[Recenzja] The Rolling Stones - "It's Only Rock 'n' Roll" (1974)



O zawartości "It's Only Rock 'n' Roll" niemal wszystko mówi juz sam tytuł. Zdecydowana większość tego albumu to typowo stonesowski rock, wywodzący się bezpośrednio z rhythm 'n' bluesa oraz rock and rolla. Muzycy nieco poskromili swoje eksperymenty z innymi stylami. Jednak nie całkiem, bo znalazły się tutaj takie utwory, jak akustyczny "Till the Next Goodbye", trochę w stylu tych bardziej folkowych kawałków Led Zeppelin, ballada "If You Really Want to Be My Friend" z soulowymi chórkami, a także oparty na taneczno-funkowej linii basu "Fingerprint File". Ten ostatni to zresztą jeden z najbardziej niedocenianych i najciekawszych utworów w dyskografii zespołu. Ów wspomniany, taneczny charakter, spotyka się tutaj z niemal hardrockową zadziornością gitarowych partii i świetnym popisem Micka Taylora na basie.

Największą perłą tego albumu jest jednak "Time Waits for No One" - kolejna ballada, z kilkoma znakomitymi solówkami gitarowymi Taylora, a także z ładnymi klawiszowymi ozdobnikami Nicky'ego Hopkinsa oraz zapadającą w pamięć linią wokalną. Warto też zwrócić uwagę na wykorzystany w tle syntezator - rzecz wcześniej niepojawiającą się na płytach zespołu. Reszta albumu to już typowi Stonesi - dynamiczni, zadziorni i trochę niechlujni. Energetyczne kawałki w rodzaju "If You Can't Rock Me" (swoją drogą - świetny otwieracz), "Ain't Too Proud to Beg" z repertuaru The Temptations, "Luxury" czy "Dance Little Sister" to dokładnie takie granie, jakiego można się po tym zespole spodziewać. Do nich zalicza się także tytułowy "It's Only Rock 'n Roll (But I Like It)" - jeden z najbardziej znanych utworów zespołu, będący wręcz jego hymnem. Nie da się jednak ukryć, że podobnie jak wiele innych nagrań z tej płyty, wypada bardzo sztampowo i dość banalnie.

"It's Only Rock 'n' Roll" to  w bogatej dyskografii Stonesów raczej wypełniacz, niż faktycznie interesująca pozycja. Trzeci z kolei, na którym zespół trzyma się przede wszystkim sprawdzonych rozwiązań, jakby świadom, że przecież i tak się to sprzeda, więc nie trzeba się bardziej starać. Szkoda, że tak zakończył się czas pobytu w zespole Micka Taylora, najbardziej utalentowanego gitarzysty, jaki przewinął się przez skład The Rolling Stones. Nigdy nie pasował do reszty zespołu pod względem charakteru, ale szalę przeważyło nieuwzględnienie jego istotnego wkładu kompozytorskiego w ten album. To on, wspólnie z Jaggerem stworzył utwory "Till the Next Goodbye" i "Time Waits for No One" - jedne z niewielu faktycznie udanych na tej płycie - jednak ich autorstwo zostało przypisane Jaggerowi i... niezaangażowanemu w ich powstanie Richardsowi. W późniejszy czasie Taylor niemal całkiem wycofał się z profesjonslneego grania.

Ocena: 6/10



The Rolling Stones - "It's Only Rock'n'Roll" (1974)

1. If You Can't Rock Me; 2. Ain't Too Proud to Beg; 3. It's Only Rock 'n Roll (But I Like It); 4. Till the Next Goodbye; 5. Time Waits for No One; 6. Luxury; 7. Dance Little Sister; 8. If You Really Want to Be My Friend; 9. Short and Curlies; 10. Fingerprint File

Skład: Mick Jagger- wokal, gitara (3,10); Keith Richards - gitara, gitara basowa (1), dodatkowy wokal; Mick Taylor - gitara, syntezator (5), kongi (7), gitara basowa (10), dodatkowy wokal; Bill Wyman - gitara basowa (2-9), syntezator (10); Charlie Watts - perkusja
Gościnnie: Billy Preston - instr. klawiszowe (1,2,8,10); Ian Stewart - pianino (3,7,9); Nicky Hopkins - pianino (4-6,8,10); Ray Cooper - instr. perkusyjne; Ed Leach - instr. perkusyjne (2); Charlie Jolly - tabla (10); Blue Magic - dodatkowy wokal (8)
Producent: Mick Jagger i Keith Richards


Komentarze

  1. Drugim WIELKIM na przełomie lat 60/70-tych był dla Stones - obok Mick'a T. - genialny i niezapomniany Jimmy Miller (choć to nie on był producentem opisywanej, ostatniej ponadczasowej płyty RS), którego wysiłki uczyniły te wydawnictwa niezapomnianymi. Chwała im za to co uczynili.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze zastanawiało mnie czemu reszta pomijała wkład kompozytorski Taylora (tym bardziej na tym albumie). Wiem, że był "najnowszym" członkiem zespołu, ale bez przesady...

