[Recenzja] Chris Squire - "Fish Out of Water" (1975)



Przed dwoma dniami zmarł Chris Squire. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych rockowych basistów. Do inspiracji nim przyznają się m.in. Geddy Lee z Rush i Steve Harris z Iron Maiden. Zasłynął przede wszystkim jako członek progresywnej grupy Yes, której był współzałożycielem i jedynym muzykiem występującym we wszystkich składach. Dopiero gdy przed miesiącem zdiagnozowano u niego białaczkę szpikową, został zmuszony do opuszczenia zespołu. Był kompozytorem lub współautorem wielu utworów grupy, a swój ogromny wpływ na jej brzmienie oraz stylistyczne wybory potwierdził solowym albumem "Fish Out of Water". Dzieło to spokojnie mogłoby zostać wydane pod szyldem Yes. I byłoby jedną z ciekawszych, a zarazem najbardziej udanych pozycji w jego dyskografii.

W połowie lat 70. muzycy Yes mieli już za sobą kilka intensywnych lat kariery. Relacje między nimi były coraz bardziej napięte, a dwa ostatnie albumy - "Tales from Topographic Oceans" i "Relayer" - spotkały się z dość mieszanym odbiorem wśród fanów oraz krytyków. W tej sytuacji podjęto całkiem niegłupią decyzję, by zrobić sobie dłuższą przerwę. Jon Anderson, Steve Howe, Patrick Moraz, Alan White i Chris Squire nie zamierzali jednak w tym czasie próżnować. W latach 1975-76 każdy z nich wydał album sygnowany własnym nazwiskiem. Dla pierwszych trzech był to początek mniej lub bardziej regularnej działalności solowej. Pozostała dwójka praktycznie na tym poprzestała, w kolejnych latach skupiając się na graniu z Yes. Co prawda w pierwszej dekadzie XXI wieku perkusista nagrał jeszcze album pod szyldem White, a basista opublikował płytę świąteczną, ale to tylko nic nie znaczące epizody o znikomej wartości artystycznej. Zupełnie inaczej ma się sprawa z "Fish Out of Water", należącym do zdecydowanej czołówki około-yesowych wydawnictw.

Ale trzeba też zaznaczyć, że Squire zebrał tu sobie świetną ekipę. Za bębnami zasiadł jego dawny kumpel z Yes, a później członek King Crimson, czyli Bill Bruford. Członkiem tej drugiej grupy, aczkolwiek w innym okresie, był także grający tu na saksofonie Mel Collins. Za partie fletu odpowiada Jimmy Hastings, stały współpracownik Caravan i Soft Machine. Natomiast na klawiszach zagrali Patrick Moraz oraz mniej znani Barry Rose i Alan Jackman. Ten ostatni odpowiada także za orkiestracje. Już tutaj widać, że instrumentarium różni się nieco od tego stosowanego przez Yes. Doszła sekcja dęta i prawdziwa orkiestra, natomiast w składzie zabrakło gitarzysty (w kilku fragmentach na gitarze dwunastostrunowej zagrał sam Squire). Dodać do tego można wyraźnie mniejszą rolę brzmień klawiszowych. A jednak "Fish Out of Water" to album o bardzo yesowym klimacie, niezwykle podobny chociażby pod względem melodyki i charakterystycznych partii basu. Sporym zaskoczeniem może też być to, jak bardzo barwa głosu i sposób śpiewania Squire'a kojarzą się z Andersonem. Może i basista nie wchodzi w aż tak wysokie rejestry, ale czasem do złudzenia przypomina frontmana swojej macierzystej grupy.

Chris Squire (4.3.1948 - 27.6.2015)

Znakomity skład i yesowy klimat to jedno, ale  "Fish Out of Water" to przede wszystkim doskonałe potwierdzenie kompozytorskiego talentu Squire'a. Wszystkie utwory prezentują się wyraziście, każdy ma nieco inny charakter, a zarazem tworzą spójną całość. Basista nie zamierzał iść dalej drogą obraną przez zespół, który od czasu słynnego "Close to the Edge" proponował coraz bardziej złożoną i hermetyczną muzykę. Tutaj materiał jest bardziej zrównoważony. Zdarzają się większe, ambitniejsze formy, ale nie brakuje też krótszych, piosenkowych kawałków. Od dwóch z tych ostatnich album się zaczyna. "Hold Out Your Hand" niemal od razu zwraca uwagę chwytliwą melodią (prowadzoną przede wszystkim przez uwypuklony bas lidera), energetyczną grą sekcji rytmicznej oraz przyjemnym brzmieniem organów piszczałkowych. Kawałek płynnie przechodzi w równie zgrabny, ale balladowy "You By My Side", z dużą rolą pianina i fletu. Oba wypadają zupełnie bezpretensjonalnie, i to pomimo orkiestracji, ponadto charakteryzują się bardzo pogodnym nastojem oraz brakiem epatowania wirtuozerią, choć wykonane są całkiem finezyjnie.

