bo najważniejsze są przecież zaangażowane teksty. Kiepski to argument, zresztą w przypadku Ramones nie ma on żadnego zastosowania. Bo teksty są tu na poziomie podstawówki, jeśli nie przedszkola. Nawet jeśli jest w nich jakieś przesłanie, to napisane są bardzo nieporadnie, w infantylny sposób (vide "Blitzkrieg Bop", "53rd & 3rd"). A już najbardziej żałosny jest tekst "Now I Wanna Sniff Some Glue", w którym narrator przyznaje, że chciałby wąchać klej, bo musi mieć coś do roboty, następnie twierdzi, że wszystkie dzieciaki też chcą to wąchać klej, bo muszą mieć coś do roboty, a potem jeszcze kilkakrotnie powtarza te cztery wersy. Tekst głęboki, jak rowki płyty kompaktowej.

Debiut Ramones stał się, niestety, jednym z najbardziej wpływowych albumów w historii muzyki rockowej. Pokazał on ludziom, że wcale nie muszą mieć żadnego talentu ani umiejętności, żeby nagrywać i wydawać płyty. Bardzo szybko znaleźli się naśladowcy, którzy pozakładali własne zespoły i zaczęli tworzyć równie bezwartościowe rzeczy. Taka prymitywna muzyka idealnie trafiła do prostych ludzi, którzy do tamtej pory za bardzo nie mieli czego słuchać. Szybko wykorzystały to media, które nakręciły popularność punk rocka, kosztem bardziej wartościowej muzyki. Zniszczono tym gust niezliczonej liczby osób. Ale i samą muzykę rockową tym zniszczono - większość zespołów, które do tamtej pory grało mniej lub bardziej ambitnie, drastycznie uprościło swoją twórczość, aby wciąż odtwarzano ich w stacjach radiowych, które zaczęły kreować prymitywnych słuchaczy. To był początek końca. A wszystko przez czterech gówniarzy, którzy nigdy nie powinni dotknąć instrumentów.

Ocena: 1/10



Ramones - "Ramones" (1976)

1. Blitzkrieg Bop; 2. Beat on the Brat; 3. Judy Is a Punk; 4. I Wanna Be Your Boyfriend; 5. Chain Saw; 6. Now I Wanna Sniff Some Glue; 7. I Don't Wanna Go Down to the Basement; 8. Loudmouth; 9. Havana Affair; 10. Listen to My Heart; 11. 53rd & 3rd; 12. Let's Dance; 13. I Don't Wanna Walk Around with You; 14. Today Your Love, Tomorrow the World

Skład: Joey Ramone - wokal; Johnny Ramone - gitara; Dee Dee Ramone - bass, dodatkowy wokal; Tommy Ramone - perkusja, dodatkowy wokal
Producent: Craig Leon i Tommy Ramone


Komentarze

  1. Gdzie tam rozczarowanie - recenzujesz album uznawany przez głuchych na jedno ucho krytyków muzycznych za klasyczny i go miażdżysz. To lubię i czekam na więcej takich akcji. Śmiem stwierdzić że zastąpiłeś lukę po mnie. Ramones znam wyrywkowo, lubię ich utwór "Pet Semetery" ze ścieżki dźwiękowej do Smętarza dla Zwierzaków, ale oprócz tego też mam alergię na punk. Ostatni akapit kipi jadem, zastanawiam się czy nawet nie za bardzo.

    ej, chyba teksty nie wpływają na ocenę? A tutaj też po nich jedziesz :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te prośby wyglądały jak pisane z pozycji fanów kapeli, więc ich autorzy mogą się poczuć rozczarowani. Ale spodziewałem się tez komentarzy osób podzielających moją opinię ;) Pisanie zaczynałem niechętnie, ale im bliżej końca, tym bardziej się nakręcałem i końcówka wyszła taka, a nie inna. Może to wygląda, jakbym chodził naładowany nienawiścią do Ramones i myślał tylko o tym, jak bardzo zniszczyli muzykę. Ale dotąd w ogóle nie poświęcałem im żadnych myśli. Bo myśląc o muzyce, myślę o tym, co w niej dobre, wartościowe i piękne. A teksty nigdy nie miały wpływu na oceny, nigdy się w nie nie zagłębiałem, ale tutaj chwytałem się każdego aspektu, żeby znaleźć cokolwiek pozytywnego... i nic nie znalazłem.

      Szkoda, że nie wiem po kim lukę zastąpiłem, ale pewnie nie powinienem pytać o to kogoś, kto chciał wystąpić tu incognito ;)

      Usuń
    2. Nie widziałem takich próśb na samym blogu - czy dochodzą one do Ciebie na mail? Bo być może też miałbym parę propozycji recenzji, a wolałbym nie wrzucać tu całej długiej listy.

