[Recenzja] The Byrds - "Mr. Tambourine Man" (1965)



W 1964 roku rozpoczęła się w Stanach tak zwana Brytyjska Inwazja. Brytyjscy wykonawcy, z grupą The Beatles na czele, przeprowadzili prawdziwy szturm na amerykańskie listy przebojów i tamtejsze sale koncertowe. Stali się też źródłem inspiracji dla lokalnych muzyków. Jednym z pierwszych amerykańskich zespołów, które wypłynęły na tej fali, był pochodzący z Los Angeles zespół The Byrds. Jego korzenie tkwią w duecie śpiewających gitarzystów Jima McGuinna i Gene'a Clarka, których wkrótce wsparł kolejny śpiewający gitarzysta, David Crosby. Początkowo muzycy występowali pod takimi nazwami, jak The Jet Set czy Beefeaters, i grali folk w stylu Boba Dylana. Kiedy jednak zetknęli się z muzyką brytyjskich grup, szczególnie liverpoolską czwórką, postanowili aranżować tradycyjne pieśni folkowe w podobnym stylu. Potrzebne do tego było dodanie sekcji rytmicznej. Miejsce basisty zajął Chris Hilman, wcześniej grający na mandolinie w zespołach wykonujących muzykę country, natomiast perkusistę Michaela Clarke'a wybrano ze względu na uderzające podobieństwo do Briana Jonesa z The Rolling Stones. Główną inspiracją, poza wciąż ważnym dla muzyków Dylanem, byli jednak The Beatles, co wyraźnie sugerowała już nowa, celowo niepoprawna nazwa zespołu. Kwintet wyposażył się też w podobne instrumentarium, w tym 12-strunową gitarę firmy Rickenbacker oraz zostaw perkusyjny Ludwiga.

Pod koniec 1964 roku grupa podpisała swój pierwszy kontrakt, a w styczniu rozpoczęła nagrywanie debiutanckiego albumu. Jako pierwsze zarejestrowane zostały dwa utwory wytypowane na singiel. Na stronie A znalazła się kompozycja Boba Dylana "Mr. Tambourine Man", którą sam twórca wydał dopiero w marcu 1965 roku - na miesiąc przed singlem Byrdsów - na swoim przełomowym albumie "Bringing It All Back Home", gdzie po raz pierwszy wykorzystał gitarę elektryczną. A zrobił to pod wpływem Beatlesów, którzy w tym czasie, inspirując się Dylanem, zaczęli sięgać po akustyczne instrumenty. The Byrds ze swoją mieszanką dylanowskiego folku i beatlesowskiego proto-rocka trafili zatem w idealny moment. "Mr. Tambourine Man" w tej wersji jest nieco bardziej energetyczny, a także wzbogacony wielogłosowymi partami wokalnymi oraz partami gitar zapowiadającymi jangle pop. Na stronę B ich debiutanckiego singla trafiła natomiast autorska kompozycja Clarka, oniryczna ballada "I Knew I'd Want You". Co ciekawe, producent albumu Terry Melcher, obawiając się braku doświadczenia muzyków zespołu, postanowił zatrudnić do nagrań muzyków sesyjnych z The Wrecking Crew - grupy najlepszych sidemanów z Los Angeles. Jedynie partie gitary solowej zostały zarejestrowane przez McGuinna. Poza tym, w obu utworach pojawiają się urocze harmonie wokalne McGuinna, Clarka i Crosby'ego, które stały się wizytówką oryginalnego składu zespołu. Singiel zdobył szczyt notowań po obu stronach Atlantyku, co było ogromnym sukcesem w czasach hegemonii The Beatles.

Pozostałe utwory zostały zarejestrowane już przez sam zespół, bez wsparcia nikogo z zewnątrz. Stylistycznie nie odbiegają od utworów z singla. Wśród nich znalazły się trzy kolejne utwory z repertuaru Boba Dylana ("Spanish Harlem Incident", "Chimes of Freedom" i wydany na drugim singlu "All I Really Want to Do") oraz przeróbki innych folkowych wykonawców: Pete'a Seegera ("The Bells of Rhymney") i Jackie DeShannon ("Don't Doubt Yourself, Babe"). Zespół sięgnął ponadto po szlagier z okresu II wojny światowej, "We'll Meet Again", oryginalnie wykonywany przez Verę Lynn. Reszta albumu to już własne kompozycje autorstwa przede wszystkim Clarka. Jedynie w "You Won't Have to Cry" i "It's No Use" współautorem jest McGuinn. Moim zdaniem właśnie autorskie utwory - nie licząc najbardziej charakterystycznego, niesamowicie przebojowego tytułowego - wypadają tutaj najlepiej. Taki "I'll Feel a Whole Lot Better" to dynamiczny utwór, wyróżniający się naprawdę świetną melodią. Spokojnie mógłby konkurować z ówczesnymi przebojami Beatlesów. Ciężko pojąć, dlaczego nawet nie został wydany na singlu. Niewiele ustępuje mu prawie tak samo chwytliwy, choć bardziej melancholijny "You Won't Have to Cry". "Here Without You" i "I Knew I'd Want You" to z kolei przeurocze ballady z mistrzowskimi harmoniami wokalnymi. Nie powstydziłby ich się sam Paul McCartney. Pewnym zaskoczeniem może być natomiast "It's No Use", wyróżniający się bardziej zadziornym, właściwie już rockowym brzmieniem. Pod względem melodycznym nie ustępuje jednak wcześniej wymienionym kawałkom.

