[Recenzja] Billy Cobham - "Crosswinds" (1974)



Drugi solowy album Billy'ego Cobhama został nagrany w podobnie gwiazdorskiej obsadzie, jak nagrany i wydany rok wcześniej solowy debiut perkusisty, "Spectrum". Co prawda, tym razem zabrakło w składzie Rona Cartera, Jana Hammera oraz Tommy'ego Bolina, który przyjął propozycję grania w Deep Purple. Pojawili się natomiast tacy muzycy, jak gitarzysta John Abercrombie, klawiszowiec George Duke, a także sekcja dęta składająca się z Garnetta Browna i braci Michaela i Randy'ego Breckerów. Nie będę wymieniać ich poszczególnych osiągnięć, ponieważ zajęłoby to zdecydowanie zbyt wiele miejsca. Wystarczy wspomnieć, że są to rozpoznawalne nazwiska w świecie jazzu. Większość z nich brała też udział w nagrywaniu różnych rockowych albumów. Elementy rockowe, a zwłaszcza funkowe są na "Crosswinds" wciąż obecne. To muzyka bardzo mocno wpisująca się w jazzowy mainstream połowy lat 70., a więc lekka i prosta, skupiająca się przede wszystkim na rozrywkowych walorach. Jednak w porównaniu ze "Spectrum" słychać nieco więcej subtelności. 

Całą pierwszą stronę winylowego wydania "Crosswinds" wypełnia 17-minutowa kompozycja "Spanish Moss - A Sound Portrait". Nagranie składa się z czterech części, będących w zasadzie odrębnymi utworami w różnych stylach, które zespojono ze sobą szumem wiatru. Pierwszy segment, "Spanish Moss", łączy funkowy puls sekcji rytmicznej z przestrzennymi, ilustracyjnymi partiami klawiszy i dęciaków. "Savannah the Serene" to już subtelniejsze granie, z nostalgicznymi solówkami Browna na puzonie i Duke'a na pianinie elektrycznym. "Storm" to z kolei intensywny popis lidera bez wsparcia pozostałych muzyków. Na koniec zaś następuje powrót do bardziej funkowego, tym razem już ewidentnie rozrywkowego grania w postaci "Flash Flood". Druga strona longplaya, choć nie udaje większej całości, ma podobną strukturę. "The Pleasant Pheasant" i "Crosswind" to kolejne funkowe kawałki, bardzo energetyczne, oparte na świetnej pracy sekcji rytmicznej i licznych solówkach pozostałych muzyków. Pierwszy z nich wyróżnia się lekko latynoskim klimatem, za sprawą grającego na perkusjonaliach Lee Pastora; drugi jest bardziej zadziorny, zdominowany przez ostre solówki Abercrombiego, a tym samym najbliższy poprzedniego albumu. Umieszczony pomiędzy nimi "Heather" to dla odmiany bardzo wyciszona, niemal ambientowa kompozycja, z przepięknymi partiami klawiszy i saksofonu, oraz niezwykle delikatną grą Cobhama. Choćby dla tego fragmentu trzeba się z tym albumem zapoznać.

"Crosswinds" nie zdobył takiej popularności ani kultowego statusu, jak "Spectrum", jednak pod wieloma względami przewyższa swojego poprzednika. To na pewno album bardziej różnorodny, kontrastujący energetyczne, rozrywkowe granie autentycznie stonowanymi momentami. W "Savannah the Serene" i "Heather" muzycy mogą pokazać trochę więcej finezji, na co nie pozwala stylistyka pozostałych kawałków. Na pewno sporo tu daje obecność takich muzyków, jak Abercrombie i Duke - pierwszy to gitarzysta o niewątpliwie większych zdolnościach od Bolina, drugi natomiast wykazuje się znacznie lepszym smakiem w dobrze brzmień niż zafascynowany tanimi syntezatorami Hammer. "Crosswinds" to obowiązkowa pozycja dla wielbicieli jazz-funku, oferująca jednak także coś dla słuchaczy mniej komercyjnego jazzu.

Ocena: 8/10



Billy Cobham - "Crosswinds" (1974)

1. Spanish Moss - A Sound Portrait; 2. The Pleasant Pheasant; 3. Heather; 4. Crosswind

Skład: Billy Cobham - perkusja i instr. perkusyjne; John Abercrombie - gitara; Michael Brecker - saksofon i flet; Randy Brecker - trąbka; Garnett Brown - puzon; George Duke - instr. klawiszowe; John Williams - gitara basowa i kontrabas; Lee Pastora - instr. perkusyjne
Producent: Billy Cobham i Ken Scott


Komentarze

  1. Tak, to mój zdecydowany faworyt jeśli chodzi o solowe dokonania tego znakomitego perkusisty. Bo do "Crosswinds" wracam najczęściej. Cała płyta brzmi kapitalnie od A do Z. Te cichsze i spokojniejsze momenty albumu są niczym miód na moje skołatane serce.
    Jakiś czas temu zakupiłem sobie tę płytę także na kompakcie, która wyszła w serii "Fusion Best Collection" stylizowanej na japońskie wydania. Brzmi wyśmienicie. Już wiem co dziś odpalę po powrocie do domu ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Heather" - miód na moje uszy:)

    OdpowiedzUsuń
  3. https://www.youtube.com/watch?v=tS_GeI_WbRE... to stąd ten sampel

    OdpowiedzUsuń
  4. Jedna z najpiękniejszych okładek w historii fonografii, mogę ją podziwiać bez końca. Bardzo intrygująca przez dobór kolorów i "szarpaną" kreskę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Również wydaje mi się że bardziej do mnie przemawia Crosswinds, niż Spectrum, chociaż może to zależeć od dnia i nocy i właściwej też godziny.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Carme López - "Quintela" (2024)