      Niektóre zespoły albo zrecenzowałeś tylko do konkretnego momentu (Aerosmith i Def Leppard się urywają) albo kilka pierwszych albumów - potem przerwa - i najnowsze (Wishbone Ash) czy po prostu albumy które właśnie wyszły (Europe, Foo Fighters) pomijając wcześniejszą twórczość tych zespołów.

      Szkoda, że zdjąłeś niektóre krytyczne recenzje (Danzig, Rush) bo one też dawały pogląd na twórczość - np. taki Vapour Trails tych drugich. Czy jak poprawisz je stylistycznie (bo kiedyś wspominałeś, że to o to chodziło) to wrócą?

      Usuń
    3. Te prośby są zwykle pisane pod zupełnie przypadkowymi recenzjami, często je usuwam jakiś czas po udzieleniu odpowiedzi. Niestety, często te propozycje mijają się z moim gustem, a listę albumów do zrecenzowania mam długą... Jeśli chcesz, to możesz przesłać tę listę np. wiadomością do fanpage'a na fb (ale uprzedzam, że często tam nie wchodzę przez kilka dni).

      Te recenzje raczej szybko nie wrócą. Bo najpierw musiałbym ponownie przesłuchać te albumy, żeby opinia była aktualna, a nie bardzo mam ochotę wracać do albumów, które mnie rozczarowały, kiedy tyle jeszcze jest muzyki do poznania.

      Usuń
  2. Z Twoją oceną Ramonesów się zgadzam - fatalny, naprawdę fatalny zespół, który ani niczego choćby przeciętnego nie zaprezentował, ani niczego nowego do muzyki nie wniósł. Jego popularność to kuriozum. To nawet nie jest nic analogicznego do "Fontanny" Duchampa, bo w odróżnieniu od tej słynnej "rzeźby" autorzy nie negowali normalnej muzyki w sposób świadomy, tylko zwyczajnie nie potrafili komponować ani grać. Absurd.

    Natomiast z Twoją oceną punk rocka jako zjawiska się nie zgodzę. Prawda jest taka, że punk jako nurt bardzo prędko ewoluował w zupełnie inne byty. Albo w agresywny metal, który przynajmniej w części przecież lubisz (chociażby Metallica i Megadeth są chyba wysoko przez Ciebie oceniane, a to przecież thrash, czyli mieszanka heavy metalu z punkiem), albo w post-punk, czyli de facto kontynuację ambitniejszych nurtów rocka progresywnego. Zresztą i metalowcy i post-punkowcy mieli bardzo często naprawdę doskonały warsztat i sporą wiedzę. Punk w czystej postaci był króciuteńkim epizodem, który wywalił ze sceny dogorywających dziadów (przypomnij sobie co grały te wszystkie stare kapele w 1976 roku...) i stworzył przestrzeń dla wielu młodych, ciekawych muzyków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to o czym piszesz, to analogiczna sytuacja do tego, co ja napisałem o rock and rollu z lat 50., który sam w sobie nie był (a w każdym razie nie jest z dzisiejszej perspektywy) czymś interesującym, ale miał wpływ na powstanie czegoś znacznie ciekawego. Moim zdaniem nie zwiększa to stricte muzycznej wartości rock and rolla.

      Usuń
  3. W 1976 r. był to jeden z najbrutalniejszych i najbardziej energicznych albumów w historii.

    Późniejsze albumy są nieco bardziej różnorodne, szczególnie polecam "End od the Century",produkowaną przez samego Phila Spectora i z wyjątkowo bogatym brzmieniem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapomniałem dodać: i najszybszych. Moim zdaniem na pewno nie jest to lekka muzyka. Przed NWOBHM i heavy metalem była to jedna z tych cięższych, zagranych z wykopem odmian rocka. I bardzo energicznych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale przecież już wcześniej było mnóstwo bardziej agresywnych, energetycznych i szybszych nagrań. Żeby nie szukać daleko - Deep Purple i ich "Speed King", 1970 rok.

      Usuń
  5. Którą kapelę "cenisz" mniej - Ramones czy Sex Pistols? :) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ramones, oczywiście Ramones.

      Usuń
    2. Możesz to nieco rozszerzyć?

      Usuń
    3. Sex Pistols było sztucznym, wykreowanym produktem, ale jednocześnie ich twórczość naprawdę była taka, jaki miał być punk - bezpośrednia, wulgarna, zaangażowana, buntownicza. Poza tym grupa wydała tylko jeden album (według mnie okropny, ale jednak lepszy od powyższego), a potem wydorośleli i zajęli się ciekawszymi rzeczami, rozwinęli się jako muzycy (przynajmniej John Lydon w PIL).

