[Recenzja] The Rolling Stones - "Their Satanic Majesties Request" (1967)



"Their Satanic Majesties Request" to wyjątkowe wydawnictwo w dyskografii The Rolling Stones. Ten jeden jedyny raz zespół całkowicie porzucił swój styl i podążył za aktualną modą. Materiał powstawał w okresie, gdy po obu stronach Atlantyku rozprzestrzeniało się granie przesycone psychodelicznym klimatem. Słychać tu, może aż nazbyt wyraźnie, wpływ wydanych w tym samym roku "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" The Beatles oraz "The Piper at the Gates of Dawn" Pink Floyd, choć inspiracji dostarczyły również eksperymenty muzyków z różnymi używkami. Był to niewątpliwie dziwny czas w historii zespołu. Keith Richards twierdzi, że z nagrywania tego albumu nie pamięta nic, w co można - biorąc pod uwagę jego narkotykowe przygody - uwierzyć. Sesje ciągnęły się przez prawie cały 1967 rok, od początku lutego do końca października. Fakt, że w międzyczasie muzycy musieli stawiać się na własnych rozprawach w związku z posiadaniem narkotyków i odbywać krótkie kary, trochę też koncertowali (dając m.in. dwa występy w Warszawie). Podczas sesji panował kompletny chaos, w którego ogarnięciu nie pomagał brak producenta spoza zespołu. Nigdy nie było wiadomo, którzy muzycy danego dnia pojawią się w studiu i kogo ze sobą przyprowadzą.

Biorą to wszystko pod uwagę, trudno się nadziwić, jak bardzo spójnym, konsekwentnym stylistycznie albumem jest "Their Satanic Majesties Request". No właśnie, to pierwsze wydawnictwo Stonesów, które naprawdę jest albumem, a nie zbiorem mniej lub bardziej przypadkowych piosenek. Zdali sobie z tego sprawę nawet Amerykanie, którzy po raz pierwszy nie wprowadzili żadnych zmian w repertuarze, tytule ani okładce. Oprawa graficzna idealnie zresztą oddaje charakter tej muzyki: na froncie znalazło się baśniowe zdjęcie zespołu w trójwymiarze (zrezygnowano z tego zabiegu na większości późniejszych wydań ze względu na wysokie koszty produkcji), natomiast wnętrze rozkładanej koperty wypełnił psychodeliczny kolaż oraz grafika labiryntu, w którym nie da się dojść do celu. Co ciekawe, oryginalny pomysł zakładał, że okładka będzie przedstawiać nagiego Micka Jaggera przybitego do krzyża. I bez tego wydawnictwo wywołało sporo kontrowersji, zarówno swoim tytułem, jak i muzyczną zawartością. Z pewnością można wiele tej płycie zarzucić. Zespół świadomie zatracił swoją tożsamość, by podpiąć się pod modną stylistykę, momentami zbyt otwarcie kopiując pomysły Beatlesów czy Floydów. Całość sprawia wrażenie nie do końca udanego eksperymentu, gdzie nie wszystko zostało dobrze przemyślane i dopracowane. Czasem pojawia się wrażenie chaosu i wysilonej dziwaczności.

Natomiast zdecydowanie nie mogę się zgodzić z tym, że na płycie brakuje dobrych kompozycji, a aranżacje są chybione. Mnóstwo tu naprawdę chwytliwych melodii, by wspomnieć tylko o "Sing This All Together", w którego refrenie udzielają się liczni goście (wśród których znaleźli się ponoć John Lennon i Paul McCartney), "Citadel", "2000 Man", czy najbardziej znanych "She's a Rainbow" i "2000 Light Years from Home". Z kolei pod względem aranżacyjnym jest to zdecydowanie najbogatszy album Stonesów. W porównaniu z tym, co się tu dzieje, eksperymenty z "Aftermath" i "Between the Buttons" wydają się bardzo zachowawczą próbą urozmaicenia typowego dla grupy brzmienia. Tym razem gitary często niemalże całkiem ustępują miejsca dźwiękom instrumentów klawiszowych oraz dętych, z melotronem i fletem na czele, tworzącym bardzo psychodeliczny, a może raczej baśniowy nastrój. Świetne są te klawisze, dęciaki i smyczki z "She's a Rainbow", hindustańskie brzmienia z "Gomper", klawesyn z "In Another Land" czy melotronowe pasaże z "2000 Light Years from Home". Najbardziej odjechane, narkotyczne są natomiast "On with the Snow", a zwłaszcza "Sing This All Together (See What Happens)", który można nazwać stonesowskim "Interstellar Overdrive". Nie brakuje tu też jednak bardziej gitarowych nagrań, czego dowodem ostrzejszy "Citadel" oraz akustyczny "2000 Man".

