Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2015

[Recenzja] Mahavishnu Orchestra - "Between Nothingness & Eternity" (1973)

Obraz
"Between Nothingness & Eternity" to pierwsza koncertówka w dyskografii Mahavishnu Orchestra, a zarazem ostatnie nagrania oryginalnego składu grupy. W tamtym czasie coraz bardziej narastał konflikt między mającym dyktatorskie zapędy Johnem McLaughlinem, a pozostałymi instrumentalistami, którzy chcieli przełamać jego kompozytorski monopol. Pod koniec czerwca 1973 roku muzycy zaczęli pracę nad trzecim albumem studyjnym. Wśród sześciu zarejestrowanych kompozycji tylko połowa była autorstwa lidera, natomiast po jednej dostarczyli Jan Hammer, Jerry Goodman i Rick Laird. McLaughlin nie był jednak zadowolony z takiego bardziej demokratycznego podejścia, obawiając się o swoją pozycję w zespole. W związku z tym wstrzymywał dalsze prace nad albumem tak długo, aż w końcu zespół się rozleciał. Ostatecznie nagrania zostały opublikowane w 1999 roku pod tytułem " The Lost Trident Sessions" i z jeszcze bardziej zniechęcającą okładką. Za to już w 1973 roku pojawił się wspomn

[Recenzja] Jethro Tull - "Heavy Horses" (1978)

Obraz
W momencie nagrywania tego albumu na dobre rozszalała się już tzw. punkowa rewolucja. Muzycy Jethro Tull nic sobie jednak z tego nie robili i uparcie trzymali się wypracowanego wcześniej stylu, łączącego rock z folkiem. Podobnie jak poprzednio kładąc większy nacisk na ten drugi element. "Heavy Horses" to jednak album inny od "Songs from the Wood". Tamto wydawnictwo wyraźnie nawiązywało - zarówno w warstwie tekstowej, jak i w aranżacjach  - do czasów renesansu, a nawet średniowiecza, przedstawiając je z perspektywy mieszkańców szkockich wsi. Tym razem perspektywa jest podobna, ale przenosimy się do XVIII wieku, gdy za sprawą rewolucji przemysłowej z krajobrazu zaczęły znikać tytułowe konie pociągowe. Zmieniło się tym samym brzmienie i aranżacje, ulegając uproszczeniu. Mniej tutaj tych koronkowych ozdobników, kojarzących się z muzyką dawną. Ian Anderson wciąż ubarwia utwory dużą ilością fletu i gitary akustycznej, czasem nawet sięga po mandolinę, ale zdecydowanie

[Recenzja] Eric Clapton - "461 Ocean Boulevard" (1974)

Obraz
Eric Clapton w roli solisty zadebiutował w 1970 roku, jednak dopiero wydany cztery lata później "461 Ocean Boulevard" faktycznie rozpoczął jego solową karierę, trwającą po dziś dzień. Karierę pełną komercyjnych sukcesów i nie oferującą praktycznie żadnych walorów artystycznych. Niedługo po triumfalnym powrocie na deskach londyńskiego Rainbow Theatre, udokumentowanym całkiem niezłą koncertówką "Rainbow Concert", muzyk otrzymał taśmę demo od dawnego kompana z Derek and the Dominos, basisty Carla Radle'a. Zawierała ona kilka przeróbek cudzych kompozycji, nagranych przez Radle'a wraz z perkusistą Jamie Oldakerem i klawiszowcem Dickiem Simsem. Materiał przypadł do gustu Claptonowi, który postanowił zaprosić całą trójkę do nagrania swojego drugiego albumu, na którym miała znaleźć się część materiału z taśmy. W nagraniach uczestniczyli także drugi gitarzysta George Terry oraz wokalistka Yvonne Elliman. Skład ten towarzyszył Claptonowi przez kilka lat i trzy nas

[Recenzja] Yes - "Progeny: Highlights From Seventy-Two" (2015)