      A Ramones, wbrew otoczce punkowych buntowników, byli po prostu fatalnym zespołem, grającym proste, przystępne piosenki dla dzieciaków. I zostali nim już na zawsze, nigdy nie przejawiając choćby chęci rozwoju.

      Usuń
    4. Słuchałeś kiedyś dokonań PIL? Jeśli tak, to co o nich sądzisz? Moim zdaniem ich debiut jest niesamowity.

      Usuń
    5. Słuchałem dawno temu i pobieżnie, więc nie mam zdania. Ale na jednym albumie gra mój ulubiony perkusista, więc muszę nadrobić zaległości.

      Usuń
    6. Pierwsze dokonania PIL to klasyka. Świetna, dojrzała muza, jakże inna od prostoty Pistolsów.

      Usuń
    7. A jaki album i jakiego perkusistę masz na myśli?

      Usuń
    8. Ginger Baker gra na którymś albumie, ale nie pamiętam tytułu.

      Usuń
  6. Punk rock najbardziej zdmuchnął prog rocka i po części klasycznego hard rocka. Nie świadczy to wyłącznie o sile punku, ale o słabości i skostniałości ww gatunków rocka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W drugiej połowie lat 70. hard- i progrockowe zespoły trochę obniżyły loty, ale wciąż miały więcej wartościowego do zaoferowania, niż punkowcy. Spokojnie można wymienić kilkanaście wybitnych albumów z tego okresu. Dopiero po tej całej punkowej masakrze spora część z nich zaczęła grać żenujące rzeczy. Ale tu już były lata 80.

      Usuń
    2. To nie do końca tak... W drugiej połowie lat 70 muzycy, którzy zaczynali karierę na przełomie 60/70 mieli jeszcze pomysły na ładne utwory, ale na rozwijanie swojego stylu już nie bardzo. Zresztą te pomysły na piosenki też już były nie takie, jak wcześniej i i tak do początku lat 80' im się skończyły.

      Dlatego bardzo wielu weteranów zainspirowało się punkiem - jego prostotą, sfuzzowanym brzmieniem i tak dalej. "Animals" Pink Floyd jest chyba najbardziej znanym tego przykładem, ale absolutnie nie jedynym! Są przecież nowofalowe płyty King Crimson, okołopunkowe nagrania Petera Hammilla, czy Neila Younga, Trylogia Berlińska Davida Bowiego i tak dalej. Ci muzycy, którzy jeszcze mieli coś do powiedzenia i mieli jakiekolwiek ambicje bardzo na punkowym przewrocie skorzystali i absolutnie nikt ich z mediów nie przeganiał.

      Co innego, jeżeli ktoś nie miał już za wiele pomysłów, a na scenie trzymały go tylko pieniądze. Rzeczywiście to, co grali muzycy Yes, Genesis, ELP czy Jethro Tull kiedy już znaleźli jakąś określoną formułę (supergrupa Asia jest chyba koronnym tego przykładem) było gówniane. Tylko czy to jest kwestia punka, czy raczej konformizmu części dawnych progowców? No, chyba jednak tego drugiego. Zresztą, posłuchaj sobie co grała wspomniana Asia, albo co grało np. ELP w latach 80' i wyobraź sobie, że oni nagrywają płyty z rockiem symfonicznym na tym poziomie. To już naprawdę wczesny punk lepszy...

      Usuń
    3. Niestety słyszałem Asię i późny ELP... A płyty z rockiem symfonicznym na tym poziomie nagrywał już w latach 70. Yes ("Tales..."). Ale poza tym wciąż było sporo dobrej muzyki. Np. Jethro Tull w 1977 roku ciekawie odświeżył swój styl albumem "Songs from the Wood", bardziej ukierunkowanym na folk. No i Pink Floyd przez całe lata 70. trzymał równy, wysoki poziom. Na "Animals" wpływ punka był raczej znikomy, bo nagrywany był już od kwietnia 1976 roku, a utwory "Dogs" i "Sheep" powstały dwa lata wcześniej. Te zjadliwe teksty Watersa wynikały z jego własnej frustracji, a nie inspiracji czymkolwiek. I nie był to pierwszy album Floydów z ostrzejszymi gitarami. Gilmour niemal od początku ciągnął zespół w takim kierunku (vide "Nile Song", kilka kawałków na "Obscured by Clouds" i niektóre z jego solówek z pozostałych albumów).

      Natomiast oczywiście masz rację, że przyczyn pogorszenia się takiej muzyki było więcej, niż pojawienie się punk rocka. Konformizm, pragnienie sławy i pieniędzy, itd. Ale wcześniej można było być popularnym grając ambitnie. Pojawienie się wykonawców nie mających żadnych ambicji artystycznych, a jedynie komercyjne (nie tylko Ramones, ale także już wcześniej Aerosmith lub Kiss) pogorszyło ludziom gusta. I dlatego dla tych wszystkich starych grup progrockowych opłacalne stało się granie takiej miałkiej muzyki. Myślę, że przynajmniej niektóre z nich mogły jeszcze nagrać zamiast tego coś bardziej wartościowego.

