[Recenzja] Eric Clapton - "461 Ocean Boulevard" (1974)



Eric Clapton w roli solisty zadebiutował w 1970 roku, jednak dopiero wydany cztery lata później "461 Ocean Boulevard" faktycznie rozpoczął jego solową karierę, trwającą po dziś dzień. Karierę pełną komercyjnych sukcesów i nie oferującą praktycznie żadnych walorów artystycznych. Niedługo po triumfalnym powrocie na deskach londyńskiego Rainbow Theatre, udokumentowanym całkiem niezłą koncertówką "Rainbow Concert", muzyk otrzymał taśmę demo od dawnego kompana z Derek and the Dominos, basisty Carla Radle'a. Zawierała ona kilka przeróbek cudzych kompozycji, nagranych przez Radle'a wraz z perkusistą Jamie Oldakerem i klawiszowcem Dickiem Simsem. Materiał przypadł do gustu Claptonowi, który postanowił zaprosić całą trójkę do nagrania swojego drugiego albumu, na którym miała znaleźć się część materiału z taśmy. W nagraniach uczestniczyli także drugi gitarzysta George Terry oraz wokalistka Yvonne Elliman. Skład ten towarzyszył Claptonowi przez kilka lat i trzy następne albumy.

Tytuł "461 Ocean Boulevard" to adres willi w Golden Beach na Florydzie, którą w tamtym czasie wynajmował lider. Budynek widać zresztą na okładce. Adres wkrótce musiał zostać zmieniony, a willa przebudowana, ze względu na gromadzących się pod nią fanów Claptona. Album składa się głównie z wersji cudzych utworów. Jedynie "Let It Grow" i "Get Ready" zostały skomponowane przez lidera, ten drugi z pomocą Elliman, a "Mainline Florida" przez Terry'ego. Pod względem stylistycznym album jest niestety daleki nie tylko od dokonań Cream i Blind Faith, ale nawet od twórczości Derek and the Dominos. Stanowi raczej kontynuację nieudanego debiutu. "461 Ocean Boulevard" to znów album właściwie stricte popowy, wypełniony banalnymi piosenkami o wygładzonym brzmieniu i prostych aranżacjach. Z niewiadomych powodów Clapton unika tutaj grania solówek, a gdy już jakieś proponuje, sprawiają one wrażenie zwyczajnie wymuszonych, zupełnie pozbawionych dawnego polotu ("Motherless Children", "Let It Grow", "Steady Rollin' Man").

Najbardziej znanym fragmentem longplaya jest przeróbka "I Shot the Sheriff" Boba Marleya. Nagranie właśnie tego kawałka zasugerował Terry, a Clapton z początku nie był chętny umieszczeniu go na płycie. Uległ jednak namowom pozostałych muzyków, dzięki czemu zarejestrował swój jedyny, jak się okazało, numer jeden na amerykańskiej liście singli. Utwór nie różni się specjalnie od oryginału, co oznacza, że wpisuje się w stylistykę reggae. Nie przepadam za tym stylem, ale muszę przyznać, że "I Shot the Sheriff" to najjaśniejszy fragment longplaya. Ma to, czego najbardziej brakuje innym utworom - konkretną, wyrazistą melodię oraz energiczne wykonanie. Pozostałe kawałki są po prostu kompletnie bezbarwne - takie wygładzone, ugrzecznione plumkanie, całkowicie wyprane z zapamiętywalnych melodii lub ciekawych rozwiązań aranżacyjnych. Clapton prezentuje tutaj nieangażującą muzykę tła, która jakoś bardzo nie drażni, ale głównie dlatego, że bardzo łatwo ją ignorować. Tutaj zwyczajnie nie ma na czym się skupić, a więc także walory czysto rozrywkowe są bardzo niskie.

"461 Ocean Boulevard" należy do najbardziej znanych albumów Erica Claptona, ale podejrzewam, że do jego wielbicieli nalezą głównie osoby, które muzyką specjalnie się nie interesują, więc preferują tę najprostszą, najlżejszą i ogólnie najmniej zwracającą uwagę. Byle tylko coś grało i nie przeszkadzało. Ja jednak mam dużo większe wymagania dotyczące muzyki, a po kimś, kto w przeszłości brał udział w nagraniu takich dziel - i przyczynił się do ich wysokiej wartości - jak "Blues Breakers", "Disraeli Gears", "Wheels of Fire", "Blind Faith" czy "Layla and Other Assorted Love Songs", oczekuję czegoś więcej niż takiego bezpłciowego materiału.

Ocena: 4/10



Eric Clapton - "461 Ocean Boulevard" (1974)

1. Motherless Children; 2. Give Me Strength; 3. Willie and the Hand Jive; 4. Get Ready; 5. I Shot the Sheriff; 6. I Can't Hold Out; 7. Please Be With Me; 8. Let It Grow; 9. Steady Rollin' Man; 10. Mainline Florida

Skład: Eric Clapton - wokal i gitara; George Terry - gitara, wokal; Carl Radle - gitara basowa; Jamie Oldaker - perkusja i instr. perkusyjne; Dick Sims - instr. klawiszowe; Yvonne Elliman - wokal
Gościnnie: Albhy Galuten - instr. klawiszowe; Marcy Levy - harmonijka, dodatkowy wokal; Al Jackson, Jr. - perkusja (2); Tom Bernfield - dodatkowy wokal
Producent: Tom Dowd


Komentarze

  1. Jak już kiedyś nadmieniłem - Eryczek zagubił pazura po Derek. Być może to odbicie żony dla Harrisona podniosło mu wtedy adrenalinę, testosteron, czy co tam jeszcze ;) Od tamtej płyty chłop gra, jakby był na spoczynku małżeńskim, czyli do kotleta, bo ma rodzinę do wyżywienia. Przeróbka Marleya i Motherless Children naprawdę dobre. Reszta do słuchania jako muzyka tła na wakacjach przy drinku, gdy człowiek nie zaprząta sobie głowy tym co jego uszy słyszą. Ja dam 5, ot średniak po prostu.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)