Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2016

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

Obraz
Van der Graaf Generator to ostatni z wielkich progresywnych zespołów, którego jeszcze nie recenzowałem. Grupa, podobnie jak Gentle Giant, nigdy nie zdobyła popularności na miarę Pink Floyd, King Crimson, Yes, Genesis, Jethro Tull i Emerson, Lake & Palmer, choć tworzyła równie interesującą i nowatorską muzykę. Stało się tak bynajmniej nie bez powodu. O ile tamte zespoły potrafiły pogodzić eksperymentalne podejście i instrumentalny kunszt z przystępnością, tak twórczość Generatora okazała się zbyt trudna w odbiorze, by porwać tłumy. Grupa została doceniona jedynie przez prawdziwych wielbicieli rocka progresywnego (tych, dla których nie kończy się on na "Ciemnej stronie księżyca", "Dworze Karmazynowego Króla" i innych popularnych, łatwo przyswajalnych wydawnictwach). Korzenie Van der Graaf Generator sięgają 1967 roku. Początkowo zespół składał się z trzech muzyków: śpiewającego gitarzysty Petera Hammila, grającego na perkusji i dęciakach Chrisa Judge'a S

[Recenzja] Nucleus - "We'll Talk About It Later" (1971)

Obraz
Chociaż "We'll Talk About It Later", drugi album jazz-rockowego Nucleus, został zarejestrowany zaledwie osiem miesięcy po debiutanckim "Elastic Rock" - podczas dwóch wrześniowych dni 1970 roku - i wciąż w tym samym składzie, słuchać tu pewne istotne zmiany. Być może to efekt intensywnego koncertowania, dzięki czemu sekstet lepiej się zgrał. Zamiast kilkunastu krótkich utworów znalazło się tutaj tylko siedem nagrań, za to bardziej rozbudowanych, dających muzykom możliwość pokazania swoich indywidualnych możliwości oraz umiejętności wzajemnej kooperacji. Każde z nich broni się nie tylko jako część albumu, ale także jako osobne dzieło. Uwagę zwraca też bardziej żywiołowy charakter tego materiału, z mocniej wyeksponowaną gitarą oraz intensywną, grającą już ze zdecydowanie rockową dynamiką sekcją rytmiczną. To nowe oblicze Nucleus znakomicie pokazuje "Song for the Bearded Lady", zbuntowany na charakterystycznym, niemal hardrockowym, ale błyskotliwym rif

[Artykuł] Podsumowanie roku 2016

Obraz
UWAGA:  Poniższy artykuł prezentuje opinie pochodzące z grudnia 2016 roku, które w większości nie są aktualne. W tym roku wyjątkowo niechętnie zabierałem się do przygotowania podsumowania. Nie był to dobry rok dla muzyki. Wręcz tragiczny, jeśli wziąć pod uwagę liczbę muzyków, który w tym czasie odeszli. Byli to m.in. Greg Lake i Keith Emerson, Jimmy Bain, Piotr Grudziński, Nick Menza, David Bowie, Glenn Frey, Leonard Cohen, Leon Russell, Mose Allison, a także producent George Martin. Najgorsza jest świadomość, że kolejne lata będą jeszcze smutniejsze. Wielcy muzycy będą coraz częściej odchodzić, a następców jakoś nie widać. Wracając jednak do 2016 roku - nie był on również zbyt udany pod względem nowych wydawnictw. Z trudem uzbierałem dziesięć pozycji do rankingu. Choć muszę przyznać, że oprócz rozczarowań, nie zabrakło w tym roku także pozytywnych zaskoczeń, jak zaskakująco dobre nowe albumy Rolling Stonesów i Metalliki, czy kilka obiecujących debiutów, które dają cień

[Recenzja] Gentle Giant - "Three Friends" (1972)

Obraz
Każdemu, kto dopiero planuje zmierzyć się z twórczością Gentle Giant, a trochę się boi przez te wszystkie opinie o niekonwencjonalnym, dziwnym czy awangardowym charakterze muzyki, polecałbym zacząć od trzeciego albumu grupy, "Three Friends". Tym razem zespół nieco wyluzował ze swoimi artystycznymi ambicjami i nagrał płytę bliższą takiego typowego rocka progresywnego, a momentami nawet hard rocka. Jednocześnie nie brakuje tu jednak - w przeciwieństwie do debiutu - grania bardziej zakręconego, w ten idiomatyczny dla Gentle Giant sposób. "Three Friends" to pierwszy album koncepcyjny w dorobku grupy. Poszczególne utwory w warstwie tekstowej opowiadają historię trzech przyjaciół z dzieciństwa, których drogi się rozeszły, znaleźli pracę w różnych zawodach, ale niezadowoleni ze swojego obecnego życia, postanowili odnowić dawną znajomość. Bardzo prosta, bezpretensjonalna opowieść, tak odmienna od sporej części płyt tego rodzaju. Wszystko zaczęło się od jednego motywu, za

[Recenzja] Soft Machine - "Fourth" (1971)