    Jakieś teorie?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe dlaczego ten album w dyskografii Stonesów jest traktowany po macoszemu i za bardzo niedoceniany. Przecież mamy tu miks tego co u nich najlepsze. Szkoda, że był to ostatni album z Taylorem, ale z drugiej strony to taka wisienka na torcie. 8 jak najbardziej zasłużona.
    Ps. 'Time Waits for No One' faktycznie najlepszy na tym albumie. Tylko nie wiem dlaczego gra na gitarze w tym utworze kojarzy mi się z Santana z pierwszych trzech jego albumów ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież mamy tu miks tego co u nich najlepsze. Ale czy tego wszystkiego nie ma na poprzednich albumach grupy? Brakuje tu jakiegoś zaskoczenia. Ile można grać to samo? Parę lat później na "Some Girls" odświeżyli nieco swój styl i album ten jest dużo bardziej ceniony.

      Usuń
    2. Jeszcze do 'Some Girls' nie dotarłem. Jak przesłuchań, to dam znać ;)

      Usuń
  4. Spodziewałem się, że będzie 6 lub nawet 5. To bardzo prosta muzyka - a kawałek tytułowy, zapewne w tłumaczeniu - bo pod tytułem "To Tylko Rock N Roll" coverował pewien polski zespół.

    Mick Taylor i John Entwistle to najbardziej zmarnowani muzycy z przełomu lat 60. i 70. - nie wiem czy jakiś rockowy zespół z tamtych czasów miał muzyków równie przerastających poziomem resztę co ta dwójka. Może najpierwsze wcielenie Scorpions i sekcja rytmiczna? Neil Peart (acz to już późniejsze czasy) który robił z perkusją co chciał. Czuję też że Kerry Minnear nie wykorzystał w pełni swojego potencjału.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kawałek Stonesów niemal na pewno był inspiracją dla "To jest tylko rock and roll" Lady Pank, ale poza tytułem i tematyką tekstu nie mają ze sobą nic wspólnego. LP nagrali też anglojęzyczną wersję, która z kolei nazywa się "This Is Only Rock'n'Roll".

      Z Stonesami nie było tak źle, jak z The Who. Mick Jagger to dobry rockowy wokalista, nawet obecnie brzmi znacznie lepiej i młodziej od takiego np. Gillana. Charlie Watts nie był złym bębniarzem; nawet krytykujący wszystkich wokół Ginger Baker dobrze się o nim wypowiadał. Ronnie Wood może nie jest najlepszym gitarzystą, ale na "Truth" Jeff Beck Group wypadł bardzo dobrze jako basista. A Richards jest przynajmniej lepszym kompozytorem (czy tam twórcą riffów) od Townshenda. Tak więc Taylor aż tak bardzo się tam nie marnował, jak Entwistle w The Who (ok, oni też mieli jeszcze niezłego wokalistę), choć lepiej chyba pasował do Mayalla. No i w sumie nie wiadomo, jak ta dwójka wypadłaby w jakichś dużo lepszych zespołach, choć w przypadku Taylora pewne wskazówki daje "Bare Wires" z przyszłymi muzykami Colosseum czy gościnny występ u Gong (a właściwie już Pierre Moerlen's Gong).

      Kerry Minnear jako aranżer - bo domyślam się, że to głównie on odpowiadał za ten aspekt twórczości Gentle Giant, ze względu na swoje wykształcenie - osiągnął chyba największe wyżyny, jakie dało się osiągnąć w muzyce pozostającej rockiem. Tak więc nawet jeśli teoretycznie mógłby jeszcze lepiej spożytkować swoje umiejętności czy wiedzę, to i tak spożytkował je lepiej, niż jakikolwiek rockowy muzyk.