Świetnym dopełnieniem "Their Satanic Majesties Request" są dwa utwory zarejestrowane podczas tej samej sesji, ale wydane jako niealbumowy singiel. "Dandelion" i "We Love You" to jedne z najbardziej dopracowanych aranżacyjnie oraz najlepszych melodycznie kawałków z tego okresu. Trochę szkoda, że nie włączono ich do repertuaru longplaya, ale nawet bez nich jest to bardzo udana całość. Niekoniecznie jako album psychodeliczny, bo wielu innych wykonawców zdecydowanie lepiej się odnalazło w takiej stylistyce. Stonesi nie do końca wiedzieli, jak stworzyć ten narkotyczny klimat - zresztą część zespołu nie była tym za bardzo zainteresowana, dając się pokierować Brianowi Jonesowi. który wymyślił te wszystkie szalone aranżacje. "Their Satanic Majesties Request" broni się natomiast świetnie jako skok w bok The Rolling Stones, bardzo fajnie urozmaicając dyskografię. W dodatku jest to po prostu bardzo przyjemna i dość pomysłowa muzyka, niesłusznie niedoceniana przez wielu fanów oraz krytyków.

Ocena: 8/10



The Rolling Stones - "Their Satanic Majesties Request" (1967)

1. Sing This All Together; 2. Citadel; 3. In Another Land; 4. 2000 Man; 5. Sing This All Together (See What Happens); 6. She's a Rainbow; 7. The Lantern; 8. Gomper; 9. 2000 Light Years from Home; 10. On with the Show

Skład: Mick Jagger - wokal (1,2,4-10), instr. perkusyjne (1,2,5,6,8-10); Keith Richards - gitara, gitara basowa (9), dodatkowy wokal; Brian Jones - melotron (1-3,5-10), organy (1,7), saksofon (1,2,10), flet (2,5,8,10), shehnai (8), dulcimer (2,8,9), gitara (4,6,7), sarod (8), harfa (10), theremin (5,9), drumla (5), instr. perkusyjne (1,5,6,10), efekty (3,9), dodatkowy wokal; Bill Wyman - gitara basowa (1-8,10), instr. perkusyjne (1,5), pianino (3), organy (3), melotron (5), oscylator (9), wokal (3), dodatkowy wokal; Charlie Watts - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Nicky Hopkins - pianino (1,5-7,9,10), klawesyn (2,3), organy (4,8), czelesta (6); Paul McCartney - dodatkowy wokal (1,5), instr. perkusyjne (6); John Lennon - dodatkowy wokal (1,5); Steve Marriott - gitara i dodatkowy wokal (3); Ronnie Lane - dodatkowy wokal (3); John Paul Jones - aranżacja instr. smyczkowych (6); Eddie Kramer - klawesy (9)
Producent: The Rolling Stones


Komentarze

  1. To wydawnictwo ma tyle samo wad co i zalet i dlatego trudno było mi jednoznacznie je ocenić.

    Niewątpliwie ogromnym jego mankamentem jest rezygnacja z własnego stylu na rzecz udawania innych kapel - głównie The Beatles i Pink Floyd (z Debiutu). U zespołu tej klasy co Rolling Stones jest to rzecz zupełnie nie do przyjęcia. Jeżeli chcieli grać rock psychodeliczny powinni wymyślić go po swojemu, łączenie "Lucy in the Sky with Diamonds" z "Interstellar Overdrive" jest absolutnie poniżej tego, czego się od Stonesów wymaga.

