[Recenzja] Jack Bruce - "Songs for a Tailor" (1969)



Przed dwoma dniami, 25 października, zmarł Jack Bruce. Jeden z najbardziej utalentowanych i najbardziej inspirujących basistów rockowych i bluesowych (chociaż sam uważał siebie przede wszystkim za muzyka jazzowego). Człowiek, który zrewolucjonizował grę na gitarze basowej w zespole rockowym, traktując ją nie tylko jako instrument rytmiczny, ale także melodyczny i solowy. Pozostawił po sobie kilkadziesiąt albumów, zarówno solowych, jak i nagranych z licznymi zespołami. Największą sławę przyniosły mu te nagrane z Erikiem Claptonem i Gingerem Bakerem pod szyldem Cream. Po rozpadzie tej grupy wciąż odnosił artystyczne sukcesy, współpracując m.in. z Tonym Williamsem, Johnem McLaughlinem, Carlą Bley, Michaelem Mantlerem, Johnem Surmanem, Lou Reedem czy Frankiem Zappą. Ale komercyjnie już nigdy nie zbliżył się do poziomu, jaki osiągnął z Cream. Co dziwi tym bardziej, że to właśnie Bruce jest autorem tych najbardziej znanych utworów grupy, jak "I Feel Free", "Sunshine of Your Love" i "White Room".

Niedługo po rozpadzie Cream, Jack Bruce zabrał się za nagrywanie solowego debiutu. W sesji, odbywającej się na przestrzeni kwietnia i maja 1969 roku, wzięło udział wielu znamienitych gości, wśród których znaleźli się muzycy jazzrockowych grup Colosseum (Jon Hiseman, Dick Heckstall-Smith) i Nucleus (Chris Spedding, John Marshall), a w jednym kawałku wystąpił George Harrison. Basista pozyskał do swojej ekipy także dwóch ważnych współpracowników Cream: producenta i multiinstrumentalistę Felixa Pappalardiego, a także tekściarza Pete'a Browna. Album otrzymał tytuł "Song for a Tailor", jako hołd dla Jeannie Franklyn, projektantki strojów współpracującej z Cream, która zginęła w wypadku motocyklowym. Longplay okazał się jedynym solowym wydawnictwem Bruce'a, które odniosło jakikolwiek sukces komercyjny, dochodząc do 6. miejsca UK Albums Chart i 55. na amerykańskiej liście Billboardu.

Jack Bruce (14.5.1943 - 25.10.2014)

"Songs for a Tailor" to album pokazujący bardziej piosenkowe oblicze Bruce'a, zorientowany na zwięzłe kawałki bez długich popisów instrumentalnych. Materiał jest całkiem zróżnicowany. Do twórczości Cream najbliżej energetycznym "Weird of Hermiston" i "The Clearout", z szalejącym na basie liderem - co nie powinno dziwić, skoro obie kompozycje powstały podczas prac nad "Disraeli Gears". Trochę w sumie dziwne, czemu skończyły jako odrzuty. Nie da się ukryć, że wypadają lepiej od dużej części całkowicie premierowego materiału z tego longplaya, które niespecjalnie się wyróżnia. Dotyczy to zarówno tych radośniejszych momentów, jak "Never Tell Your Mother She's Out of Tune", "The Ministry of Bag" i "Boston Ball Game 1967", w których istotną rolę odgrywają jakby soulowe dęciaki, albo "Tickets to Water Falls", opartego na nieco reggae'owej rytmice, jak i tych bardziej nastrojowych w rodzaju "He the Richmond" oraz początku "To Isengard". Ten ostatni z  czasem nabiera dynamiki i przeistacza w coś na kształt krótkiej improwizacji, której jednak daleko do zespołowych popisów Cream. Ale Bruce nie zapomniał całkiem, jak tworzyć zapamiętywane kompozycje, czego dowodem bardzo zgrabny, dość melancholijny "Theme from an Imaginary Western" oraz intrygujący "Rope Ladder to the Moon" z partią wiolonczeli i nerwowym basem. Oba zresztą zostały włączone do repertuaru zespołów grających tutaj muzyków - pierwszy przejął Pappalardi dla swojego Mountain, a instrumentaliści Colosseum wzięli jeden i drugi.

"Song for a Tailor" to ogólnie całkiem przyjemny album, choć nie jest to zbyt ambitne granie - wręcz przeciwnie, to materiał nastawiony raczej komercyjnie - a na całość trochę zabrakło pomysłu. poszczególne nagrania nie tworzą spójnej całości, zaś ich poziom jest zróżnicowany. Jack Bruce wciąż błyszczy jako instrumentalista i - niestety, tylko czasem - jako kompozytor, jednak czegoś tu zabrakło. Może tej chemii, jaką było słychać, gdy grał z Claptonem i Bakerem.