Obraz
Koncertowa cześć dyskografii Yes nie prezentuje się szczególnie ciekawie. Jeszcze do niedawna klasyczny okres działalności reprezentowały jedynie dwa albumy z epoki, "Yessongs" oraz "Yesshows". W 2005 roku doszedł do tego obszerny boks "The Word Is Live", jednak zebrano na nim materiał zarejestrowany na przestrzeni kilkunastu lat, nietworzący spójnej całości. Natomiast dwa zestawy o wspólnym tytule "Keys to Ascension", pomimo klasycznego repertuaru, to już nagrania z lat 90., w dodatku wzbogacone o bardzo nijaki materiał studyjny (jednak koncertowy materiał wypada tam chyba najlepiej ze wszystkich wydawnictw). Jest jeszcze kilka koncertówek, ale zarejestrowanych w ostatnich latach, przeważnie z jakimiś dziwnymi wokalistami. Tym bardziej cieszy wydanie takiego albumu, jak "Progeny", zawierającego nagrania z trasy promującej "Close to the Edge". Radość jednak maleje po zdaniu sobie sprawy, że utwory z tej właśnie trasy stanowią

[Recenzja] Rory Gallagher - "Against the Grain" (1975)

Obraz
W połowie lat 70. Rory Gallagher cieszył się sławą jednego z najlepszych rockowych gitarzystów. W związku z tym był na celowniku wielu mniej i bardziej znanych zespołów. W 1974 lub 1975 roku dostał zaproszenie na wspólne jamowanie od muzyków The Rolling Stones, którzy właśnie rozstali się z Mickiem Taylorem. Trzydniowa sesja w Rotterdamie była prawdopodobnie przesłuchaniem, jednak Irlandczyk musiał udać się na własne koncerty do Japonii, a Stonesi - pomimo entuzjazmu Micka Jaggera podczas grania z Gallagherem - już się nie odezwali. Wkrótce potem, gdy z Deep Purple odszedł Ritchie Blackmore, jednym z gitarzystów, których rozważano jako jego następcę, był właśnie Rory. Nie doszło jednak do zaproszenia, a sam muzyk przyznawał później, że i tak by je odrzucił, bo dołączając do zespołu straciłby artystyczną wolność, jaką dawała mu kariera solisty. Zresztą dopiero co podpisał nowy, bardziej lukratywny kontrakt i przygotował nowy album, "Against the Grain". Niestety, słychać t

[Recenzja] Mahavishnu Orchestra - "Birds of Fire" (1973)

Obraz
"Birds of Fire", drugi album Mahavishnu Orchestra, okazał się jeszcze większym sukcesem komercyjnym od debiutanckiego "The Inner Mounting Flame". Poprzednik doszedł zaledwie do 89. miejsca amerykańskiego notowana, co było i tak niesamowitym osiągnieciem na tak abstrakcyjną i nieokiełznaną muzykę. Jednak "Birds of Fire" na tej samej liście dotarł aż do 15. pozycji, a ponadto, w przeciwieństwie do debiutu, zaistniał także w europejskich notowaniach, osiągając wysokie pozycje m.in. w Wielkiej Brytanii czy Niemczech. Do dziś właśnie ten album często uznawany jest za największe dzieło orkiestry Johna McLaughlina. Takie opinie absolutnie mnie nie dziwią. Jego muzyczna zawartość pokazuje wyraźnie przystępniejsze oblicze Mahavishnu Orchestra, kładąc większy nacisk na kompozycję niż na ekspresyjne improwizacje. Jednak poza wzrostem komunikatywności, co można odbierać zarówno jako zaletę, jak i wadę, album wyraźnie ustępuje swojemu poprzednikowi. Choć kompozycj

[Recenzja] Faith No More - "Sol Invictus" (2015)