    Z drugiej strony album sam w sobie trzyma naprawdę niezły poziom. Chwytliwe melodie w połączeniu z multiinstrumentalnym rzężeniem to przecież wizytówka takiej muzyki. Pod względem czysto muzycznym był to w chwili wydania jeden z najlepszych ich albumów, dopiero kolejne nagrania zespołu przerosły "Satanic" o klasę.

    Gdyby tą płytę wydał jakiś mało znany, mało ważny zespół dzisiaj mówiono by o niej w kategoriach pomniejszych pereł psychodelicznego rocka. Byłaby to rzecz zupełnie niszowa - bo nic, poza ładnymi melodiami do gatunku niewnosząca - ale z pewnością wysoko ceniona przez fanów takiej muzyki. Ale przecież to jest płyta The Rolling Stones...

    Istnieje w muzyce rozrywkowej taka kategoria jak "udany eksperyment, nieudana muzyka". Na przykład "Alan's Psychedelic Breakfast" - formalnie niby to ciekawe, ale muzyka nudna jak nie wiem. Istnieje też kategoria odwrotna: "udana muzyka, nieudany eksperyment" i tam moim zdaniem jest miejsce Their Satanic Majesties Request.

    OdpowiedzUsuń
  2. wiadomo dlaczego muzycy nadali temu albumowi taką nazwę ?
    brzmi ona dość kontrowersyjnie jak na 1967 rok ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pewnością chodziło właśnie o wywołanie kontrowersji.

      Usuń
  3. Jeden z moich ulubionych albumów Stonesów. Niewątpliwie wyróżnia się na tle reszty.

    Ten tekst troszkę gryzie mi się z ostatnim akapitem recenzji "Aftermath".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam jest mowa o tym, że eksperymenty tutaj wyszły gorzej. I to się nie wyklucza z recenzją "Their Satanic Majesties Request", w której jest mowa, że zespół się tu w tym wszystkim pogubił, choć wciąż jest to świetna muzyka. Z kolei na "Aftermath" eksperymenty są bardziej powściągliwe, ale za to bardziej przemyślane, do tego naprawę dobrze uzupełniają tą wczesną stylistykę zespołu. Dlatego tam mamy do czynienia z udanym eksperymentem, ale trochę mniej udaną muzyką (nie wszystkie utwory trzymają poziom "Paint It, Black", "Mother's Little Helper" czy "Under My Thumb"), natomiast tutaj - jak ktoś już wyżej zauważył - nieudanym eksperymentem, ale udaną muzyką.

      Usuń
  4. Warto dodać ze nie tylko fani i krytycy ale równiez sami Stonesi niespecjalnie cenią ten album. Jagger stwierdził ze chyba brali w tym czasie za dużo kwasu a Richards dodał ze skoro The Beatles mogli nagrać „load of shit” (miał na myśli Sierżanta Pieprza) to oni również...

    OdpowiedzUsuń
  5. Z tą recenzją można się zgodzić. Na pewno są lepsze albumy psychodeliczne, ale ten też nie jest zły, co chcą wmówić krytycy (chociaż i tak nie jest ten album dzisiaj mieszany z błotem jak w latach w których został wydany). Jak pierwszy raz go posłuchałem kilka lat temu to zastanawiałem się, dlaczego jest uznawany za beznadziejny krążek. Jak po paru latach do niego wróciłem, sam odpowiedziałem sobie na to pytanie. Bo był... inny. I tylko pod tym względem był oceniany. Beatlesi za Pieprza zostali uznani za innowatorów, a Stonesów zmieszano z błotem, bo zapewne oczekiwano płytki z chwytliwym materiałem. Jednak mimo że podoba mi się ten album, to ciesze się że nie powstała jego kontynuacja. Wydaje mi się że jednak Stonesom zabrakłoby weny aby napisać co najmniej równie dobrego następcę bo to po prostu nie ich teren.

