[Recenzja] Jethro Tull - "This Was" (1968)



Na przestrzeni ostatnich trzech lat opisałem już dyskografie takich zespołów, jak Pink Floyd, King Crimson, Genesis, trio Emerson, Lake & Palmer czy Yes. Pora zatem na przybliżenie dokonań ostatniego przedstawiciela tzw. wielkiej szóstki rocka progresywnego (która tak naprawdę powinna być co najmniej ósemką, uwzględniającą także Gentle Giant i Van der Graaf Generator). Zaliczanie do niej Jethro Tull często wywołuje pewne kontrowersje. I faktycznie, jeśli pod pojęciem rocka progresywnego rozumieć określony sposób grania, będący wypadkową dokonań pięciu grup wymienionych w pierwszym zdaniu, to nie więcej niż dwa albumy z bogatej dyskografii brytyjskiego zespołu dają się tak sklasyfikować. Jednak w rzeczywistości rock progresywny nie jest konkretną stylistyką, a nurtem, którego przedstawiciele próbowali poszerzyć granice rocka. To właśnie robił Jethro Tull, mieszając rock z elementami brytyjskiego folku oraz muzyki dawnej. Tyle tylko, że nie na swoim debiutanckim albumie "This Was", który nie ma absolutnie nic wspólnego z progiem.

Historia zespołu sięga wczesnych lat 60., kiedy to trzech szkolnych przyjaciół - Ian Anderson, Jeffrey Hammond i John Evans - postanowiło, pod wpływem The Beatles, założyć własny zespół. Anderson został wokalistą i gitarzystą, Hammond wziął się za bas, a Evans (który z czasem skrócił nazwisko do Evan) zasiadł za bębnami, choć był przede wszystkim zdolnym pianistą. Z czasem zresztą przerzucił się na organy, a skład poszerzył się o perkusistę Barrie'ego Barlowa. Przez zespół przewinęli się też różni gitarzyści, a w pewnym momencie miejsce Hammonda zajął Glenn Cornick. Wielokrotnie zmieniała się też nazwa. Przez dłuższy czas muzycy posługiwali się szyldem The John Evan Band lub The John Evan Smash. Bynajmniej nie dlatego, że klawiszowiec był najważniejszą postacią. Po prostu to jego matka sfinansowała zakup lepszych instrumentów oraz furgonetki, dzięki której muzycy mogli podróżować po kraju, dając klubowe występy. Nie przynosiło im to jednak zysków, a utrzymanie sześcioosobowego składu było trudne, więc podjęto decyzję o rozwiązaniu. Anderson, Cornick oraz ówczesny gitarzysta Mick Abrahams chcieli jednak kontynuować wspólne granie. Po dodaniu perkusisty Clive'a Bunkera powstał nowy zespół. Muzycy znów występowali pod różnymi nazwami, jak Navy Blue, Candy Coloured Rain czy Jethro Tull. Ta ostatnia - zainspirowana nazwiskiem XVIII-wiecznego agronoma, twórcy siewnika - została z nimi na dłużej.

Kwartet został zauważony przez przedstawicieli MGM Records i wkrótce nagrał swój pierwszy singiel, opublikowany w lutym 1968 roku. Niestety, płytka z utworami "Sunshine Day" i "Aeroplane" została błędnie wydana pod szyldem Jethro Toe. Wkurzeni muzycy zerwali współpracę, choć singiel sprzedał się w tak małym nakładzie, że pomyłka była bez żadnego znaczenia. W czerwcu muzycy zaczęli nagrywać materiał na debiutancki album, nie mając nawet wydawcy, wszystko finansując z własnej kieszeni. Sytuacja odmieniła się jednak w sierpniu, po bardzo dobrze przyjętym występie grupy na National Jazz and Blues Festival w Sunbury-on-Thames. Wówczas zespół otrzymał oferty od paru wytwórni, decydując się na współpracę z Island. Pod koniec roku jej nakładem ukazał się album "This Was". Tytuł okazał się wyjątkowo trafny w kontekście późniejszych zmian, przede wszystkim stylistycznych. Debiut niewiele ma bowiem wspólnego z późniejszą działalnością zespołu. Fakt, głos Andersona trudno z kimkolwiek pomylić, choć jeszcze nie do końca wyrobił sobie własny sposób śpiewania. Stosunkowo mało tu jego gry na flecie (po instrument ten sięgnął, gdy zdał sobie sprawę, że nie będzie dobrym gitarzystą), zaś całkiem sporo na harmonijce. Stylistycznie materiał wyraźnie ciąży w stronę modnego w tamtym czasie blues rocka. To głównie zasługa Abrahamsa, który miał równie mocną pozycję w zespole co Anderson.