      Usuń
    4. Moim zdaniem powstanie prościej grających grup było tylko kwestią czasu, gdyby nie Aerosmith czy Ramones, parę lat później powstałyby podobne im grupy.

      Usuń
  7. Też nie przepadam za Ramones, ale "Judy is a Punk" to arcydzieło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musisz mieć dziwną definicję słowa "arcydzieło", taką kampową chyba.

      Usuń
    2. Utwór daje potężnego kopa, nawet się nie dziwię takiej opinii.

      Usuń
  8. a ja potrafię słuchać i rocka progresywnego, noise rocka, rapu, techno (prawdziwego techno), punk rocka i jazzu jednocześnie itd itd!!!
    ograniczasz się panie blogerze :/ najlepsze jest słuchanie, wszystkiego na raz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odrzucanie czegoś, w czym nie widzi/słyszy się żadnej wartości (ani subiektywnej ani obiektywnej), nie świadczy o ograniczaniu się, lecz o wyrobionym guście i zdolności do odrzucania ziaren od plew. Ktoś, kto muzyki słucha świadomie i refleksyjnie, nigdy nie będzie słuchał "wszystkiego". Nie licząc oczywiście słuchania w celach poznawczych - ale po przesłuchaniu kilku(nastu) albumów z danej kategorii (gatunek, wykonawca) i nie znalezieniu tam niczego wartościowego, nie będzie słuchał kolejnych, ani wracał do tamtych.

      Na szczęście jest sporo wartościowej muzyki, w takich gatunkach, jak blues, jazz, folk, bardziej zaawansowanych od punka odmian rocka, czy nawet funk. W tym tygodniu pojawia się tutaj recenzje albumów ze wszystkich tych gatunków. Więc kompletnie nie trafiłeś z tym "ograniczeniem się".

      PS. Według słownika PWN blog to "dziennik prowadzony przez internautę na stronach WWW". Z tej definicji wynika, że nie jestem blogerem.

      Usuń
  9. ja umiem odzielać ziarno od plew, a jakoś słucham prawie wszystkich gatunków na raz??? też się kiedyś ograniczałem i nie miałem czego słuchać, w pewnym momencie, ale jak tam sobie chcesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy ja mam zupełnie odwrotny problem. Albumów do poznania czeka mnóstwo, a czasu zawsze jest za mało. Choć jakoś przed rokiem wziąłem się porządnie za nadrabianie zaległości i staram się poznawać chociaż jeden nowy (w sensie nowy dla mnie, lub zapomniany przeze mnie) album. Zwykle udaje się przesłuchać więcej. Z różnych stylów. Ostatnio głównie jazz, psychodelia i scena Canterbury. W pisaniu o tym wszystkim mam jeszcze większe zaległości, więc stopniowo wzrasta tu różnorodność opisywanych albumów.

      Usuń
  10. Ktoś, kto muzyki słucha świadomie i refleksyjnie, nigdy nie będzie słuchał "wszystkiego"
    no to dziwny jestem, bo słucham świadomie i słucham wszystkiego, nazwij mnie dziwakiem :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Chyba padł swoisty rekord liczby komentarzy pod postem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda tylko że pod takim postem bo Paweł pisze o dużo bardziej ciekawych zespołach...

      Usuń
    2. Też nad tym ubolewam, że ludzie wolą czytać i pisać o Ramones, niż np. o Royu Harperze, Soft Machine, czy Gentle Giant (albo o Rorym Gallagherze;). O muzyce, która rozwija słuchaczy i poszerza im horyzonty.

      Usuń
    3. ,,O muzyce, która rozwija słuchaczy i poszerza im horyzonty.''

      W jaki sposób ta muzyka rozwija i poszerza horyzonty? Skąd Pan to wie? Były przeprowadzane jakieś badania na ten temat? Może Pan je podać?

      Usuń
    4. Cały punk rock brzmi tak samo. Poznawanie kolejnych zespołów w żaden sposób nie rozwija słuchacza, bo kolejne słuchane przez niego albumy z tego stylu nie pokazują mu niczego nowego. Nie jest to też muzyka, która mogłaby zainteresować czymś innym.

      Zupełnie inaczej wygląda to w przypadku np. rocka progresywnego. Jego przedstawiciele mieli bardzo różne inspiracje i w rezultacie grały zupełnie inaczej. A dzięki tym wpływom innych rodzajów muzyki, słuchacze takiej muzyki mogą zainteresować się np. muzyka klasyczną, awangardową, jazzem, folkiem, elektroniką, itd. Czyli taka muzyka może rozwijać i poszerzać horyzonty swoich słuchaczy.