    Brian Jones - spotkałem się z opinią że to jedyny artysta w historii Stonesów w pełnym tego słowa znaczeniu, co o tym myślisz? Są legendy, jak wypowiedzi czy to Wymana czy Marianne Faithfull (w owym czasie dziewczyna Jaggera, czasami brała udział w nagraniach) że Jones ma o wiele więcej dokonań pod względem aranżacji kawałków Stonesów, tylko ego Jaggera i Keefa nie pozwalało na to aby dopisać go do tantiem. Wyman twierdzi że przy Paint It Black każdy brał udział i powinien ten utwór być podpisany jako wspólne dzieło. I myślę że ma rację, sitar w tym utworze to zapewne pomysł Briana, chyba że się mylę.

    In Another Land z kolei udowadnia że Stonesi powinni dopuścić Bila do tworzenia kompozycji. Nawet jednej, góra dwa na album. Byłby przyjemnie urozmaicony, a ten utwór powstał tak naprawdę tylko dlatego że reszta chłopaków nie zjawiła się w studio, a Bill jako jedyny przybył, zastał samotnego inżyniera dźwięku, i zaproponował aby wściekły Wyman (bo nikt mu nie powiedział że odwołano nagranie) coś nagrał jeśli ma ochotę. Reszcie spodobała się praca Billa, lecz aby zrobić kawał autorowi, nagrali jego... chrapanie które umieścili na końcu piosenki, a ten dopiero to usłyszał gdy LP trafił do sklepów ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ile wiem, tantiemy są przyznawane autorom tekstu i melodii. Tak więc nie musieli dopisywać Jonesa, choć byłby to miły gest za jego wkład. Wg mnie aranżacja odgrywa co najmniej tak samo ważną rolę, jak melodia, a na pewno ważniejszą od tekstu. W ogóle takie podejście, że liczy się tylko to, co zapisano na pieciolinii, jest przestarzałe i nieadekwatne do współczesnej muzyki. Aranżerzy też powinni być uwzględniani w tantiemach.

      Nie mam pojęcia, czy jedynie Jones był prawdziwym artystą, ale wiem, że w zespole byli też inni utalentowani muzycy, jak Jagger czy Taylor.

      Usuń
    2. Nie doprecyzowałem. Chodziło mi też o muzykę, że mógł mieć wpływ na kształt kompozycji, jakie były nagrywane. Nie kwestionuję dokonań Jaggera i Richardsa, ale w tamtym momencie to Jones wydawał się tym który ma największy wpływ na utwory. Juz na początku zespołu był tym który dobiera repertuar. Może i dlatego że był liderem. Z jakichs powodów, Oldham uznał że Mick i Keith mają talent kompozytorski więc Jones był spychany na margines. Dokładając do tego uzależnienie od narkotyków mamy co mamy. Trochę jednak zadziałało kolesiostwo, bo Jagger mimo że też brał, to trzymał jako tako kontrolę i ciągnął za sobą Richardsa, podpisywał go nawet jak ten nic nie tknął przy piosence. Dla Jonesa z kolei aż tak wyrozumiały nie był (on bodajże trzymał się blisko tylko z Wymanem i może Wattsem ale też nie do końca bo Charlie trochę był tu a trochę tam) i chyba na rękę było jego odsunięcie i pomijanie jego roli w ówczesnym repertuarze. Wątpię że takie LP jak Aftermath, Satanic, Beggars Banquet powstałyby tylko przy pracy wyżej wymienionego tandemu. Chyba nawet przy Sympathy for the Devil, muzycy zaczęli bez liderów. Motyw klawiszowy miał wymyślić (chyba Wyman).

      Usuń
    3. W tamtym okresie to Richards tworzył muzykę a Jagger pisał teksty wiec nie można powiedzieć ze Jagger ciągnął za sobą Richardsa. Raczej było na odwrót. A Brian był już wtedy cieniem samego siebie nie wnikając w szczegóły dlaczego tak się stało. Wystarczy spojrzeć na okładkę Between the Buttons...