O ówczesnych inspiracjach zespołu najlepiej świadczy uwzględnienie w repertuarze bluesowego standardu "Cat's Squirrel", który w świecie rocka spopularyzowała supergrupa Cream. Wersja Jethro Tull w zasadzie jest bardzo podobna do starszego o dwa lata wykonania z "Fresh Cream", choć partie harmonijki zastąpiły świetne popisy Abrahamsa. O inspiracji tamtym triem świadczy także inny instrumentalny kawałek "Dharma for One", zbudowany na tej samej zasadzie, co słynny "Toad". Niestety, Bunker nie był Gingerem Bakerem i jego solo perkusyjne jest po prostu kiepskie, pozbawione jakiejkolwiek finezji i pomysłu. Lepiej wypada cześć zespołowa, fajnie urozmaicona brzmieniem tzw. claghorna - połączenia fletu bambusowego oraz ustnika od zabawkowego saksofonu. Ogólnie na albumie sporo jest kawałków o stricte bluesrockowym charakterze. "Some Day the Sun Won't Shine for You" i "It's Breaking Me Up" absolutnie niczym nie wyróżniają się na tle ówczesnej twórczości Johna Mayalla, Fleetwood Mac, Savoy Brown i pozostałych, licznych przedstawicieli tego stylu. W "My Sunday Feeling" i "Beggar's Farm" do bluesowych patentów dochodzą przynajmniej partie fletu - mało jeszcze andersonowskie - a w pierwszym z nich subtelnie wpleciono cytaty z "Pink Panther Theme" Henry'ego Mancini i "Work Song" Nata Adderleya.

Zdarzają się też jednak utwory o odmiennym charakterze. "Move on Alone" to właściwie popowa, dość staroświecka piosenka, urozmaicona udziałem orkiestry dętej. Za partię waltorni oraz orkiestrację całości odpowiadał David Palmer - od tamtej pory stały współpracownik zespołu, a pod koniec lat 70. jego członek. Co ciekawe, "Move on Alone" jest jedynym nieinstrumentalnym utworem Jethro Tull, w którym zaśpiewał ktoś inny niż Anderson. Partia wokalna Abrahamsa jest jednak równie bezbarwna, co całe nagranie, kompletnie nie pasujące do całości. Tylko trochę lepiej wpasował się tu "Serenade to a Cuckoo", interpretacja jazzowej kompozycji Ronalda Kirka. Zresztą to właśnie Kirk był główną inspiracją Andersona jako flecisty. Dlatego też właśnie w tym utworze partia fletu najbardziej przypomina późniejsze dokonania zespołu. Pozostali muzycy grają jednak niemrawo, jakby nie czuli się pewnie w tej bardziej jazzowej stylistyce. W podobnym klimacie utrzymany jest jeszcze finałowy instrumental "Round", który jednak łatwo w ogóle przeoczyć, bo kończy się już po minucie. Całości dopełnia singlowy "A Song for Jeffrey" - jeden z kilku utworów, które Anderson napisał dla swojego przyjaciela, Jeffreya Hammonda - całkiem sprawnie łączący rockową energię, bluesowe patenty i folkową partię fletu. To najbardziej wyrazista kompozycja na tym longplayu.

"This Was" pokazuje zespół, który jeszcze do końca nie wiedział, czego chce. W znacznej części wypełniają go niezbyt charakterystyczne kawałki bluesowe, choć zdarzają się też momenty kompletnie wyrwane z kontekstu. Te ostatnie czasem nawet świadczą o nieco większych ambicjach muzyków. Szkoda tylko, że wykonanie jest całkiem przeciętne, same kompozycje niezbyt ciekawe (poza "A Song for Jeffrey" i ewentualnie "My Sunday Feeling"), a do tego całość jest raczej kiepsko wykonana. Na szczęście już wkrótce ze składu wykopano Micka Abrahamsa - który po tym wydarzeniu założył Blodwyn Pig i kontynuował w nim granie blues rocka z jazzowymi naleciałościami - a pozostali muzycy znaleźli gitarzystę, z którym mogli pójść w ciekawszym kierunku.

Ocena: 6/10



Jethro Tull - "This Was" (1968)

1. My Sunday Feeling; 2. Some Day the Sun Won't Shine for You; 3. Beggar's Farm; 4. Move on Alone; 5. Serenade to a Cuckoo; 6. Dharma for One; 7. It's Breaking Me Up; 8. Cat's Squirrel; 9. A Song for Jeffrey; 10. Round

Skład: Ian Anderson - wokal (1-3,7,9), flet, harmonijka, pianino; Mick Abrahams - gitara, wokal (4), dodatkowy wokal; Glenn Cornick - gitara basowa; Clive Bunker - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: David Palmer - waltornia (4), aranżacja orkiestry (4)
Producent: Terry Ellis i Jethro Tull


Komentarze

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Carme López - "Quintela" (2024)