      Usuń
    2. Zgodziłbym z tym co piszesz o RS, tylko czemu straszny spadek jakości nowych wydawnictw dziwnie zbiegł się z tym jak odszedł od nich Micek T? Zobacz zresztą w Twoich recenzjach - skład z nim nagrał dwie z trzech najlepszych płyt zespołu, a reszta albumów z Taylorem przynajmniej zachowała oceny (poza powyższym). Nie wiem jak dziś oceniasz Some Girls, ale jego zaleta była przede wszystkim świeżość której od dawna brakowało w twórczości zespołu. Reszta to cień Stonesów z lat 1966-1974.

      Usuń
    3. Nie wiem, czy spadek jakości spowodowało odejście Taylora, czy raczej typowe dla rockowych zespołów wypalenie twórcze. Sądzę, że z tym gitarzystą też robiliby coraz gorsze płyty.

      Zmiany składu akurat często wychodzą na dobre, nawet jeśli odchodzą świetni muzycy, bo ich następcy mogą wnieść nowe pomysły. King Crimson czy Miles Davis to najlepsze przykłady, ale podobnie było też u Johna Mayalla, który zresztą właśnie po (dzięki?) odejściu Micka Taylora nagrał jedną ze swoich najlepszych płyt, a przy tym najbardziej chyba oryginalną "The Turning Point". Dlaczego u Stonesów to nie wypaliło? Bo zamiast wziąć jakiegoś młodego gitarzystę z pomysłami, zatrudnili swojego rówieśnika Ronniego Wooda.

      Usuń
    4. na dobre wyszedł też Tommy Bolin w miejsce naburmuszonego odchodzeniem od rocka Blackmore'a. Ale to kwestia tego, że do tej maszyny (Hughes+Coverdale) wreszcie znaleziono dopasowany trybik, a nie że Bolin był lekiem na całe zło. Patton doszedł do FNM ale komponować zaczął dopiero na Angel Dust, więc czemu już The Real Thing to taki wzrost jakości?

      Miles Davis i King Crimson nie znali ograniczeń. I Fripp i Davis nie chcieli nagrywać podobnych do siebie płyt, replikować sprawdzonych formuł. Chodziło o sztukę i eksplorację. Stonesi to kapela typowo rozrywkowa - i nie powinno się ich ze sobą porównywać. Czy aby Bowie i Dylan też nie mieli płynnych sidemanów? Przecież Bowie ciągle się rozwijał.

      Czasem wiodącą postacią byli frontmeni - The Doors, VU. Genesis też zaczął dziwnie się miotać po odejściu Gabriela, podobnie jak Pink Floyd minus Waters - by nie powiedzieć minus Barrett (dla mnie to był skład o znacznie większym potencjale niż PF w ostatecznym, najbardziej znanym kształcie). Hawkwind też dziwnie oklapł gdy Motorniczy odszedł. Chociaż tutaj były nie tyle zmiany składu co po prostu osłabienie.

      Swoją drogą czemu nawet nie słuchałeś "Squeeze" Velvet Underground? Czy ten album nie jest aby bity na tym, że brakuje na nim Lury bez którego dla większości nie ma Velvetów?

      Ale było też pozbycie się Boltona z UFO. Nie wiem dlaczego, czyżby chcieli obrać bardziej intratny kierunek?

      Zastanawia mnie także Breakout z i bez Kozakiewicza. Ale on chyba po prostu umiał grać w tej stylistyce, nie wiem ile miał wkładu w komponowanie, bo sądząc po poziomie muzyki zespołu w którym grał przez ostatnie 20 lat, to raczej nie znał się na tym. Wspomniałbym o jeszcze jednym polskim zespole grającym muzykę popularną, ale nie sądzę by ktoś zwracał uwagę na takie szczegóły.

      Ale przyznasz, że dziwnie dużo jest przypadków, gdzie kogoś zabierają/podmieniają i cały zespół jakby w jednej chwili wszystko tracił?

      Usuń
    5. Postarałeś się ze wskazaniem kolejnych przykładów i kontrprzykładów, ale trochę na próżno. Bo ja nie chciałem udowodnić, że zmiana składu zawsze wychodzi na dobre, tylko że strata istotnego muzyka nie zawsze musi prowadzić do obniżenia poziomu. Przy takim założeniu wystarcza tylko jeden przykład potwierdzający, a istnienie przeciwnych przykładów nie czyni tego twierdzenia nieprawdziwym.

      "Squeeze" to akurat jest solowy album Douga Yule'a, z przyczyn merkantylnych wydany pod szyldem The Velvet Underground. Poza Yule'em nie gra tam nikt z wcześniejszych płyt zespołu (wystąpił za to Ian Paice), a sam Yule nawet nie jest oryginalnym członkiem, bo dołączył do grupy już po nagraniu dwóch pierwszych, tych najważniejszych albumów.