      Usuń
    4. Miałem bardziej na myśli początek lat 70. Richards w latach 60 jeszcze tak nie brał jak później. Keef sam przyznawał że są utwory (nie pamiętam niestety o jakie chodziło, ale myślę że to coś od Exile on Main St. do Black and Blue, w których nie tknął nawet palcem bo był niezdolny do funkcjonowania, a Mick go i tak podpisał jako współautora utworu. Zresztą nie bez powodu Mick Taylor też odszedł z zespołu, w kilku utworach przy których brał udział w tworzeniu, nie został w ogóle uwzględniony jako współautor. Dali mu "tylko jeden" a myślę że jest ich sporo więcej.

      Jeśli chodzi o Jones'a, to na pewno wtedy nie było z nim do końca dobrze. Ale nawet pomimo tego, jak widać świetnie grał na "Satanicu" i wcześniejszych LP ;)

      Usuń
    5. Ciekawe jest to, że w sumie granie u Stonesów zniszczyło kariery Jonesa i Taylora. Brian wiadomo jak skończył, a Mick po odejściu z grupy praktycznie zniknął ze sceny muzycznej (wiem, że coś tam robił, ale nie było to już nic znaczącego). Dobrze, że Rory Gallagher nie zdecydował się na dołączenia do Stonesów, bo pewnie i jego talent by się zmarnował. Choć w sumie swoje najlepsze rzeczy i tak nagrał przed otrzymaniem tej propozycji.

      Usuń
    6. Ale czy to wina Stonesow ze tak skończyli? Jones był wariatem już gdy tworzył ten zespół a Taylor był genialnym gitarzystą ale twórcą już niekoniecznie nawet jeżeli wspaniałe Time Waits for No one faktycznie było jego dziełem. Gallagher nigdy by nie dołączył do Stonesow choćby dlatego ze Jagger i Richards szukali gitarzysty a Rory był kimś znacznie więcej i właśnie dlatego on sam nie zrezygnowałby ze swojej niezależności.

      Usuń
    7. Istnieje takie prawdopodobieństwo, że ma to związek z tym, jak ich traktowano w zespole. Mógł ich też po prostu przytłoczyć sukces.

      Usuń
    8. Nie wiem czy Jones był wariatem jak zaczął tworzyć zespół i byłbym daleki od takiego stwierdzenia, chyba że masz jakieś informacje na poparcie tej tezy ;) Myślę że głęboko mógł być nawet nieśmiały (i chyba taki był) a sukces zespołu, plus to że jego rola była praktycznie mniej więcej od rozpoczęcia współpracy z Oldhamem marginalizowana (bo od początku forował spółkę Jagger/Richards jako autorów), popchnęły go tam gdzie później skończył. Brian w przeciwieństwie do Micka był dość kruchej natury psychicznej, z kolei Jagger nigdy nie pozwolił aby narkotyki nim zawładnęły.

      A co do reszty to mimo że taki Taylor może i nie mógł napisać w kilka miesięcy materiału na cały album, to powinni go dopuścić do "koryta". Jeśli chodzi o Stonesów z okresu Taylora, to tylko Watts i Wyman byli czyści (widziałem tylko informacje że Charlie miał załamanie w latach 80, kiedy reszta grupy była w miarę czysta) więc nie dziwne że Taylor po odejściu z zespołu mógł popaść w niebyt.

      Usuń
    9. Facet w wieku 17 lat miał dwójkę nieślubnych dzieci z czego jedno z 14-latką. Chlał, ćpał, bywał bardzo agresywny i wszyscy wokół mieli go serdecznie dosyć. Ogólnie nie miał kontroli nad sobą i swoim życiem. Normalny to on nie był....Z nim jest trochę jak z Barrettem z Pink Floydów. Bez niego Stonesów by nie było ale z nim na pokładzie nigdy nie nagraliby takich płyt jak z Taylorem.