Obraz
Dla wielu jest to z pewnością jedna z najbardziej wyczekiwanych premier tego roku. Faith No More, być może najciekawszy przedstawiciel rockowego mainstreamu lat 90., opublikował właśnie pierwszy od osiemnastu lat album studyjny. Czego można się spodziewać po takim wydawnictwie? Raczej nie równie świeżego podejścia, co na takich płytach, jak "The Real Thing", "Angel Dust" czy "King for a Day,,, Fool for a Lifetime". Już przecież ironicznie zatytułowany "Album of the Year" świadczył o wypaleniu przyjętej przez zespół formuły i braku pomysłów na dalszy rozwój. Po zawieszeniu działalności muzycy mogli realizować się artystycznie we własnym zakresie, z czego skorzystał przede wszystkim Mike Patton, powołując liczne projekty. Teraz natomiast nie po to kwintet odnowił współpracę pod starym szyldem, by próbować czegoś nowego. Byłoby jednak dobrze, gdyby nowy album, nie mając do zaoferowania żadnych świeżych pomysłów, przynajmniej zawierał równie udan

[Recenzja] Jethro Tull - "Songs from the Wood" (1977)

Obraz
W połowie lat 70. wydawało się, że grupę Jethro Tull można już spisać na straty. Po osiągnięciu artystycznego apogeum na wydanym w 1972 roku "Thick as a Brick", zespół wyraźnie popadł w twórczy kryzys. Brakowało pomysłów na dalsze eksploatowanie dotychczasowej stylistyki i odwagi, by zaproponować coś zupełnie innego. Kiedy już wydawało się, że muzycy będą raczyć słuchaczy wyłącznie kolejnymi przeciętniakami pokroju "Minstrel in the Gallery" i "Too Old to Rock 'n' Roll: To Young to Die!", lub wręcz gniotami na miarę "War Child", pojawił się ten album. "Songs from the Wood" to niespodziewany powrót do formy. Nagle wróciła dawna energia i kreatywność, co jest tym większym zaskoczeniem, że skład praktycznie nie zmienił się od czasu poprzedniej płyty. Dokooptowano co prawda drugiego klawiszowca, lecz przecież David Palmer wspierał grupę od czasu debiutu (głównie jako aranżer partii orkiestrowych). Ian Anderson w końcu miał pomysł

[Recenzja] Eric Clapton - "Rainbow Concert" (1973)

Obraz
Na początku lat 70. Eric Clapton upadł na samo dno. Muzyk coraz bardziej pogrążał się w heroinowym nałogu, doprowadzając do rozwiązania Derek and the Dominos. Po udziale w Concert for Bangladesh, zorganizowanym przez George'a Harrisona w sierpniu 1971 roku, praktycznie całkiem porzucił granie i wycofał się z życia publicznego. Blisko dwa lata zajęło mu uporanie się z osobistymi problemami. Z niebytu wydobył go dopiero Pete Townshend. Gitarzysta The Who wpadł na pomysł specjalnego koncertu, mającego być wielkim powrotem jego przyjaciela na scenę. Wydarzenie odbyło się 13 stycznia 1973 roku w londyńskim Rainbow Theatre. Podczas dwóch występów Claptonowi towarzyszył nie tylko Townshend, ale też tacy muzycy, jak gitarzysta Ronnie Wood (ex-Jeff Beck Group, później w The Rolling Stones) czy prawie cały ówczesny skład Traffic, w tym Steve Winwood i Ric Grech, z którymi lider współtworzył niegdyś supergrupę Blind Faith. Warto też wspomnieć, że właśnie wtedy Clapton po raz pierwszy wyst

[Recenzja] Nosferatu - "Nosferatu" (1970)

Obraz
Cykl "Trzynastu pechowców" - część 12/13   Niemieckie grupy rockowe z przełomu lat 60. i 70. można podzielić na te, które inspirując się anglosaskim graniem szły w bardziej eksperymentalnym kierunku - tak narodził się bardzo różnorodny nurt zwany krautrockiem - oraz te, które wychodząc z tego samego punktu, trzymały się mainstreamu. Nosferatu to ten drugi przykład. Eponimiczny, choć w streamingu dostępny pod wprowadzającym w błąd tytułem "Krautrock Essentials", a zarazem jedyny album sekstetu z Frankfurtu nad Menem dokonuje syntezy popularnych w tamtym czasie odmian rocka, bardzo mocno wzorując się na scenie brytyjskiej. Efekt jest na pewno bardziej przyjemny niż okładka, która mogła zaważyć na popularności grupy. Bardziej jednak prawdopodobne, że zespół po prostu zginął w tłumie bardziej oryginalnych od niego wykonawców. W życzliwszym wariancie można zrzucić winę na wydawcę, który nawet nie opublikował żadnego singla promującego album. Całość rozpoczyna najbard

