[Recenzja] Scorpions - "Return to Forever" (2015)



W tym roku mija 50 lat działalności Scorpions. Co prawda debiutancki album niemieckiej grupy ukazał się dopiero w 1972 roku, ale jej początki to właśnie 1965 rok. Największe sukcesy przyszły jednak dopiero w latach 80. oraz na początku następnej dekady, gdy ogólnie wielką popularnością cieszyły się wygładzone odmiany hard rocka. Wkrótce koniunktura na takie granie minęła, a muzycy nie potrafili się odnaleźć w nowych czasach, nieudolnie eksperymentując np. z ówczesnym popem na albumie "Eye II Eye". Dopiero w XXI wieku pogodzili się z faktem, że nie pozostaje im nic innego, jak granie dla coraz mniej licznego grona podstarzałych wielbicieli hard rocka. Efektem tego był utrzymany w dawnym stylu album "Unbreakable" z 2004 roku. Od tamtej pory zespół regularnie wydaje kolejne płyty w takiej stylistyce, czego kolejnym przejawem jest tegoroczny "Return to Forever" (bynajmniej nie jest to nawiązanie do dawnej grupy Chicka Corei), dwudzieste wydawnictwo w studyjnej dyskografii. Album, który miał przecież nigdy nie powstać.

Gdy pięć lat temu zbliżała się premiera "Sting in the Tail", muzycy Scorpions obiecywali, że będzie to ich ostatni longplay, a po promującej go trasie definitywnie zakończą działalność. I właśnie dlatego już rok później wydali kolejny studyjny album, "Comeblack". Członkowie zespołu bronili się, że przecież nie ma na nim premierowych kompozycji, a jedynie nowe wersje ich starych przebojów (jak "Wind of Change", "Still Loving You" czy "Rock You Like a Hurricane") oraz przebojów innych wykonawców (m.in. The Beatles i The Rolling Stones). Zresztą w obu przypadkach znacznie gorsze od pierwowzorów. I tym razem miało to być już ostatnie wydawnictwo. 2013 rok przyniósł jednak następne, "MTV Unplugged in Athens", zawierające zapis akustycznego występu (trzeba dodać, że zespół miał już na koncie taki album, starszy o dwanaście lat "Acoustica"). Jest to co prawda koncertówka, ale w jej repertuarze znalazły się premierowe kompozycje. Wkrótce potem muzycy wpadli na jeszcze jeden pomysł, jak obejść swoją obietnicę. Postanowili zarejestrować stare kompozycje, które do tamtej pory nie doczekały się jeszcze wydania. Takie jak np. "Rock My Car", który wykonywali na żywo w latach 80., czy również napisane w tamtej dekadzie "Rock 'n' Roll Band" i "Dancing with the Moonlight" (oba miały już swoją premierę podczas wspomnianego wyżej występu bez prądu).

Tyle że podczas sesji nagraniowej pomysł nieco się zmienił. Oprócz starych kompozycji nagrano też zupełnie nowe utwory, napisane przez muzyków z dużą pomocą producentów Mikaela Anderssona i Martina Hansena, stałych współpracowników od czasu "Sting in the Tail". W sumie nagrano około dwudziestu utworów, z których dwanaście wybrano na podstawowe wydanie "Return to Forever", a pozostałe (w tym wspomniany "Dancing with the Moonlight") rozproszono na różnych specjalnych edycjach.

To bardzo wykalkulowany materiał. W znacznej części po prostu kontynuuje drogę obraną na "Unbreakable", co sprowadza się praktycznie do nachalnych nawiązań do szczególnie lubianych przez fanów albumów "Love at the First Sting" czy "Blackout". Przykładem takiego podejścia jest zarówno wspomniany już odrzut sprzed lat, "Rock 'n' Roll Band", ale też zupełnie nowe kawałki w rodzaju "Going Out With a Bang" czy "The Scratch". Trudno znaleźć w tych nagraniach cokolwiek, co nie byłoby powielaniem utartych schematów, wykorzystywaniem wciąż tych samych klisz wprost z hard rocka lat 80. Do tego mamy tu zupełnie niecharakterystyczne riffy, niejednokrotnie balansujące na granicy autoplagiatu, wymęczone solówki oraz całkiem bezbarwne melodie. Tym co odróżnia ten materiał od dawnych dokonań jest brzmienie. Bynajmniej nie lepsze. Brakuje niskich tonów, a wysokie są dziwnie skompresowane. To zresztą cecha charakterystyczna wszystkich albumów Scorpions od czasu nawiązania współpracy z Hansenem i Anderssonem.