      Usuń
    5. A propos muzyki elektronicznej - co sądzi Pan o grupie Kraftwerk?

      Usuń
    6. Doceniam ich wkład w rozwój muzyki elektronicznej, ale na razie nie udało mi się do jego twórczości przekonać. Bardziej przekonuje mnie elektronika grana przez innych twórców wywodzących się ze sceny krautrockowej - Tangerine Dream, Klause'a Schulze'a czy Manuela Gottschinga.

      Usuń
  12. Ciekawostka: solówki były w kilku utworach Ramones - jak "Somebody Put Something in My Drink" czy "Come Back, Baby".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie są solówki. W pierwszym jest jakieś chaotyczne rzężenie, a w drugim żałosna melodyjka ;)

      Usuń
    2. Może i masz rację, jednak ja zawsze odbierałem to jako (proste, ale jednak) solówki.

      Usuń
    3. Na pocieszenie dodam, że np. partii George'a Harrisona z pierwszych albumów Beatlesów również nie uważam za solówki, a "melodyjki". A Beatlesów uwielbiam, choć nie bezkrytycznie.

      Usuń
    4. Od kiedy to chaotyczne rzężenie nie może być solówką?;)

      Usuń
    5. Może być jej substytutem. Na takiej zasadzie, jak można np. zastąpić wokal odgłosami rzygania.

      Usuń
    6. Wydaje mi się, że w drugiej połowie "Here Today, Gone Tomorrow" też jest solówka, a przynajmniej ozdobnik. Ciekawe jakbyś określił/nazwał ten fragment:)

      Usuń
    7. Wybacz, że odkopuję stary temat, ale w utworze "What 'd Ya do?" na 100% jest solówka :) - https://bit.ly/2xuHsi0

      Usuń
  13. Fajna recenzja. Równie dobrze mogłaby dotyczyć Motorhead. Oczywiście moim zdaniem. Fajna, może poza ostatnim akapitem, z którym po prostu nie zgadzam się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie. Muzycy Motorhead umiejętności kompozytorskie i gry na instrumentach mieli znacznie większe. Grali prosto, ale lepiej. I choć większość ich kawałków jest bardzo do siebie podobna, to nagrywali też inne rzeczy - akustyczne bluesy, ballady, albo utwór z akompaniamentem samego syntezatora ("1916"). No i Lemmy jak chciał, to potrafił ładnie zaśpiewać (vide "Dust and Glass" z przedostatniego albumu).

      Usuń
  14. ....a słuchanie Ramonsów nie wyklucza odsłuchiwania "Ordo Virtutum" Hildegardy z Bingen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słuchać można wszystkiego. Ale na niektóre rzeczy szkoda czasu, bo tylko ogłupiają i hamują rozwój słuchacza. Takich jest niestety najwięcej.

      Usuń
  15. A, i wiesz co? Jeżeli ta muzyka jest dla Ciebie żałosna, to jestem ciekaw co powiesz (bo zapewne ich znasz) na Green Day (błe) czy Offspring (błeee) których muzykę również określa się jako punk, a obydwa zespoły - szczególnie ten pierwszy - mają rzesze wielbicieli wśród gówniarzerii.

    ps - Jak Twoje rateyourmusic ma się do recenzji które były/będą?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem, że jest to tak samo żałosne. To przecież Ramones byli prekursorem tego całego poppunkowego syfu - niezliczonej rzeszy nierozróżnialnych od siebie, grających identycznie i na równie żenującym poziomie syfu. Chociaż akurat te wspomniane kapele miały jakieś przebłyski, że grali troszkę mniej żenująco.

      Teoretycznie na RYM oceny powinny być takie same jak tutaj. W praktyce pewnie niektóre oceny są inne (i raczej tam są te "właściwe"). Jeżeli chodzi o albumy, które tam oceniłem, a tutaj jeszcze nie zrecenzowałem, to w większości przypadków recenzje są kwestią czasu. Ale oceny mogą się w międzyczasie zmienić. Już po jednym przesłuchaniu danego albumu wystawiam ocenę na RYM. Natomiast przed napisaniem recenzji, słucham albumu wielokrotnie, a po takim dogłębnym poznaniu ocena nierzadko (ale też nie często) się zmienia. Częściej tak się dzieje w przypadku nowości (szczególnie albumów tych najpopularniejszych wykonawców), niż wydawnictw z mojego ulubionego okresu w muzyce.

      Usuń
    2. A tak z ciekawości się zapytam - są jakieś kawałki Offspring lub Green Day, które Ci się choć trochę podobają lub takie, w których słychać te "przebłyski"?