[Recenzja] Rory Gallagher - "Irish Tour '74" (1974)

Obraz
W połowie lat 70. Irlandia Północna nie należała do bezpiecznych miejsc. Zbrojny konflikt pomiędzy irlandzkimi protestantami i katolikami sprawił, że większość muzyków unikała koncertów w tym kraju, szczególnie zaś trzymano się z daleka od będącego epicentrum konfliktu Belfastu. Nie zniechęciło to jednak Rory'ego Gallaghera, który zamieszkiwał tam jeszcze w czasach sprzed debiutu Taste i uważał Belfast za swój drugi dom. Muzyk zignorował wszystkie ostrzeżenia, twierdząc, że skoro co roku tam koncertuje i jeszcze nic się nie stało, to nie ma powodu, by teraz zmienić plany. Nie powstrzymały go nawet zamachy bombowe w dosłownie przeddzień występów. Odbyły się zgodnie z planem, 28 i 29 grudnia 1973 roku. Po Nowym Roku kwartet Gallaghera kontynuował trasę już w Irlandii, dając jeden występ w Dublinie oraz dwa w rodzimym mieści lidera, Cork. Wszystkie te koncerty zostały zarejestrowane przy pomocy mobilnego studia należącego do muzyków Rolling Stones, a także sfilmowane przez Tony&#

[Recenzja] Mahavishnu Orchestra - "The Inner Mounting Flame" (1971)

Obraz
Mahavishnu Orchestra to jeden z czołowych przedstawicieli nurtu jazz fusion, często mylnie utożsamianego z jazz-rockiem. Ten drugi styl to odmiana rocka z elementami jazzu, przeważnie trzymająca się piosenkowych struktur. Fusion jest natomiast szerszym pojęciem, w praktyce mogącym oznaczać fuzję jazzu z dowolnym gatunkiem, nie tylko rockiem, przy zachowaniu typowego dla jazzu, improwizowanego charakteru. Akurat w przypadku pierwszego albumu Mahavishnu Orchestra, "The Inner Mounting Flame", da się zastosować obie etykiety. Zespół tworzyli doświadczeni muzycy jazzowi, doskonale czujący się w improwizacjach, jednak samo brzmienie ma zdecydowanie więcej wspólnego z rockiem. Zespół powstał z inicjatywy brytyjskiego gitarzysty Johna McLaughlina, który zasłynął współpracą z Milesem Davisem - zagrał m.in. na jego inspirowanych rockiem albumach "In a Silent Way", "Bitches Brew" i "Jack Johnson", należących do najlepszych i najbardziej wpływowych płyt

[Recenzja] Jethro Tull - "Too Old to Rock 'n' Roll: Too Young to Die!" (1976)

Obraz
Podobno nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki. Jethro Tull udowodnił, że jednak można. Po nieudanej próbie nakręcenia filmu, po której pozostała sama ścieżka dźwiękowa w postaci najsłabszego do tamtej pory albumu "War Child", Ian Anderson jeszcze raz spróbował zrealizować taki projekt. I znów nic z tego nie wyszło, poza krótkim teledyskiem oraz niezbyt udanym longplayem. "Too Old to Rock 'n' Roll: Too Young to Die!" - pierwszy album zespołu z basistą Johnem Glascockiem, ponieważ jego poprzednik, Jeffrey Hammond, postanowił skupić się na na swojej głównej pasji, czyli na malarstwie - to jedno z najsłabszych wydawnictw, jakie zespół opublikował w swoim klasycznym okresie. "Too Old to Rock 'n' Roll: Too Young to Die!" składa się z dziesięciu utworów, które nie są może jakieś okropne, ale po prostu kompletnie nijakie. Początku albumu słucham nawet z pewną przyjemnością. "Quizz Kid" i "Crazed Institution" to dość

