[Recenzja] Jethro Tull - "Songs from the Wood" (1977)



W połowie lat 70. wydawało się, że grupę Jethro Tull można już spisać na straty. Po osiągnięciu artystycznego apogeum na wydanym w 1972 roku "Thick as a Brick", zespół wyraźnie popadł w twórczy kryzys. Brakowało pomysłów na dalsze eksploatowanie dotychczasowej stylistyki i odwagi, by zaproponować coś zupełnie innego. Kiedy już wydawało się, że muzycy będą raczyć słuchaczy wyłącznie kolejnymi przeciętniakami pokroju "Minstrel in the Gallery" i "Too Old to Rock 'n' Roll: To Young to Die!", lub wręcz gniotami na miarę "War Child", pojawił się ten album. "Songs from the Wood" to niespodziewany powrót do formy. Nagle wróciła dawna energia i kreatywność, co jest tym większym zaskoczeniem, że skład praktycznie nie zmienił się od czasu poprzedniej płyty. Dokooptowano co prawda drugiego klawiszowca, lecz przecież David Palmer wspierał grupę od czasu debiutu (głównie jako aranżer partii orkiestrowych).

Ian Anderson w końcu miał pomysł, w jakim kierunku rozwinąć muzykę zespołu. "Songs from the Wood" to pierwsza część płytowej trylogii, opowiadającej o przemianach w Wielkiej Brytanii na przełomie stuleci. Tutaj muzycy cofają się aż do czasów średniowiecza i renesansu, na kolejnym "Heavy Horses" pojawia się tematyka rewolucji przemysłowej, a finałowy "Stormwatch" dotyczy współczesności. Teksty znajdują odzwierciedlenie w klimacie muzyki. Na "Songs from the Wood" jeszcze większą, niż kiedykolwiek wcześniej, rolę odgrywają wpływy folku i muzyki dawnej. Aby jak najlepiej oddać te inspiracje, na szeroką skalę wykorzystano tu flet i gitary akustyczne, ale słychać też takie instrumenty, jak mandolina, lutnia, piszczałki, różnego rodzaju perkusjonalia - w tym marimba i dzwonki - czy portatyw (używane w średniowieczu przenośne organy piszczałkowe). Nie brakuje jednak także ostrzejszych partii gitary czy mocnej gry sekcji rytmicznej, a w całość całkiem zgrabnie i ze smakiem wkomponowano syntezatory. Utwory często zwracają uwagę dużym kunsztem aranżacyjnym (to w znacznym stopniu zasługa Palmera), czasem wyróżniają się nieco bardziej złożoną grą instrumentalistów, choć przeważnie opierają się na skocznych melodiach, zaczerpniętych wprost ze szkockiego folku.

Dawno już Jethro Tull nie zaproponował tak ciekawego zestawu utworów, z których każdy ma swój własny - aczkolwiek spójny z ogólną koncepcją albumu - charakter, a przy tym zwraca uwagę wyrazistą melodią. Muzykom udaje się wzbudzić zainteresowanie już od pierwszych sekund otwierającego całość nagrania tytułowego. Śpiewany a capella, w ciekawej harmonii, wstęp "Songs of the Wood", do którego następnie stopniowo dołączają kolejne instrumenty, to aranżacyjny majstersztyk. Z czasem utwór nabiera niemal hard rockowej mocy, jednak zadziorne partie gitary i intensywna sekcja rytmiczna pomysłowo dopełniane są przez brzmienia klawiszowe oraz folkowe instrumenty. To także jeden z ciekawych kawałków zespołu pod względem rytmicznym (momentami pobrzmiewa tu nawet coś z Gentle Giant). Znacznie skromniej wypada "Jack-in-the-Green", nagrany samodzielnie przez Andersona, który zagrał tutaj na gitarach akustycznej i basowej, flecie oraz perkusjonaliach. W tym utworze chyba najlepiej oddano obiecany w tytule albumu klimat lasu. Stanowi bardzo fajne urozmaicenie przed dwiema żywszymi, skocznymi piosenkami - "Cup of Wonder" i "Hunting Girl" - które znów należy pochwalić za pomysłowe i finezyjne aranżacje oraz zapadające w pamięć melodie. Pierwszą stronę winylowego wydania wieńczy urokliwy "Ring Out, Solstice Bells", w którym charakterystyczny dla tego albumu jesienny klimat zmienia się na bardziej zimowy, a ściślej mówiąc - bożonarodzeniowy, podkreślony brzmieniem dzwonków.