Oczywiście, zespół zawsze słynął też z ballad, więc i tutaj nie mogło ich zabraknąć. Na każde trzy żywsze kawałki przypada jeden łagodniejszy. "House of Cards" i "Gypsy Life" (napisane z myślą o "Acoustice"), a także "Eye of the Storm" (odrzut z początku lat 90.) to po prostu mdłe, smętne, przesłodzone i kiczowate, a przy tym zupełnie bezbarwne piosenki. Tym słynnym balladom z przeszłości, jak "Still Loving You" czy "Send Me an Angel", można wiele zarzucić, ale przynajmniej są wyraziste. Te trzy ciężko odróżnić nawet między sobą, a co dopiero od dziesiątek podobnych, których zespół sporo natrzaskał w ostatnich latach. Mam wrażenie, że wielokrotnie już słyszałem te same nagrania na wcześniejszych płytach.

Co gorsze, Scorpions na tym albumie próbuje nie tylko przypodobać się starym fanom, ale też pozyskać nowych. Nie na taką skalę, jak w czasach "Eye II Eye", niemniej jednak pojawiają się tutaj pewne próby unowocześnienia. Przeważnie są to tylko smaczki. W singlowym, półballadowym "We Built That House", a także w "Hard Rockin' the Place" (kolejnym odrzucie z lat 80.) i "Rock My Car" pojawiają się tandetne wokalizy rodem ze współczesnego mainstreamu. Poza tym jednym elementem są to stuprocentowo hardrockowe kawałki, w warstwie instrumentalnej nie różniące się niczym od innych, tylko przez te okropne zaśpiewy brzmiące jeszcze bardziej tandetnie. Podobnie sprawa ma się z "Catch Your Luck and Play", ale tutaj już nie tylko chórki, a cały refren brzmi jak ewidentna próba pozyskania nowych fanów wśród najmłodszych słuchaczy. Fragment ten został dopisany do kawałka, który niespełna trzydzieści lat temu został uznany za zbyt słaby, by trafić na "Savage Amusement". Na najsłabszy album zespołu w chwili jego wydania i jeszcze jakiś czas później. Ale największym paździerzem jest tutaj "Rollin' Home", czyli kawałek w całości utrzymany w stylu refrenu poprzedniego. Nawet na tym przeokropnym "Eye II Eye" jest tylko jedno równie koszmarne nagranie, zresztą bardzo zbliżone stylistycznie ("To Be No. 1").

Gdyby zespół ograniczył się tutaj tylko i wyłącznie do kopiowanie siebie z czasów największych sukcesów, to byłby to cholernie nudny, niczym się nie wyróżniający, bezwartościowy i nikomu nie potrzebny album (bo nawet w tej stylistyce powstały lepsze od niego). Jednak są tu także te wszystkie tanie chwyty, mające sprawiać wrażenie, że zespół gra muzykę na czasie. I z ich pomocą nie jest to już kompletnie nijaki album, a po prostu żenujący. A przecież i tak kupią go tylko słuchacze w wieku członków zespołu, wielbiciele dad rocka, którzy chcieliby, żeby wszystko było tu dokładanie tak samo, jak trzydzieści lat temu. Te wszystkie niby-nowoczesne wstawki tylko ich zirytują. Jeśli natomiast jesteś w wieku poniżej czterdziestki, to wiedz, że to w najmniejszym stopniu nie jest album dla Ciebie.

Ocena: 1/10



Scorpions - "Return to Forever" (2015)

1. Going Out with a Bang; 2. We Built This House; 3. Rock My Car; 4. House of Cards; 5. All for One; 6. Rock 'n' Roll Band; 7. Catch Your Luck and Play; 8. Rollin' Home; 9. Hard Rockin' the Place; 10. Eye of the Storm; 11. The Scratch; 12. Gypsy Life

Skład: Klaus Meine - wokal; Rudolf Schenker - gitara; Matthias Jabs - gitara; Paweł Mąciwoda - gitara basowa; James Kottak - perkusja
Producent: Mikael Andersson i Martin Hansen