      Usuń
    10. Z Twojego postu można wywnioskować, że gość od początku był nienormalny, psychiczny i nie wiem jaki jeszcze :) Wydaje mi się też że jesteś bardzo fanem wcielenia grupy z Mickiem Taylorem. Ale cóż, czy Ci się to podoba czy nie, to Jones był świetnym multiinstrumentalistą i wiele osób potwierdza że to on nadał kierunek grupie. Oczywiście mówię o początkowych latach zespołu. Gdyby ten "nienormalny" Jones nie użyczył swoich umiejętności, kto wie jakie były by płyty takie jak Aftermath i niniejszy album. Mówisz o tym że w wieku 17 lat spłodził dwójkę dzieci, to było niedojrzałe zachowanie, ale mam wrażenie że przytaczasz go, aby Briana ukazać jako psychola. Bo tak brzmi ten argument. Poza tym, czy masz jakieś źródła że Jones ćpał i chlał, jak to mówisz w tym samym czasie? Jedyne co znalazłem to że problemy z narkotykami, gdzie zaczął brać więcej niż powinien zaczęły się na przełomie 65 i 66 roku. Kiedy poznał Anitę Pallenberg a spółka Jagger Richards już prawie wygryzła go z pozycji lidera zespołu. Że o autorskim materiale nie wspomnę. Według relacji BJ miał wysokie IQ, do tego niepewny siebie jako kompozytor, uważał że sobie nie poradzi. A jak dodamy do tego forowanie spółki Jagger/Richards ponad wszystko to nie dziwne że chłopak mógł się załamać i iść w używki. Ile było takich wrażliwych, bardzo inteligentnych ludzi, którzy przez nagłą sławę zaczęli pić, ćpać, uczęszczać do domów publicznych... Nie słuchaj też Keitha, który w swojej autobiografii mam wrażenie że wręcz miażdżył swojego kolegę i starał się umniejszać jego rolę w zespole i zmyślał, pisząc że nie wie dlaczego Taylor i Wyman powiedzieli dość i odeszli z grupy. Po tylu latach powinna przyjść jednak pewna refleksja. Wyman przyznał że Jones pod wpływem narkotyków był okropny, ale jak był "trzeźwy" to był fantastycznym facetem.

      I masz rację że nie nagraliby z nim takich płyt jak z Taylorem tylko nie dlatego (domniemam że nie tak dobrych) że Jones by ich spuszczał coraz niżej. A dlatego że... byłyby inne. Ale niekoniecznie musiałyby być to chude lata.

      I nie, nie mam nic do Micka Taylora. Ale też nie wszystkie płyty z jego udziałem były genialne. Np. Exile, najbardziej przereklamowana płyta Stonesów.

      Byłoby fajnie, jakbyś znalazł jakieś informacje że Jones od początku był powalony przez narkotyki, nawet jak zakładał zespół bo być może o czymś nie wiem. Bo tezy typu chlał ćpał łatwo rzucić, tylko szkoda że nie piszesz wszystkiego jak było a rzucasz ogólnikowo jako podsumowanie jego kariery i życia ;)

      PS. Barrett nie miał zdiagnozowanej choroby psychicznej? Jak schizofrenia która nie była leczona i zaczął dodatkowo brać i wtedy stał się niezdolny do funkcjonowania?

      Usuń
    11. Piszesz ze mam nie słuchać Keitha, to kogo mam słuchać? Ciebie? Piszesz ze mam ci udowodnić ze był narkomanem a sam to kilkakrotnie podkreślasz. Nie wiem kiedy zaczął brać ale brał i ostatecznie przegrał z tym nałogiem. Pewnie mial na to wpływ tez jego charakter, presja otoczenia, sam nie wiem co jeszcze. Nikt nie kwestionuje jego wpływu na Stonesów ani tego ze był wspaniałym muzykiem. Ale fakty są takie ze to Richards zaczął w latach 60-tych tworzyć niesmiertelne riffy i ze najlepsze pyty nagrali już bez niego. Aha i dodam, że jestem fanem Stonesów również tych z Jonesem w składzie.

      Usuń
    12. Już Ci napisałem. Przeczytaj jeszcze raz cały wątek. Napisałeś że Jones był wariatem już gdy tworzył zespół. I trochę to sugerujesz. Poprosiłem, o jakieś informacje bo być może wiesz to czego ja czy ktokolwiek nie wie, czy Jones od początku był uzależniony. Bo pisałeś to w taki sposób jakby był całe życie uzależniony od narkotyków i był psycholem.

