[Recenzja] The Allman Brothers Band - "The Allman Brothers Band" (1969)



Ojczyzną bluesa są Stany Zjednoczone. Jednak łączenie bluesa z rockiem to już przede wszystkim domena wykonawców z Wysp Brytyjskich. Ale od każdej reguły zdarzają się wyjątki. Znakomity przykład amerykańskiego blues rocka to The Allman Brothers Band. Zespół co prawda kojarzony jest głównie z southern rockiem, będąc obok Lynyrd Skynyrd wręcz sztandarowym przedstawicielem tego stylu. Jednak początki tej grupy to rasowy blues rock. A zaczęło się wszystko od pomysłu Duane'a Allmana - do tamtej pory działającego głównie jako gitarzysta sesyjny - na zespół składający się z dwóch gitarzystów solowych oraz dwóch perkusistów. Szybko pozyskał chętnych do współpracy. Drugim wioślarzem został specjalizujący się w graniu techniką slide Dickey Betts, za bębnami zasiedli Butch Trucks i Jai Johanny Johanson (właśc. John Johnson), a składu dopełnili basista Berry Oakley oraz klawiszowiec Reese Wynans. Obowiązki wokalne początkowo dzielili między siebie Allman, Oakley i Betts, ale nie wypadało to najlepiej. Rozwiązania nie trzeba było jednak szukać daleko. Lider postanowił zaangażować swojego młodszego brata, Gregga Allmana, zdolnego wokalistę i kompozytora, a ponadto klawiszowca, który zajął miejsce Wynansa. W tym właśnie momencie sekstet stał się zespołem braci Allman i taką też przyjął nazwę.

The Allman Brothers Band swój pierwszy koncert dał zaledwie cztery dni po ukształtowaniu się tego składu, pod koniec marca 1969 roku. Natomiast już w sierpniu muzycy weszli do nowojorskiego Atlantic Studios, gdzie w ciągu dziesięciu dni zarejestrowali materiał na swój eponimiczny debiut. Więcej czasu nie było potrzebne, ponieważ zespół tworzył w tamtym okresie bardzo szczerą, wywodzącą się wprost z bluesa muzykę, która nie wymagała żadnych udziwnień aranżacyjnych. Na repertuar złożyło się pięć kompozycji Gregga Allmana, a także dwie przeróbki: "Trouble No More" bluesmana Muddy'ego Watersa oraz "Don't Want You No More" brytyjskiego The Spencer Davis Group. Właśnie ten drugi otwiera album i jest dobrą zapowiedzią tego, czego można spodziewać się po całości. To cholernie energetyczny instrumental, wyróżniający się doskonałą współpracą wszystkich muzyków. Na pierwszym planie są, oczywiście, porywające solówki gitarzystów, ale sporo dodaje to organowe tło oraz rozbudowana sekcja rytmiczna. Utwór płynnie przechodzi w "It's Not My Cross to Bear", klasyczny dwunastotaktowy blues w średnim tempie, ze wspaniale budowaną dramaturgią. Tym razem najwięcej uwagi przyciągają nie instrumentaliści, ale pełen pasji śpiew Gregga.

W zadziornym "Black Hearted Woman" muzycy znów przyspieszają tempo. Utwór opiera się na charakterystycznym gitarowym riffie, ale uwagę przykuwają przede wszystkim bogatsze brzmienia perkusyjne. Właśnie tutaj najlepiej słychać obecność dwóch perkusistów. Jest nawet fragment, w którym milkną wszystkie pozostałe instrumenty - naprawdę świetny, ale niestety dość szybko przerwany wejściem niepotrzebnej wokalizy. Wspomniana już przeróbka "Trouble No More" zagrany jest, oczywiście, z rockową - a momentami wręcz hardrockową - mocą, ale zachowuje bluesowego ducha oryginału. "Every Hungry Woman" to kolejny zadziorny utwór, całkiem chwytliwy, choć w sumie najmniej wyrazisty z tego longplaya. Pewnym zaskoczeniem może być natomiast łagodniejszy i właściwie całkiem odchodzący od bluesa "Dreams". Ponad siedmiominutowa kompozycja o zdecydowanie psychodelicznym nastroju, z wysuniętą na pierwszy plan partią organów młodszego Allmana, ale dająca pole do popisu także pozostałym muzykom. A na koniec czeka jeszcze najwspanialszy utwór, "Whipping Post". Rozpoczęty genialnym w swojej prostocie basowym motywem, do którego po chwili dołączają świetne, kąśliwe partie gitar, mocna perkusja, delikatne organowe tło i zapadająca w pamięć linia wokalna. Prawdziwa esencja wczesnego The Allman Brothers Band, skondensowana w niewiele ponad pięciu minutach. A na koncertach utwór rozrastał się nawet do kilkudziesięciu minut, jeszcze lepiej pokazując na co stać zespół.

Debiutancki longplay The Allman Brothers Band to jeden z najlepszych albumów bluesrockowych, śmiało mogący konkurować z dziełami brytyjskich grup. Grającym tutaj muzykom nie można odmówić sporych umiejętności technicznych - jak przystało na profesjonalistów, mających już za sobą pewne doświadczenie - przede wszystkim jednak słychać, że wszyscy po prostu czują bluesa - tak w przenośni, jak i dosłownie. Bardzo dobrze wypada również kompozytorska strona albumu. Każdy utwór broni się osobno, a razem tworzą bardzo udaną, właściwie doskonałą całość. Pozycja obowiązkowa dla wielbicieli takiej stylistyki.