"Mr. Tambourine Man" to bardzo udany i przyjemny album. I niezwykle ważny, bowiem w istotny sposób przyczynił się do powstania nowych stylów: folk rocka - zresztą właśnie w jednej z jego recenzji po raz pierwszy zostało użyte to sformułowanie - a po latach także jangle popu i pośrednio indie rocka. Można wprawdzie zarzucić zespołowi, że nie był wcale aż tak bardzo oryginalny, gdyż wpływy inspirujących się wówczas wzajemnie Boba Dylana i The Beatles są ewidentne. To jednak wcale nie gorsza muzyka. Od Brytyjczyków Amerykanie wydają się lepszymi instrumentalistami, a utwory z tego albumu - głównie za sprawą tych folkowo-janglowych brzmień - zestarzały się zdecydowanie lepiej od wczesnych płyt Liverpoolczyków. W porównaniu z Dylanem jest to natomiast muzyka bardziej energetyczna i łatwiej przyswajalna, co dla wielu słuchaczy będzie działało na korzyść The Byrds. "Mr. Tambourine Man" po pięciu dekadach od premiery wciąż może trafiać do młodych ludzi.

Ocena: 7/10

Zaktualizowano: 11.2022



The Byrds - "Mr. Tambourine Man" (1965)

1. Mr. Tambourine Man; 2. I'll Feel a Whole Lot Better; 3. Spanish Harlem Incident; 4. You Won't Have to Cry; 5. Here Without You; 6. The Bells of Rhymney; 7. All I Really Want to Do; 8. I Knew I'd Want You; 9. It's No Use; 10. Don't Doubt Yourself, Babe; 11. Chimes of Freedom; 12. We'll Meet Again

Skład: Jim McGuinn - wokal i gitara; Gene Clark - wokal, gitara, instr. perkusyjne; David Crosby - wokal, gitara; Chris Hillman - gitara basowa; Michael Clarke - perkusja
Gościnnie: Jerry Cole - gitara (1,8); Larry Knechtel - gitara basowa (1,8); Hal Blaine - perkusja (1,8); Leon Russell - pianino (1,8)
Producent: Terry Melcher


Komentarze

  1. Dziękuję Panie Pawle za recenzję tej płyty.W 100% się z Panem zgadzam.Absolutna klasyka folk-rocka,nic się ten album nie zestarzał,czego nie można powiedzieć o wczesnych albumach Beatlesów czy Stonesów ale....najlepsze miało dopiero nadejść.Kolejne albumy Byrdsów są jeszcze lepsze!!!! Z chęcią przeczytam Pańskie refleksje na ich temat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejne recenzje The Byrds będą się pojawiać co piątek ;)

      A propos wczesnych albumów Beatlesów i Stonesów, to zestarzały się głównie te mniej znane kawałki. Natomiast większość przebojów, moim zdaniem, do dziś się broni. Dlatego w swojej kolekcji płyt nie mam studyjnych albumów tych grup sprzed 1966 roku, tylko składanki ("1962-1966" i "Hot Rocks (1964-71)").

      Usuń
    2. Co do Stonesów pełna zgoda,Ja również nie mam w swych zbiorach wczesnych stricte rhytm'n bluesowych albumów,w zupełności wystarczają Mi "składaki" natomiast Beatlesi istnieją dla Mnie od Rubber Soul,wcześniejsze albumy mimo ich kultowego "tu i tam" statusu dla Mnie są mało słuchalne.Beatowego wcielenia czwórki z Liverpoolu można posłuchać tylko jako muzycznej ciekawostki z dawnych lat.

      Usuń
    3. Beatlesi rzeczywiście od "Rubber Soul" zaczęli tworzyć rzeczy przełomowe i bardziej ambitne (co nie przekreśla ich wcześniejszej twórczości), czego dowodem jest np. fakt powiększenia instrumentarium o sitar. Choć są tu również utwory, które mogłyby trafić na dowolny z wcześniejszych albumów, jak luźny "Run for Your Life".

      Usuń
    4. Panie Pawle jak mawiali starożytni "de gustibus non est disputandum" Każdy z Nas pozostanie przy swoim zdaniu,dla Pana to wielka przyjemność,dla Mnie ledwie ciekawostka.Pamiętam jak onegdaj Tadeusz Nalepa w wywiadzie-rzece "Breakout Absolutnie" porównał wczesnych Beatlesów do muzyki"knajpianej" nie jestem tak dalece krytyczny w swych sądach,uważam po prostu że na wczesne stricte beatowe albumy trzeba patrzyć przez pryzmat muzycznej epoki w jakiej powstały,a że nie bronią się po latach tak jak np "Revolver" to już dyskusja na oddzielny wątek.Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy "opowieści" o Byrdsach :)

      Usuń
  2. Jaka dynamika wydarzeń w tamtym czasie - The Byrds zafascynowani dotychczasową twórczością The Beatles udoskonalaja ich styl i dokladaja do tego folk, dając światu swój debiut. The Beatles nie patrzący tylko na czubek swego nosa, korzystają z tego albumu i kilka miesięcy później wydają swoją pierwsza wielką płytę 'Rubber Soul'. Jak perpetum mobile ;) .
    Po pierwszym odsłuchu nie zachwyciłem się, bo pachniało mi to przytoczonymi powyżej Beatles'ami. Ale to naprawdę fajna równa płyta, ze świetnymi melodiami i to ona jakby nie patrzeć, zainspirowała do pewnych dźwięków wielką czwórkę z Liverpoolu. 8/10.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024