[Recenzja] Derek and the Dominos - "In Concert" (1973)

Obraz
Wkrótce po zakończeniu nagrań na album "Layla and Other Assorted Love Songs", a jeszcze przed jego wydaniem, grupa Derek and the Dominos rozpoczęła podbój Stanów Zjednoczonych. Trasa odbyła się praktycznie bez udziału Duane'a Allmana. Gitarzysta, ze względu na zobowiązania wobec macierzystego The Allman Brothers Band, pojawił się tylko na dwóch koncertach, na początku grudnia 1970 roku, w Tampie i Nowym Jorku. Najważniejsze występy odbyły się jednak nieco ponad miesiąc wcześniej, 23 i 24 października w nowojorskim Fillmore East. To właśnie ich fragmenty wypełniły dwupłytowy album "In Concert", wydany ponad dwa lata później, gdy grupa już nie istniała. Na repertuar tylko częściowo składają się kompozycje z jedynego albumu zespołu. Co ciekawe, zabrakło tego najsłynniejszego utworu. Ale przecież w tamtych czasach na koncertach - i albumach koncertowych - nie chodziło przecież o to, by odegrać swoje największe przeboje. Sam repertuar miał drugorzędne znaczenie.

[Recenzja] Rory Gallagher - "Tattoo" (1973)

Obraz
"Tattoo" cieszy się dużą popularnością wśród miłośników Rory'ego Gallaghera. To właśnie na tym albumie znalazły się takie utwory, jak energetyczne "Tattoo'd Lady" i "Cradle Rock" czy wspaniała ballada "A Million Miles Away". Wszystkie trzy weszły na stałe do koncertowego repertuaru Irlandczyka, który przecież niezbyt chętnie wracał do swoich starszych kompozycji, stawiając na granie nowości oraz bluesowych standardów. Te utwory jednak doskonale sprawdzały się na żywo. I właśnie w koncertowych wykonaniach, szczególnie z lat 70., prezentują się najlepiej. W wersjach studyjnych nie ma aż tyle czadu, emocji i zaangażowania. To samo dotyczy "Who's That Coming", nieco jakby zeppelinowego bluesa, z istotną rolą harmonijki oraz gitary slide. Na albumie wypada bardzo fajnie, ale dopiero na koncertach kwartet grał go naprawdę porywająco. Za definitywne wersje tych czterech kompozycji uważam wykonania z wydanego rok później "I

[Recenzja] Whitesnake - "The Purple Album" (2015)

Obraz
Co zrobić, gdy trzeba na szybko przygotować nowy album, by ruszyć w kolejną trasę, ale nie dysponuje się żadnym materiałem? Najprościej nagrać cudze kompozycje. Co jednak w sytuacji, gdy na albumie też chce się coś zarobić i nie oddawać znacznej części zysków kompozytorom? Wówczas najlepiej przypomnieć własne dokonania. Whitesnake stosował to rozwiązanie już na wczesnym etapie, odświeżając swoje utwory ledwo kilka lat po nagraniu oryginalnych wersji. W przypadku "The Purple Album" sprawa wygląda o tyle inaczej, że tym razem cały longplay składa się z takich powtórek, a zaczerpnięto je z repertuaru poprzedniej grupy Davida Coverdale'a, Deep Purple. Podobno wokalista myślał nad tym projektem już od wielu lat, próbując zainteresować nim muzyków, którzy współtworzyli wraz z nim tamten zespół. Plany te udaremniła śmierć Jona Lorda w 2012. Ostatecznie więc zarejestrował album z aktualnym wcieleniem Whitesnake. Rzekomo jako hołd dla swojej pierwszej profesjonalnej grupy. Tyl