      Usuń
    3. Nic mi się nie podoba na tyle, bym chciał to jeszcze kiedyś usłyszeć. Ale takie "American Idiot" to dość ambitne przedsięwzięcie, jak na poppunkowców, nawet jeśli ostateczny efekt jest tylko trochę lepszy od "typowego" albumu popunkowego.

      Usuń
    4. Co do RYM, to dziwią mnie np. coraz niższe oceny płyt Scorpions, jeszcze nie zaktualizowane na blogu (np. "Blackout"). Co jest tego przyczyną?

      Usuń
    5. Wolę napisać coś nowego, niż przeznaczyć ten czas na poprawę starego tekstu.

      Usuń
    6. Bardziej chodziło mi co jest przyczyną coraz mniejszego "docenienia" starszych płyt Scorpions. Tych do 1984 r. :)

      Usuń
    7. Scorpionsi byli jednym z pierwszych zespołów, które poznałem i polubiłem. Przez kilka lat słuchałem ich bardzo dużo, a przez kolejne schodzili na coraz dalszy plan, ale wciąż miałem do nich sentyment. Ale przyszedł w końcu czas, aby spojrzeć prawdzie w oczy - na tle hardrockowej czołówki, Scorpions to co najwyżej przeciętny zespół. Z jednym naprawdę dobrym albumem ("Lonesome Crow") i rzadkimi przebłyskami na kilku kolejnych.

      Usuń
    8. Kurczę, za parę lat "okaże się", że Iron Maiden i Black Sabbath to przeciętne zespoły :) :)

      Usuń
    9. Nie. Te zespoły to ekstraklasa odpowiednio hard rocka i heavy metalu. Im dłużej się słucha jakiegoś gatunku i stylu, tym bardziej powinno się słyszeć różnicę między tymi wykonawcami, którzy naprawdę grają wartościową muzykę, a tymi, którzy nie mają wiele do zaoferowania. Doświadczone ucho od razu zauważy ogromną różnicę w poziomie komponowania i wykonania pomiędzy Black Sabbath czy Iron Maiden, a Scorpions. I nie jest to kwestia gustu, a wiedzy zdobytej poprzez świadome i refleksyjne słuchanie. Choć moim zdaniem gust powinien rozwijać się równolegle z wiedzą.

      Usuń
    10. Naprawdę uważasz "Blackout" (ocena na Twoim RYM: 2,5) za słabszy od takiego "Sting in the Tail" (ocena na Twoim RYM: 3)?

      Usuń
    11. Trudne pytanie. Prawie w ogóle nie pamiętam "Sting in the Tail", więc nie mam pojęcia jaką ocenę teraz bym dał. Dlatego zostało 3/5, wystawione po ostatnim odsłuchu. Natomiast "Blackout" znam na pamięć i gdy teraz sobie przypominam jak bardzo to jest sztampowe, tandetne i pozbawione wyobraźni, to mam ochotę jeszcze bardziej obniżyć ocenę.

      Usuń
    12. Gust zmienia się wraz z wiekiem, ale czy ja wiem czy "Blackout jest taki sztampowy - na tle obecnych dokonań Scorpions wypada bardzo dobrze. Byli wtedy w mega formie.

      Usuń
    13. Na tle obecnych dokonań Scorpions prawie wszystko wypada bardzo dobrze. Nie tędy droga. Trzeba na to spojrzeć z innej perspektywy, porównać z innymi wydawnictwami z tamtego okresu. Co tam mamy? "Mob Rules" Black Sabbath. Albo "The Number of the Beast" Iron Maiden. Na takim tle "Blackout" wypada naprawdę marnie.

      Usuń
    14. "Blackout" nie jest szczytowym osiągnięciem zespołu, ale to nadal bardzo fajne i konkretne gitarowe granie. A i nadal potrafili czymś zaskoczyć ("China White"). Po prostu niektóre elementy - np. gra sekcji rytmicznej - są bardzo proste, stąd pewnie opinia o sztampowości.

      Usuń
    15. Partie gitar są tak samo proste i sztampowe, jak gra sekcji rytmicznej.

      Usuń
  16. w ogóle jak tak nie lubisz punku..
    to polecam art punk :
    Television Marquee Moon
    Wire 154
    Magazine Real Life
    Richard Hell & The Voidoids Blank Generation
    The Raincoats The Raincoats
    The Pop Group Y
    pierwsze płyta Patti Smith
    Devo i Talking Heads
    to ci bardziej bardzie podpasuje, aniżeli typowy punk jak Ramones.

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie sądzę żeby Paweł miał na to coś choć odrobinę czasu.