"Silently Falling" to już nieco większa muzyczna forma, z większym udziałem orkiestry oraz dłuższymi solówkami Collinsa i Moraza, jednak wciąż dość bezpretensjonalna i wyróżniająca się kolejną świetną melodią, a właściwie melodiami, bo w trakcie tych jedenastu minut z kawałkiem następują pewne zwroty akcji. "Lucky Seven" to znów krótszy utwór, z bardzo chwytliwymi motywami na pianinie elektrycznym oraz saksofonie, a także z mocno uwypukloną sekcją rytmiczną i dyskretnymi wejściami orkiestry. Melodycznie nie jest to najlepszy utwór na płycie, jednak po prostu pozostałe nagrania ustawiają poprzeczkę wysoko, a ten kawałek i tak prezentuje się pod tym - i każdym innym - względem znacznie lepiej od dokonań Yes z ostatnich trzydziestu lat. Finałowy "Safe (Canon Song)" to najdłuższy utwór na płycie, przekraczający piętnaście minut. Tym razem nastrój robi się bardziej podniosły i większą rolę odgrywa orkiestra, jednak wszyscy instrumentaliści kładą tu nacisk przede wszystkim na melodię, która jest bardzo ładnie poprowadzona, a przy tym raczej lekka i przyjemna, dzięki czemu udaje się uniknąć patosu. Warto pochwalić też partie Squire'a, Bruforda i Jackmana, którym naprawdę dobrze wyszła współpraca z orkiestrą, co nie często zdarza się przy takich melanżach. 

"Fish Out of Water" powstał już w czasach, gdy rock progresywny był progresywny już tylko z nazwy, ale choć nie poszerzono tu granic rocka, ani nie przełamano jego schematów w żaden nowy sposób, to jest to jeden z najlepszych tego rodzaju albumów, jakie ukazały się w drugiej połowie lat 70. Prawdę mówiąc, uważam go za bardziej udany od niemal całej dyskografii Yes, z wyjątkiem "Close to the Edge". Chris Squire uniknął tutaj popełniania błędów, jakie często zdarzały się jego macierzystej grupie, udowadniając przy okazji, że to właśnie jemu zawdzięczamy to, co nierzadko ratowało utwory zespołu - doskonałe wyczucie do melodii. Będąc wielbicielem proga, nie można nie znać tego albumu.

Ocena: 8/10



Chris Squire - "Fish Out of Water" (1975)

1. Hold Out Your Hand; 2. You by My Side; 3. Silently Falling; 4. Lucky Seven; 5. Safe (Canon Song)

Skład: Chris Squire - wokal, gitara basowa, gitara (3,5), perkusja (2); Andrew Jackman - pianino, aranżacja orkiestry; Bill Bruford - perkusja i instr. perkusyjne; Barry Rose - organy (1); Nikki Squire - dodatkowy wokal (1); Jimmy Hastings - flet (2); Mel Collins - saksofon (3,4); Patrick Moraz - organy i syntezator (3)
Producent: Chris Squire


Komentarze

  1. Był sobie geniusz! Gdybym miał wybierać chciałbym się urodzić w 1948 roku, aby podążać śladem basowego dłuta Chrisa... wielka postać!

    OdpowiedzUsuń
  2. Niech spoczywa w pokoju. Szkoda mi go bo bardzo lubię Yesów i charakterystyczny sposób jego gry - a i zagrał kilka iście legendarnych partii basowych.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wielka szkoda, że nie nagrał tego materiału razem z Yes, bo to naprawdę świetna płyta, a w gruncie rzeczy dosyć mało znana. W odróżnieniu od kierownika blogu lubię głos Andersona, a klawisze Wakemana, (czy Moraza) zupełnie mi nie przeszkadzają, więc dla mnie ten album w Yesowskiej aranżacji by nie stracił. Fish Out of Water, gdyby nagrał go Yes byłby jednym z najsłynniejszych, najważniejszych i najlepszych albumów mainstreamowego proga i żałuję, że nie jest.

    Btw. wymieniając ważnych muzyków, którzy tu zagrali należy także wspomnieć o Jimmym Hastingsie, który może nie był pierwszoplanową postacią tam gdzie się pojawiał (ale Mel Collins przecież także nią nie był), niemniej pod względem listy zespołów z którymi współpracował i płyt na których zagrał ustępuje tu chyba tylko Brufordowi.

    OdpowiedzUsuń
  4. 30 pazdziernika płyta ta ukaże się na Blu Ray Audio w LPCM 2.0 (96kHz, 24-bit)
    i DTS-HD Master Audio 5.1 (96kHz, 24-bit)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wielka szkoda, że umarł
    Chyba mógłbym go nazwać moim ulubionym basistą
    Dobry kompozytor i fundament Yes
    W mojej opinii Yes jest wtedy, kiedy jest Howe, Anderson i Squire
    Bruforda dało się zastąpić, Wakemana też, ale bez tej trójki to nie był ten zespół
    To co teraz istnieje pod tym słynnym szyldem to hańba dla tego zespołu
    Obecne wcielenie powinno zmienić nazwę na "No"

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024