[Recenzja] The Allman Brothers Band - "Idlewild South" (1970)



The Allman Brothers Band nie kazali czekać długo na następcę swojego eponimicznego debiutu. "Idlewild South" ukazał się zaledwie dziesięć miesięcy później. Materiał powstawał od lutego do lipca 1970 roku, w kilku różnych studiach. Podczas prac w Capricorn Sound Studios w Macon oraz Criteria Studios w Miami muzykom towarzyszył doświadczony producent i realizator dźwięku Tom Dowd, współpracujący wcześniej z tak różnymi wykonawcami, jak John Coltrane, Ornette Coleman, Ray Charles, Aretha Franklin czy Cream. Był to początek długoletniej relacji. Nawiasem mówiąc, to właśnie za pośrednictwem Dowda doszło do spotkania Erica Claptona i Duane'a Allmana. Wynikiem tego był udział tego drugiego w sesjach "Layla and Other Assorted Love Songs", które rozpoczęły się tuż po zakończeniu prac nad "Idlewild South". Ostatnie nagrania na drugi album Allmanów, w nowojorskim Regent Sound Studios, odbyły się jednak bez udziału Dowda, który miał inne zobowiązania. Jego miejsce zajął Joel Dorn, który również miał okazję pracować z przedstawicielami bardzo różnych gatunków muzycznych.

W porównaniu z debiutem, jest to zdecydowanie bardziej różnorodny longplay. Oczywiście, zespół nie odchodzi tu całkiem od blues rocka, czego najlepszym dowodem "Hoochie Coochie Man", kompozycja Willie'ego Dixona, oryginalnie nagrana przez Muddy'ego Watersa. Utwór zachowuje stuprocentowo bluesowy charakter, nabierając jednocześnie prawdziwie rockowego czadu. Co ciekawe, w roli wokalisty po raz pierwszy i ostatni wystąpił basista Barry Oakley. Poradził sobie całkiem nieźle, choć głos Gregga Allmana pasuje do takiej stylistyki o wiele bardziej. Nie brakuje tu za to świetnych gitarowych popisów Duane'a Allmana i Dickeya Bettsa. W podobnym stylu utrzymany jest jeszcze nieco lżejszy "Don't Keep Me Wonderin'", z istotną rolą harmonijki i organów, ale też fajnymi slide'ami Duane'a. Inny odcień bluesa prezentuje ballada "Please Call Home", dająca więcej pola do popisu Greggowi - jako wokaliście i instrumentaliście - choć drugi z Allmanów dodaje trochę bardzo ładnych ozdobników. Oba utwory napisał Gregg, ale nie są to wyżyny jego kompozytorskich umiejętności, jeśli porównać z utworami z debiutu. A już na pewno nie są wykonane równie porywająco, jak tamten materiał.

Młodszy z braci Allmanów jest także współautorem "Midnight Rider" (wraz z roadie grupy, Robertem Payne'em) oraz autorem "Leave My Blues at Home". Oba z nich wyraźnie odchodzą od bluesowych korzeni. Ten pierwszy to nieco mdła piosenka mocno w klimacie amerykańskiego południa,którą tylko trochę ratują solowe partie gitar. Trudno uwierzyć, że to jeden z najsłynniejszych kawałków zespołu. Za to drugi uważam za jeden z fajniejszych momentów albumu. To nieco jamowy kawałek z bardziej wyeksponowaną oraz ciekawszą niż w innych utworach grą sekcji rytmicznej, stylistycznie ciążący w stronę funku, a nawet wzbogacony lekko jazzującymi solówkami gitary. Twórcą dwóch pozostałych utworów jest Betts. "Revival", choć rozpoczęty fajnym instrumentalnym wstępem, po około minucie zmienia się w wyjątkowo banalną piosenkę, znów wyraźnie inspirowaną graniem z południowych Stanów. O wiele ciekawiej prezentuje się w całości instrumentalny "In Memory of Elizabeth Reed", w którym zespół wręcz ociera się o granie jazz-rockowe, trochę w klimacie grupy Santana, ale bez latynoskich wtrętów. To zdecydowanie najbardziej porywający fragment albumu, w którym wszyscy muzycy pokazują się od najlepszej strony.

"Idlewild South", podobnie jak wcześniej debiut, nie osiągnął znaczącego sukcesu komercyjnego. Dopiero porywające występy na żywo, które zespół dawał niemal każdego wieczora, zwróciły na niego uwagę, co znalazło odbicie w sprzedaży wydanej w następnym roku słynnej koncertówki "At Fillmore East", ale też kolejnych płyt. Natomiast albumy "The Allman Brothers Band" i "Idlewild South" stały się przebojem w 1973 roku, gdy przepakowano je w jedno wydawnictwo, zatytułowane "Beginnings".

Ocena: 7/10



The Allman Brothers Band - "Idlewild South" (1970)

1. Revival; 2. Don't Keep Me Wonderin'; 3. Midnight Rider; 4. In Memory of Elizabeth Reed; 5. Hoochie Coochie Man; 6. Please Call Home; 7. Leave My Blues at Home

Skład: Gregg Allman - wokal, instr. klawiszowe; Duane Allman - gitara; Dickey Betts - gitara; Berry Oakley - gitara basowa, wokal (5), dodatkowy wokal (3); Jai Johanny Johanson - perkusja i instr. perkusyjne; Butch Trucks - perkusja i instr. perkusyjne;
Gościnnie: Thom Doucette - harmonijka, instr. perkusyjne
Producent: Tom Dowd (1-5,7); Joel Dorn (6)


Komentarze

  1. dla mnie wcześni Allmani to przede wszystkim Idlewild South <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta płyta mnie rozczarowała. Ale po takiej płycie jak debiut to wszystko inne wydaje się być słabe :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024