    OdpowiedzUsuń
  18. nie nazywaj muzyki Television, Wire czy Talking Heads to ooś, bo to obraza, dla tej inteligentnej jednakże muzyki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtrącanie niecodziennych słów typu "jednakże" wcale nie czyni wypowiedzi bardziej inteligentną. A już na pewno nie wtedy, gdy są używane w niewłaściwy sposób.

      Usuń
  19. Czyli na reckę "Leave Home" raczej nie ma co liczyć?

    P.S. Sympatyczny ten wpis o Ramones.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biorąc pod uwagę, że wszystkie albumy Ramones są takie same... recenzje też musiałyby być takie same jak powyższa.

      Usuń
    2. E tam, może któryś z albumów zasłużyłby na ocenę 2 albo 3 - nie ma co od razu sądzić z góry :)

      Usuń
    3. Słuchanie albumu zasługującego na ocenę 2 lub 3 to kompletna strata czasu ;)

      Usuń
    4. W sumie racja, choć te albumy i tak są bardzo krótkie, i moim zdaniem nie tak złe. Jeśli miałbym polecić jakąś nutę, która może przypadnie ci do gustu, to byłby to "Poison Heart".

      Usuń
  20. Dzięki panu panie Pawle skutecznie zniechęciłem się do ich muzyki (przed przeczytaniem recenzji znałem ten zespół tylko z nazwy) i zgadzam się z pana recenzją w pełni, przesłuchałem, beznadziejne. Dziękuje.

    OdpowiedzUsuń
  21. Czy akurat ten zespół pokazał, że nie trzeba mieć żadnych umiejętności i zdobyć sławę? Nie należy zapominać o funkcjonującym od końca lat 60-tych zespole Slade, równie popularnym, co Ramones, który również nie prezentował za grosz ambicji - grafomańskie teksty, opieranie się na rock nad rollowych patentach z najniższej półki, wku..iający wokal - pod tym względem można uznać ich za protoplastów Ramones.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie no, nie ma szans, że muzyka Slade była równie żenująca, prostacka i “na jedno kopyto”, co u Ramones. Ja ten zespół nazwałbym co najwyżej prekursorem AC/DC. Ojciec lubił słuchać tego kawałka, ja też czasem go włączę - https://www.youtube.com/watch?v=sUVCpnWIk5c Trochę przypomina beatlesowskie “Twist and Shout”, tylko zagrane z większym ciężarem. Lubię też całkiem ich najbardziej znany kawałek, “Cum on Feel the Noize”, z niesamowicie chwytliwym refrenem. Wokal określiłbym raczej jako charakterystyczny i zadziorny niż wku..iający, no ale pod tym względem to zawsze każdy ma swoje zdanie.

      Usuń
    2. Z podobnego okresu był jeszcze taki zespolik z Los Angeles, też na R, który odniósł dość spory sukces poza swoją ojczyzną. Był równie (ja bym powiedział, że jeszcze bardziej, szczególnie na ich drugim albumie) żałosny i infantylny (o partiach wokalnych nawet nie wspominając) co powyższe, lecz czasami próbował pokazać (odrobinę) większe ambicje niż typowe, sztampowe czadowanie, oparte na dwóch lub trzech Rock'n'Rollowych patentach. Efekt tych starań najlepiej przemilczeć.

      Co by nie mówić o tamtych zespołach, to przynajmniej nie ukrywali, że byli chałturnikami nie potrafiącymi grać niczego więcej niż nieudolne Rokendrole. A tamten zespół próbował ukrycić swoją miałkość np. chaotycznyni, sztampowymi, topornymi i wypranymi ze wszelkiej kreatywności "solówkami", czy jakimiś plagiatami np. Move Over Joplin (zaczyna się perkusyjnym wstępem a zwrotki i partia wokalna to kompletna zrzyna z oryginału, a dla niepoznaki zmienili refren na typowy dla zespołu) lub Dirty Women Sabbathów (oczywiście niewiarygodnie zubożony względem oryginału, ale jak na nich nawet znośny).

      Usuń
    3. A ten zespół to jak się w końcu nazywa?

      Usuń
    4. Aż głupio mi wymieniać nazwę tak dennego zespoliku na tej stronie, ale jeśli nalegasz... Jest to The Runaways.

      A te dwa wspomniane plagiaty to kolejno Take It Or Leave It (niestety lub stety nie cover Stonesów) i Fantasies.

      Usuń
    5. Na szczęście nie znam. Kojarzę z nazwy, ale nawet nie przyszła mi teraz na myśl.

      Usuń
    6. Tylko pozazdrościć! Po każdym obcowaniu z ich tfurczością, najlepiej odkazić się jakimś awangardowym Coreą (IS) lub późnym Coltranem. Jeśli to nie pomoże to trzeba wyciągnąć najcięższe działa (Brötzmann lub Braxton).