      To w sumie podobna sprawa, jak z "Land of Cockayne", który wyszedł jako album Soft Machine, a tak naprawdę jest płytą Karla Jenkinsa z udziałem Johna Marshalla i gościnnymi występami mniej lub bardziej przypadkowych instrumentalistów. Soft Machine to zresztą ciekawy przykład do tych rozważań. Nie zaszkodziło grupie odejście Daevida Allena (Allenowi też nie, bo założył potem Gong), podmiana Kevina Ayersa na Hugh Hoppera była wręcz korzystna, podobnie jak poszerzenie składu o Eltona Deana. To właśnie w kwartecie Wyatt - Ratledge - Hopper - Dean grupa nagrała swoje najwybitniejsze albumy "Third" i "Fourth". Ale już każda kolejna zmiana składu skutkowała coraz słabszymi płytami.

      Usuń
    6. Moje spekulacje dotyczyły bardziej muzyka-podpory, którego brak okazywał się początkiem pasma porażek - artystycznych - samego zespołu.

      Ci, których wskazałeś, w czasach chwały otaczali się samymi wybitnymi muzykami, a w miejsce starych przychodzili nowi, ale zwykle sprawdzeni, którzy faktycznie mogli coś wnieść.

      Usuń
    7. U Stonesów podporą był zawsze duet Jagger-Richards. Swego czasu duży wpływ na zespół miał Brian Jones, później Taylor wniósł swoje umiejętności, ale jednak żaden z nich nie był niezastąpiony. Natomiast bez Jaggera lub Richardsa wszystko od razu by się zawaliło. Chociaż najlepiej wypadali wtedy, gdy towarzyszył im ktoś bardziej kreatywny (Jones) lub zdolniejszy solista (Taylor).

      Trochę mnie ciekawi, co by było, gdyby zamiast Wooda zatrudnili Rory'ego Gallaghera (Jagger chciał, Richards się sprzeciwił). To gitarzysta co najmniej porównywalny z Mickiem, a moim zdaniem dużo lepszy. Jednak on też miał już wtedy za sobą swoje najciekawsze osiągnięcia, a pewnie i tak w Stonesach jego talent by się marnował bardziej, niż na tych solowych płytach po "Irish Tour '74".

      Usuń
    8. Myślę że ego tych dwóch panów było takie, że każdy utalentowany muzyk by działał może na 50% swoich możliwości, często nawet nie będąc przy tym uwzględnianym przy poszczególnych utworach.

      Usuń
  5. Cymbergaj - z tym że według recenzji Pawła, skład z Mickiem nagrał dwie z trzech najlepszych pod tym względem płyt to bym dał na wstrzymanie. Oczywiście, de facto przy nagrywaniu Let It Bleed Mick brał udział. Tylko że jego wkład, był obecny przy dwóch piosenkach bo wtedy, były zawirowania z narkotyzującym się Jonesem, który nie przychodził na nagrania i prawie wszystkie partie gitarowe (oprócz tych co nagrał Taylor jak przyszedł) nagrywal Keith. Dlatego jak już takim prawdziwym początkiem pracy ze Stonesami (przynajmniej dla mnie), jest Sticky Fingers w którym ewidentnie słychać co Mick wniósł do zespołu. A Let It Bleed to jednak w głównej mierze dzieło innych. Odebrałem, być może niesłusznie, że piszesz jakby odejście Taylora było winą spadku formy Stonesów. Właśnie wydawnictwa z II połowy lat 60 a zwłaszcza BB i LiB pokazują że reszta też nie była amatorami ;) A jeśli chodzi o wiek, to Wyman pomimo wieku potrafił jeszcze zagrać dość niezłe rzeczy (i to piszę skromnie). Np. partia basu w Miss You.

    Paweł - Ronnie też zbyt wielkim rówieśnikiem nie jest, 4 lata dzielą ich z Richardsem (który był najmłodszy z tamtego składu Stonesów) tylko że Wood trafił do zespołu chyba przede wszystkim z tego powodu, że był właśnie kumplem wspomnianego Keitha. Sam utwór tytułowy, powstał rok przed albumem i właśnie z udziałem Wood'a i chyba miał być na jego solowym albumie ale J/R go sobie wzięli ;) Poza tym, Wood idealnie pasował do stylu Stonesów. Nie mam nic przeciwko niemu, uważam go za niezłego rzemieślnika tylko niestety, własnie rzemieślnika.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024