Obraz
Czwarty album Soft Machine - tradycyjnie zatytułowany liczebnikiem porządkowym, w tym przypadku "Fourth" - powstawał w nienajlepszej atmosferze. Nasilił się konflikt pomiędzy Robertem Wyattem, a resztą zespołu. Perkusista pragnął dalej wykonywać utwory wokalne, które pozostali muzycy konsekwentnie odrzucali. Mike Ratledge, Hugh Hopper i Elton Dean mieli odmienną wizję artystyczną: całkowicie instrumentalnego grania, o już niemal jednoznacznie jazzowym charakterze. To ostatnie akurat nie było dla Wyatta problemem. Sam dopiero co wydał pod własnym nazwiskiem inspirowany jazzem free album "The End of an Ear" - tam jednak mogł sobie pozwolić na charakterystyczne dla siebie zabawy z głosem. W przypadku Soft Machine nie było już na nie miejsca, a w rezultacie konflikt narastał i w końcu artysta opuścił grupę - lub został z niej wylany, w zależności od tego, kto relacjonuje - niespełna rok po nagraniu "Czwórki". Album rozpoczyna najbardziej hermetyczny okres

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Aerosol Grey Machine" (1969)

Obraz
Debiuty najważniejszych przedstawicieli rocka progresywnego mają to do siebie, że często mocno odstają od muzyki, z którą poszczególne zespoły są kojarzone. Bardziej dojrzałe albumy, utrzymane już w stylu rozwijanym przez kolejne lata - takie, jak pierwszy King Crimson - należą do zdecydowanej mniejszości. Innym słynnym grupom, by wymienić Pink Floyd, Yes, Genesis czy Jethro Tull, nieco dłużej zajęło wypracowanie rozpoznawalnego stylu. Do tej drugiej grupy należy także Van der Graaf Generator - jeden z najbardziej oryginalnych przedstawicieli proga, który na debiutanckim albumie "The Aerosol Grey Machine" niczym w zasadzie nie różni się od dziesiątek innych trzecioligowych kapel rockowych z tamtych czasów. A tak naprawdę nawet nie jest to album Van der Graaf Generator, choć nazwa ta pojawia się na okładce. Niecodzienna nazwa zespołu - zainspirowana generatorem elektrostatycznym wysokiego napięcia, wynalezionym w 1929 roku przez Roberta J. Van de Graaffa, którego nazwisko niez

[Recenzja] Santana - "Caravanserai" (1972)

Obraz
Po wydaniu trzech albumów - które osiągnęły zarówno komercyjny, jak i artystyczny sukces - klasyczny skład grupy Santana zaczął się sypać. Basista David Brown oraz grający na perkusjonaliach Michael Carabello odeszli jeszcze przed rozpoczęciem nagrań na "Caravanserai". Natomiast już w trakcie prac z zespołem rozstali się śpiewający klawiszowiec Gregg Rolie i gitarzysta Neil Schon, dlatego nie w każdym utworze znalazły się ich partie. Być może nie odpowiadał im wszystkim nowy kierunek, jaki Carlos Santana narzucił pod wpływem ówczesnych dokonań twórców w rodzaju Milesa Davisa czy Weather Report. "Caravanserai" to zwrot w stronę bardziej subtelnego, głównie instrumentalnego grania, bliskiego stylistyki jazz-rocka czy nawet jazz fusion. Wśród licznych gości, którzy z nadwyżką uzupełnili braki kadrowe, znalazł się nawet Lenny White, mający za sobą udział w nagraniu davisowego "Bitches Brew". Większość muzyki zawartej na "Caravanserai" płynie sobi

[Recenzja] Cream - "Farewell Concert" DVD (2001)

Obraz
Niemal dokładnie pięćdziesiąt lat temu, 9 grudnia 1966 roku, ukazał się album "Fresh Cream" - debiut jednej z największych grup w historii rocka, supertria Cream. Tworzyli ją wybitni muzycy, uznawani w tamtym czasie za niedoścignionych wirtuozów swoich instrumentów: basista Jack Bruce, gitarzysta Eric Clapton oraz perkusista Ginger Baker. Wielkość zespołu ujawniała się przede wszystkim podczas koncertów, które cechowała przeogromna dawka energii i porywające, długie improwizacje, oparte na doskonałej interakcji muzyków. Nie było w tamtym czasie rockowego zespołu, którego występy mogłyby przebić brytyjskie trio. Zapisy jego występów do dziś ekscytują. Szkoda tylko, że nagrania zostały rozproszone na kilku różnych wydawnictwach - "Wheels of Fire", "Goodbye", "Live Cream" i "Live Cream II" - z których żadne nie oddaje w pełni tego, jak wyglądały koncerty grupy. Gdyby tak zebrać ich najlepsze fragmenty i wydać razem - byłaby to jedna z

[Recenzja] Gentle Giant - "Acquiring the Taste" (1971)

Obraz
Wielka szkoda, że pod tak paskudną, nieestetyczną i obsceniczną okładką - choć po otwarciu koperty winylowego wydania znacząco zmienia się kontekst - ukryto jedno z najwiekszych dzieł progresywnego rocka. Na "Acquiring the Taste", swoim drugim albumie, muzycy Gentle Giant poczynili ogromny postęp względem eponimicznego debiutu i zaprezentowali w pełni idiomatyczny styl. Najprościej opisać go jako połączenie rocka z muzyką poważną, co jednak wydaje się tyleż trafne, co mylące. Zawarta tu muzyka ma w sumie niewiele wspólnego z tym, co wówczas grali inni giganci proga, w rodzaju King Crimson, Yes, Genesis czy ELP. Zamiast inspiracji barokiem, klasycyzmem i romantyzmem dominują tu wpływy muzyki dawnej, z epoki średniowiecza i renesansu, ale słychać też nawiązania do muzyki współczesnej. Kolejna różnica to forma utworów, trwających nie po kilkanaście, a około pięciu minut, choć pomysłów w nich tyle, że starczyłoby na kilka płyt. Zwraca uwagę bardzo bogate instrumentarium "A