      Serio, to jest aż takie chujstwo! Kiedyś wspominałeś, że kolejno Grand Funk i wczesny Depeche Mode (co ciekawe ich meneżer promał ich wczesny skład, kiedy były jeszcze triem jako właśnie żeński GFR, oczywiście już z tego komercyjnego okresu) prezentował najgorsze, najbardziej sztampowe melodie i kompozycje w klasycznym Rocku (przy nich to takie "Mr. Limousine Driver" lub "Are You Ready?" to wyrafinowane i wysmakowane piosenki!), oraz najbardziej infantylne piosenki jakie słyszałeś. To teraz wyobraź sobie te elementy zwielokrotnione o 10 razy i masz wtedy The Runaways...

      Usuń
  22. Ulubiony album każdego komunisty
    Każdy utwór jest równy, co prawda równie biedny, nędzny, nudny i żałosny, ale przede wszystkim równy

    OdpowiedzUsuń
  23. One two three four... Muzyka to także nośnik energii!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to fajnie, ale podobną lub większą energię znajdziesz u miliona innych wykonawców.

      Usuń
    2. Nie podobną, a dużo lepszą.

      Usuń
    3. Nie bardzo wiem, co rozumiesz przez lepszą energię. Poszczególne nagranie mogą mieć mniejszą, większą lub właśnie porównywalną energię, cco jednak nie jest żadnym wyznacznikiem jakości. Ramones niewątpliwie gra bardzo energetycznie i tyle dobrego mogę o nim powiedzieć. Tylko co to za zaleta, jak energetyczność wynika z samej stylistyki, a jest masa kapel, które oferują coś więcej, nawet w tej samej stylistyce. Mówiąc wprost: nie ma żadnego powodu, by słuchać akurat Ramones.

      Usuń
    4. Ramonesowa energia jest skrajnie przerysowana i infantylna, a być taka nie musi. Taki McLaughlin był bardzo energiczny, ale w sposób wyluzowany i naturalny.

      Usuń
    5. Energetyczność to po prostu cecha, jaką może mieć muzyka. Ta infantylność wynika z czegoś całkiem innego: okropnie banalnych melodyjek oraz strasznej biedy harmonicznej, rytmicznej czy brzmieniowej.

      Usuń
    6. Bezkonkurencyjny debiut, i tyle.

      Usuń
    7. Ramones byli bardziej innowacyjni i oryginalni niż takie Iron Maiden a "The crusher"
      to podgumowanie całej kariery Ironsów z której ten zespół zrzynał !!!

      Usuń
    8. Cała dyskografia Ramones brzmi tak, jakby muzycy kiedyś usłyszeli jeden kawałek rock'n'rollowy i nieudolnie próbowali go odtworzyć. Iron Maiden, choć też za wiele do muzyki nie wniósł, miał jednak odrobine szersze inspiracje i połączył je w dość unikalny sposób.

      Usuń
    9. Co w ich muzyce było innowacyjne i oryginalne?

      Usuń
    10. To, że nie umieli grać i komponować w stopniu niespotykanym nigdzie i nigdy wcześniej :D

      Usuń
    11. D***o P**o ich na tyle przebiło, że Ramones to przy nich Black Sabbath z średniego okresu...

      Usuń
  24. Brzmi to jak The Offspring z lat 70tych. Nie mam nic do The Offspring bo sam uwielbiałem za łebka album Smash, Americana i Ixnay on the Hombre czy nawet pierwszy album, czy też Green Day American Idiot, mimo, że to było jakieś 1,5 dekady temu. Po przesłuchaniu urywkowo bo urywkowo The Ramones i odpaleniu chwilę później Venom Black Metal to niebo a ziemia na korzyść Venom. Wczoraj nawet słuchając Foo Fighters Wasting Light (Chyba ich najlepszy album) to stwierdzam, że ocena dla The Ramones słuszna. Wokal odrzucający, Kompozycji i techniki też jakos za grosz, brzmi troxhŕ jak Parodia Punka przy Sex Pistols.

    OdpowiedzUsuń
  25. W sumie to starsza siostra ich uwielbiała ojciec opowiadał, później u niej były takie zespoły jak Metallica, Nirvana, Wilki, Depeche Mode, Róże Europy, Red Hot Chili Peppers, kasia Kowalska czy Jamiro Quai, a dzisiaj słucha klasyki Jazzu.

    OdpowiedzUsuń
  26. Swoją drogą byłem w szoku, że ktoś widziałem, że napisał, że nie było w tamtym czasie bardziej brutalnie grających zespołów. Chyba ten ktoś nie słuchał Deep Purple, Led Zeppelin, Budgie, Black Sabbath, Judas Priest czy nawet Thin Lizzy..

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024