Komentarze

  1. Ej, po co Ty słuchasz takich rzeczy :D

    Zespół ten nigdy nie był najwyższych lotów, dla mnie fajny jest tylko debiut, strawne są tylko płyty z lat 70', a popularność albumów z lat 80' potrafię zrozumieć, chociaż dla mnie są nie do słuchania. No, ale okej, rozumiem np. recenzję jakiegoś koncertu wydanego po latach, ale to? Return to Forever (jest, czy był taki zespół, znacznie od Scorpionsów lepszy, choć też nie bez wad) to album nagrany nie wiadomo przez kogo, nie wiadomo dla kogo i nie wiadomo po co, na którym po prostu nie ma prawa być niczego interesującego. Odpaliłem sobie pół jednego kawałka, tego, co pisałeś, że niby dobry i moim zdaniem brzmi jak parodia Deep Purple wykonana przez podstarzałych pudli w programie "Mam Talent", w dodatku brzmienie jest fatalne (perkusja!).

    Może poszperasz jeszcze w płytach koncertowych Hendrixa? Naprawdę jest z czego wybierać - Monterey, Isle of Wight (na najpełniejszej wersji są kawałki, w których Jimi był tak narąbany, że grał bez żenady na "stroju punkowym" ;) ), Woodstock, i wiele innych.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co do ogólnej oceny się zgadzam - album jest słaby, nie pozbawiony mielizn i kiepsko wyprodukowany. Natomiast nasze opinie na temat poszczególnych numerów już się różnią :) "Going Out with a Bang" i "Rock'N'Roll Band" są wg mnie przeciętne i bez rewelacji, a jeśli chodzi o "Gypsy Life" - dla mnie ta ballada wcale nie jest miałka, co więcej, uważam, że jest to najlepszy kawałek na tym albumie i czuję, że będę do niego jeszcze nie raz wracał (w przeciwieństwie do reszty kawałków). Poza tym, nachalne skojarzenia ze starszymi kompozycjami grupy to ja miałem przy "Sting in the Tail", tutaj słyszę co najwyżej pewne nawiązania.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja się kompletnie nie zgadzam. Owszem są straszne mielizny ("Rollin Home", "Eye Of The Storm" czy "Gypsy Life"), ale są też bardzo wciągające hardrockowe klimaty z typowo scorpionową melodią ("Rock My Car", "All For One", "Rock'n'Roll Band") i trochę rzeczy, które wreszcie nie brzmią jak w latach 80-tych, a coś świeższego ("Hard Rockin The Place", "The Stratch" czy bonusowy "Delirious"). Wg mnie brzmi to dużo mniej wygładzone niż "Sting In The Tail", a to dobrze, bo ten lekki bałagan przywodzi na myśl dobre czasy. Mamy tu też przecież więcej niż na którejkolwiek z ostatnich płyt fajnych zagrywek Jabsa. Gitarka pracuje cały czas a nie tylko chwilami. Do tego kilka dobrych solówek i genialny głos Klausa Meine, którego forma to szczyty Himalajów. Czy taki album można ocenić na 3/10? Moim zdaniem absolutnie nie.

    OdpowiedzUsuń
  4. płyta dobra, aczkolwiek mozna by ja skrócić z 1 h do 45 min i byłaby bardzo dobra, bo jest niestety kilka zapchaj dziur.. ja mam 17 utworów:>

    OdpowiedzUsuń
  5. Dla mnie to całkiem udana płyta (mimo kilku słabych utworów) i... świetny koncert w Łodzi. Widać, że panowie nadal są w formie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przed chwilą widziałem setlistę z koncertu i... cóż, nie grali za dużo nowości. Tylko cztery utwory z "Return to Forever": "Going Out With a Bang", 'We Built This House", "Rock 'n' Roll Band" i "Eye of the Storm" (ten ostatni chyba tylko we fragmencie, bo jest oznaczony jako "medley" z "Always Somewhere" i "Send Me an Angel". Zupełnie jakby muzycy mieli świadomość słabości nowego materiału. I tak wiadomo, że jakieś 99% publiczności przyszło żeby usłyszeć "Wind of Change", "Still Loving You", "Rock You Like a Hurricane" i inne hity sprzed lat.

      Usuń
  6. Mnie zaskoczyła obecność czterech utworów z ery Rotha (oczywiście każdy nie w całości - wszystkie były ze sobą połączone). Zastanawia mnie ile osób będących na koncercie znała choć jedną z tych piosenek :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Uau, to już cali Skorpionowie zrecenzowani od nowa! Brawo :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024