Ocena: 10/10



The Allman Brothers Band - "The Allman Brothers Band" (1969)

1. Don't Want You No More; 2. It's Not My Cross to Bear; 3. Black Hearted Woman; 4. Trouble No More; 5. Every Hungry Woman; 6. Dreams; 7. Whipping Post

Skład: Gregg Allman - wokal, organy; Duane Allman - gitara; Dickey Betts - gitara; Berry Oakley - gitara basowa, dodatkowy wokal; Jai Johanny Johanson - perkusja, kongi; Butch Trucks - perkusja, instr. perkusyjne
Producent: Adrian Barber


Komentarze

  1. Podzielam w pełni opinie autora. Chylę czoła za tak gigantyczną pracę w całym blogu. Ludzie, czapki z głów!!! Olbrzymi szacun!

    OdpowiedzUsuń
  2. Do komentarza @empela mogę jeszcze dopisać, że to imo najlepszy blog w Polsce poświęcony muzyce (dzięki któremu odkryłem wiele fantastycznych kapel). Mam nadzieję, że będzie funkcjonował jak najdłużej.

    OdpowiedzUsuń
  3. absolutnie się zgadzam z resztą , ten blog to jest potęga , jeśli chodzi o stare klimaty w polskim internecie <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten album jest epokowy. Jest tym dla blues rocka czym dla hard rocka są takie dzieła jak In Rock czy Paranoid. Takiej muzyki właśnie oczekiwałem po tym zespole. Te niekończące się solówki gitarowe i genialne riffy to istne misterium. Swoją przygodę z blues rockiem rozpocząłem niedawno i jeszcze nie mam zbyt dużej wiedzy o tym stylu. Ale porównując np. Free z Allmanami uważam że grupa Paula Rogersa jest mocno przereklamowana. Czy jest w ogóle ktoś kto w takim graniu dorównuje Allmanom i ich pierwszej płycie albo koncertówce z Filmore East? Chętnie posłucham.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z przyjemnością polecę najlepsze albumy bluesrockowe, które po prostu trzeba znać. Wszystkie na podobnym poziomie, co największe dokonania Allmanów, czyli debiut, "Fillmore East" i "Eat a Peach".

      John Mayall with Eric Clapton - "Blues Breakers"
      The Butterfield Blues Band - "East-West"
      Cream - "Wheels of Fire"
      Jeff Beck Group - "Truth"
      Keef Hartley Band - "Halfbreed"
      Fleetwood Mac - "Then Play On"
      Blind Faith - "Blind Faith"
      Quicksilver Messenger Service - "Happy Trails" (prawdopodobnie najbliższa rzecz Allmanów z Fillmore)
      Jimi Hendrix - "Band of Gypsys"
      The Who - "Live at Leeds"
      Groundhogs - "Split"
      Fleetwood Mac - "Greatest Hits", wersja z '71r. (kompilacja, ale głównie z niealbumowymi utworami, które warto znać)
      Ten Years After - "Recorded Live"
      Rory Gallagher - "Irish Tour '74"
      Beck, Bogert & Appice - "Live"

      Zastanawiałem się, czy dla pełnego obrazu nie dać jeszcze kilku albumów Led Zeppelin, ale ich przecież nie trzeba polecać.

      Tez mam pewien problem z grupą Free. Teoretycznie jest to zespół, który powinien mi się bardzo podobać. Paul Rodgers ma świetny głos, Paul Kossoff był fantastycznym gitarzystą, sekcji rytmicznej też nie mogę nic zarzucić. A jednak z ich współpracy wychodził w lepszym przypadku przeciętny, drugorzędny blues rock (dwa pierwsze i ostatni album), a w gorszym - marny pop rock (pozostałe albumy).

      Usuń
  5. Dzięki. Oczywiście kilka pozycji z tej listy znam bardzo dobrze: Rory Gallagher, Beck Bogert & Appice czy też Jimi Hendrix. Oczywiście Led Zeppelin znają wszyscy, ale ja akurat mam swoje, mało popularne zdanie wśród fanów rocka na temat tej grupy. Wiele lat temu spróbowałem Ten Years After ale wtedy nie weszło. Natomiast niedawno udało mi się posłuchać Groundhogs, ale od razu odrzucił mnie wokal, a samej muzyce też brakowało "tego czegoś" co mają chociażby Allmani albo Gallagher. Natomiast nie zgadzam się Twoją z opinią o Kossofie. Wg mnie był przeciętnym gitarzystą. Owszem kilka razy udało mu fajnie zagrać ale mnie to nie porwało.

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękna płyta, w tej muzyce czuć taką jakość. Wspaniale wykonane i bez ani jednego słabego utworu. I ten wokal zadziorny, mocny wręcz Hard-rock'owy. Nie wiem jak to jest ale czasami słyszy się tą "jakość" w muzyce, tak jak dotykasz dobrej bawełny i wiesz że to dobra jakość. Ta bardziej mi się kojarzy z Led Zeppelin, myślę że to bardzo podobny poziom.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jest to bardzo dziwny album. Dziwny dlatego że wszedł mi za pierwszym razem a tego się nie spodziewałem :) Przyzwyczajony do bardziej komercyjnego grania, słyszałem rzecz jasna o Allmanie i o tym jak grał u Claptona, dopiero jak trafiłem na tego bloga jakiś czas później wpadł mi w ręce debiut tej grupy i od razu mnie oczarował. Nie spodziewałem się tego, bo próbowałem z blusem słuchając Roberta Johnsona, ale z reguły 2 utwory to było dla mnie za dużo kompletnie tego nie rozumiałem, z czasem nawet RJ zaczął mi podchodzić, co prawda może i jeszcze długa droga do tego, ale myślę że źle nie będzie, dzięki temu albumowi nawet u bardziej "komercyjnych" artystów jak Żuki czy Kamienie, moimi faworytami są właśnie bardziej bluesowe rockowe kawałki.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024