[Recenzja] UFO - "UFO 1" (1970)



Brytyjska grupa UFO to absolutnie drugo- lub nawet trzeciorzędna grupa hardrockowa, która swoje sukcesy z drugiej połowy lat 70. zawdzięcza wyłącznie graniu skrajnie komercyjnej, sztampowej muzyki. Jednak jej początki nie były wcale najgorsze. Historia zespołu sięga 1969 roku, kiedy to czwórka muzyków - wokalista Phil Mogg, gitarzysta Mick Bolton, basista Pete Way oraz perkusista Andy Parker - postanowili rozpocząć ze sobą współpracę. Początkowo przybrali nazwę Hocus Pocus, by zmienić ją po kilku miesiącach na tę ostateczną, będącą hołdem dla londyńskiego klubu UFO, jednego z najbardziej kultowych miejsc tamtych czasów. To tam pierwsze kroki stawiali tacy wykonawcy, jak Pink Floyd czy Soft Machine, ale też właśnie tam Hocus Pocus został zauważony przez przedstawiciela wytwórni Beacon Records. Z miejsca zaproponował muzykom kontrakt, dzięki czemu wkrótce zarejestrowali swój pierwszy album, który został opublikowany, już pod nazwą UFO, w październiku 1970 roku.

"UFO 1" ewidentnie brzmi jak muzyka z początku lat 70. Wyraźnie słychać bluesrockowe i psychodeliczne naleciałości z poprzedniej dekady, ale brzmienie jest już raczej hardrockowe. W tamtym czasie ogromnym powodzeniem cieszyły się dokonania takich grup, jak Led Zeppelin, Black Sabbath czy Deep Purple, więc taka stylistyka była dość naturalnym, ale i po prostu bezpiecznym wyborem. Nie da się jednak ukryć, że pierwsza propozycja UFO ociera się o kompletne amatorstwo. Najsłabszym ogniwem był Bolton. Gitarzysta właściwie nie proponuje tu nic poza paroma bluesowymi zagrywkami, jego solówki wypadają mało ciekawie, a riffy niezbyt wyraziście. Z jego niewielkich umiejętności całkowicie zdawali sobie sprawę producenci albumu, dlatego często chowają jego partie w tle, za wokalem i sekcją rytmiczną. Wokalista również nie zachwyca. Może i posiada dość charakterystyczną, od razu rozpoznawalną chrypę, ale jego umiejętności są strasznie ograniczone. Za to Way i Parker grają naprawdę solidnie, nie ograniczając się do akompaniamentu. To zresztą na basiście spoczął ciężar nadawania utworom linii melodycznych, on też gra tutaj najlepsze solówki.

Niestety w zespole brakowało zdolnego kompozytora. Na debiutanckim albumie znalazły się aż trzy przeróbki cudzych utworów, a własny "Follow You Home" opiera się na riffie pożyczonym z "You Really Got Me" The Kinks. Bluesowe standardy "C'mon Everybody" Eddiego Cohrana i "Who Do You Love" Bo Diddleya wypadają dość przeciętnie. Ten drugi zaprezentowano w nieco rozimprowizowanej wersji, co w porównaniu z wykonaniem Quicksilver Messenger Service, boleśnie pokazuje spore ograniczenia instrumentalistów. Ale przecież brak umiejętności można obejść kreatywnością. Takie podejście zaprezentowano w "(Come Away) Melinda" z repertuaru Harry'ego Belafonte'a. W tym samym roku utwór ten przerobiła też inna podrzędna grupa hardrockowa, Uriah Heep, jednak interpretacja UFO okazuje się znacznie ciekawsza. Zamiast patosu i kiczu mamy tutaj całkiem fajny, nieco kosmiczny klimat, tworzony za pomocą przetworzonej efektami gitary oraz uwypuklonego basu. Bolton wypada zdecydowanie lepiej wtedy, gdy eksperymentuje z brzmieniem i gra w mniej konwencjonalny sposób niż gdy próbuje wcielić się w bluesmana. Swój własny sposób gry rozwinął na następnym albumie, ale już tutaj często słychać jego zalążek. Nie tylko w "Melindzie", ale też w kilku autorskich, podpisanych przez cały skład kawałkach, przede wszystkim w "Treacle People" i pełniącym rolę intro "Unidentifield Flying Object". To jedne z najlepszych fragmentów albumów, do których zaleczyć trzeba także finałowy "Evil", napędzany fajnie bujającym riffem Waya i z całkiem przyzwoitą grą Boltona. Bronią się także luzackie "Boogie" i "Shake It Aloud" oraz energetyczny "Timothy".

Oryginalny skład UFO potrafił przekuć swoje ograniczenia w zalety, a to znacznie cenniejsze od perfekcyjnych umiejętności technicznych, jeśli te ostatnie nie idą w parze z kreatywnością. Kwartet musiał być świadomy, że nie zagra na poziomie lepszych grup, dlatego zaproponował - na debiucie jeszcze w raczej zachowawczy sposób - swoje własne podejście do takiej stylistyki. I dzięki temu "UFO 1" wyróżnia się na tle innych hardrockowych pozycji z tamtych czasów. Nie jest to może jakiś bardzo udany album, ale słucha się mi go całkiem przyjemnie, czego nie mogę powiedzieć o tych bardziej profesjonalnych, ale strasznie schematycznych albumach UFO z lat późniejszych. Na szczęście, zanim muzycy poszli w tym kierunku, nagrali jeszcze jeden longplay w swoim pierwotnym stylu, zdecydowanie go doskonaląc.

Ocena: 7/10



UFO - "UFO 1" (1970)

1. Unidentified Flying Object; 2. Boogie for George; 3. C'mon Everybody; 4. Shake It About; 5. (Come Away) Melinda; 6. Timothy; 7. Follow You Home; 8. Treacle People; 9. Who Do You Love?; 10. Evil

Skład: Phil Mogg - wokal; Mick Bolton - gitara; Pete Way - gitara basowa; Andy Parker - perkusja
Producent: Doug Flett i Guy Fletcher


Komentarze

  1. Wielką zaletą jest właśnie wysunięta do przodu gitara basowa (która razem z perkusją tworzy jedną z lepszych sekcji rytmicznych w historii). Dla mnie naprawdę solidne dzieło, choć ma kilka uchybień. Jednak wolę oblicze UFO z Michaelem Schenkerem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ufo 1 jest rzeczywiście trochę niedopracowane, ale już płyta następna Ufo II Flying rozwija w większym stopniu koncepcję space rockową a nie hard rockową co wychodzi na plus. I byłoby jeszcze ciekawiej gdyby zespoł poszedł w Space. Niestety wraz z przyjściem Schenkera zaczyna się etap ,,zwykłego" hard rocka. UFO stało się wtedy znane, ale jak dla mnie popełniło artystyczne samobójstwo.

    OdpowiedzUsuń
  3. To była ich przedostatnia dobra płyta ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)