      Nie mówię że nie był narkomanem bo był. Ale nie był nim całe życie i wątpliwe jest to, że był nim we wczesnych latach tej grupy. I nie wmawiaj mi czegoś czego nie napisałem bo myślę że można to wywnioskować z tego, że chodziło mi o późniejsze lata istnienia Stonesów, od połowy lat 60 do końca.

      Keef jest moim ulubionym Stonesem. Ale nie zmienia to faktu że ma dużo za uszami i w tym wypadku też tak myślę że po prostu trudno mu powiedzieć cokolwiek pozytywnego bo... po prostu nie chce. Keef taki jest. Bill Wyman potwierdzał problemy Jonesa ale nie jechał po nim tyko potrafił być obiektywny. Wymowna też jest obecność na pogrzebie BJ tylko Wymana i Watts'a.

      Nie wiem też po co wspominasz o tych faktach że Richards zaczął tworzyć nieśmiertelne riffy. Przecież tego nie negowałem ;)

      Usuń
  6. Jeżeli chodzi o Briana, to prawdopodobnie w kilka dni po ogłoszeniu że Jones odchodzi z zespołu, skontaktowali się z nim Lennon i Hendrix z propozycją wspólnych nagrań. Nie wiem tylko czy ten projekt miał zakładać cały wkład tria w jeden wspólny album, czy Jones miał wspomagać Lennona i Hendrixa na ich własnych albumach. Myślę że pomimo tych wszystkich problemów, Brian był nawet w branży najbardziej cenionym Stonesem. Szkoda że nie posiadamy chyba zbyt wiele informacji na temat tego ile wynosił faktyczny wkład Briana w repertuar "Kamieni". Ale myślę że był ogromny, skoro Taylor z tych powodów (jak i tego że powoli się uzależniał) odszedł z zespołu. Nawet słynny riff do Jumpin Jack Flash to autosrstwo basisty grupy. A jedynie Guns n Roses podpisało ten utwór Jagger/Richards/Wyman.

    Jeszcze są pewne legendy na temat tego że po śmierci Briana zniknęło wiele rzeczy z jego nagrań. Wśród nich miały być materiały z prywatnej sesji np. z Lennonem. Jeżeli faktycznie doszłoby do tego, że trio Lennon/Hendrix/Jones założyłoby zespół i nagrali by płytę to możliwe że powstałby jeden z najbardziej legendarnych LP wszechczasów.

    A Mick Taylor jak wspominałem, możliwe że mało co dokonał z tego powodu że miał problem z narkotykami, i chyba zaczął popadać w nałóg podczas pobytu w zespole.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jones miał też dołączyć do właśnie sformowanego Atomic Rooster, ponoć zostało to ustalone niedługo przed jego śmiercią. Nie wiem tylko, jakby to wyglądało w związku z jego uzależnieniem i czy w ogóle taki skład by się zgrał.

      Usuń
    2. A informacje nt. wspólnego projektu, sygnowanego nazwiskami Jonesa, Lennona i Hendrixa?
      Nie wiem tylko czy to miał być tylko jeden wybryk, czy faktycznie miał powstać jakiś zespół (w tym wypadku wręcz supergrupa) ale bardzo prawdopodobne, że mógł nam przejść obok nosa jeden z ewentualnych rockowych klasyków. W 1969 Lennon jak i Hendrix byli w formie, Lennon na White Album i Abbey Road przynosił najlepsze rzeczy ze wszystkich Beatli.
      A co do uzależnienia, to istnieją wersje, że wbrew pozorom Brian po "wyrzuceniu" z zespołu nie sprawiał wrażenia człowieka załamanego, miał zapał do pracy, dużo pomysłów. Zresztą gdyby był wrakiem człowieka, to taki ktoś jak Lennon myślę że niekoniecznie chciałby męczyć się w studio, a John żył w miare blisko ze Stonesami więc zapewne wiedział jak wygląda sytuacja.

      Usuń
  7. Bardzo lubię Shes A Rainbow I The Lantern oraz 2000 Light Years. Sing This All Together ma ładna melodie. Budka Suflera "wykorzystala" te melodie w swojej.piosence Wszystko to widział świat.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024