"Velvet Green" to kolejna aranżacyjna perła. Tym razem muzycy chcieli jak najbardziej oddać renesansowy charakter, za pomocą bardziej dostojnej melodii oraz instrumentarium ograniczającego się niemalże wyłącznie do akustycznych instrumentów, z wyjątkiem syntezatora imitującego klawesyn i sporadycznych wejść gitary elektrycznej. Singlowy "The Whistler" również zdominowany jest przez akustyczne brzmienia - w tym marimbę i (prawie) tytułowy flażolet - jednak jego charakter jest już bardziej folkowy. To jeden z najbardziej chwytliwych kawałków na płycie, jednak nie zyskał większej popularności. Najdłuższy w zestawie "Pibroch (Cap in Hand)" zaczyna się od ostrych partii gitary, a potem przechodzi w coś w rodzaju ubarwionego fletem i syntezatorem blues rocka. Przez pierwsze minuty utwór wydaje się nieco zbyt monotonny i niespecjalnie w klimacie całości, ale bardzo fajnie rozkręca się we fragmentach instrumentalnych, które już jak najbardziej pasują do tego albumu. Zakończenie albumu to natomiast niezwykłej urody ballada "Fire at Midnight", która trwa zdecydowanie za krótko. Także tutaj zadbano o świetną melodię oraz ciekawą, folkową aranżację. 

Choć "Songs from the Wood" raczej nie wpisuje się w to, co zwykło się nazywać rockiem progresywnym, jest to jeden z najbardziej progresywnych albumów Jethro Tull. Zespół zaproponował tutaj bardzo ciekawe połączenie folku, muzyki dawnej i rocka, wyróżniające się na tle jego pozostałej twórczości - i folk rocka ogólnie - bardzo wyrafinowanymi aranżacjami. Poza tym chyba nigdy wcześniej i później, z oczywistych względów pomijając "Thick as a Brick" i może jeszcze robiąc wyjątek dla "Benefit", zespół nie nagrał albumu, na którym praktycznie każdy utwór jakoś się wyróżnia, zapada w pamięć i trzyma wysoki poziom. No może mniej przekonuje mnie "Pibroch", choć też ma swoje zalety. Do pozostałych nagrań nie mogę się przyczepić, a razem tworzą wyjątkowo udaną i spójną całosć

Ocena: 9/10



Jethro Tull - "Songs from the Wood" (1977)

1. Songs from the Wood; 2. Jack-in-the-Green; 3. Cup of Wonder; 4. Hunting Girl; 5. Ring Out, Solstice Bells; 6. Velvet Green; 7. The Whistler; 8. Pibroch (Cap in Hand); 9. Fire at Midnight

Skład: Ian Anderson - wokal, flet, gitara, mandolina, piszczałki, instr. perkusyjne, gitara basowa (2); Martin Barre - gitara, lutnia; John Evan - instr. klawiszowe; David Palmer - instr. klawiszowe; John Glascock - gitara basowa (1,3-9), dodatkowy wokal; Barriemore Barlow - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Ian Anderson


Komentarze

  1. Przepiękny album którego główną zaletą jest to że posiada swoją "duszę". Anderson powiedział że został skomponowany jako hołd dla Wielkiej Brytanii i był dla wszystkich członków zespołu potwierdzeniem ich brytyjskości.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znakomity album, jeden z najpiękniejszych, jakie słyszałem wśród rockowo-progresywnych (nie przepadam za tym określeniem). Świetnie zbalansowane gitara Barrego i syntezatory Palmera (szczególnie w "Hunting Girl", "Velvet Green" i tytułowym) i ciekawe partie wokalne. Czytałem kiedyś wywiad z Palmerem (ob. Dee Palmer), w którym dokładnie mówił o tym, które partie w Jethro Tull są jego autorstwa. Ciekawy człowiek.
    No i świetny Barriemore Barlow - nadaje choćby charakter urokliwym "Dzwonom przesilenia".
    Podobają mi się też teksty piosenek - tytułowej czy np. "Pibroch" (choć ta instrumentalna część w środku niezbyt dobrze wyszła). Ciekawe, że w kilku utworach to one są najbardziej folkowe, a nie muzyka.
    W sumie Anderson obok Dave'a Gahana jest tym muzykiem, który do mnie najbardziej trafia - uderza w czułą, emocjonalną strunę. Tam, gdzie obaj są najlepsi, tam są wyżyny przyjemności ze słuchania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam Aqualung i Thick as a Brick. Jakoś Songs from the Wood nie polubiłem. Jakiś taki dla mnie za bardzo lajtowy, skoczny i melodyjkowy. Już trochę bardziej wolę Heavy Horses ale tam podoba mi się tylko Acres Wild i tytułowy a cała płyta trochę toporna.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)