Ocena: 7/10



Jack Bruce - "Songs for a Tailor" (1969)

1. Never Tell Your Mother She's Out of Tune; 2. Theme for an Imaginary Western; 3. Tickets to Water Falls; 4. Weird of Hermiston; 5. Rope Ladder to the Moon; 6. The Ministry of Bag; 7. He the Richmond; 8. Boston Ball Game 1967; 9. To Isengard; 10. The Clearout

Skład: Jack Bruce - wokal, gitara basowa, pianino (1-6,8,10), organy (2-4,10), gitara (5,7,8), wiolonczela (5); George Harrison - gitara (1); Chris Spedding - gitara (2-4,6,9,10); Felix Pappalardi - dodatkowy wokal (5,9), instr. perkusyjne (7), gitara (9); Jon Hiseman - perkusja (1-4,6,8-10); John Marshall - perkusja (5,7); Dick Heckstall-Smith - saksofon (1,6,8); Art Themen - saksofon (1,6,8); Harry Beckett - trąbka (1,6,8); Henry Lowther - trąbka (1,6,8); John Mumford - puzon (8)
Producent: Felix Pappalardi


Komentarze

  1. Jack Bruce po rozpadzie Cream brał udział w nagraniu sporej liczby płyt, czasem naprawdę dobrych - jedna świetna - , co pokazuje, że facet miał nadal wielki potencjał, był jednak nieco zagubiony. Turn It Over -The Tony Williams Lifetime to naprawdę piękna rzecz i to chyba ten jeden album z Brucem wydany po rozpadzie Cream, który może się równać z tym, co grał w latach 60'. Stylistyka jest oczywiście mocno inna, ale poziom niewiele niższy. Warto również odnotować jego obecność na albumach Carli Bley, Lou Reeda, Franka Zappy czy Johna McLaughlina - i jeszcze paru innych artystów naprawę dużego formatu, tylko że jego rola na tych nagraniach to w zasadzie rola muzyka sesyjnego, niewiele więcej.

    Jego solowe albumy miewały momenty, zarówno ten, który zrecenzowałeś jak i Out of the Storm (dwa ostatnie numery są tu znakomite). Poza tym Things We Like to całkiem miła rzecz, chociaż mam wrażenie, że Jack z kolegami wypuścili się na zbyt głęboka wodę, bo żeby grać free jazz trzeba dobrze wiedzieć co się robi i nie każdemu się to udaje.

    Trochę szkoda, że tak się jego kariera potoczyła bo to wspaniały muzyk, ale mam wrażenie, że sam nie do końca wiedział co chce robić. Z jednej strony współpracował z niszowymi muzykami z którymi grał ciekawe rzeczy, z drugiej jego solowe płyty, poza wspomnianą Things We Like to bardzo mainstreamowa muzyka, która fanom Michaela Mantlera i Tony Williamsa niewiele ma do zaoferowania. Co gorsza poziom tych płyt jest w sumie średni, są nierówne, dużo tam bardzo przeciętnego grania, więc o komercyjnym sukcesie nie mogło być mowy. I chyba właśnie brak konsekwencji zepchnął go w niebyt. Szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Do twórczości Cream najbliżej energetycznym "Weird of Hermiston" i "The Clearout", z szalejącym na basie liderem - co nie powinno dziwić, skoro obie kompozycje powstały podczas prac nad "Disraeli Gears". Trochę w sumie dziwne, czemu skończyły jako odrzuty."

    Skończyły jako odrzuty, bo były zwyczajnie strasznie banalne. Na Disraeli Gears w wersji deluxe, oba utwory są zamieszczone jako bonusy w wersjach demo i po ich poziomie nie trudno się domyśleć dlaczego nie znalazły się na albumie. Na szczeście na "Tailorze" zostały nieco przearanżowane i dzięki temu trzymają wyższy poziom kompozycyjny.

    OdpowiedzUsuń
  3. A tak swoją drogą, jaką wersje "Theme For An Imaginary Western" preferujesz/preferowałeś? Ja chyba od zawsze wolałem oryginał Bruce'a za ten nostalgiczno-melancholijny klimat. Z kolei wersja Mountain wydaję mi się zbyt przelukrowana uwypuklonymi klawiszami, co w połączeniu z tym patetycznym śpiewem Papalardiego daję strasznie mdły i ckliwy efekt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś chyba preferowałem tę Mountain, ale dziś pewnie też skłaniałbym się ku oryginałowi. Jest jeszcze wersja Colosseum.

      Usuń
    2. Posłuchałem wersji Colloseum i nie wypada instrumentalnie jakoś źle (choć zdecydowanie zbyt zachowawczo, można było jakos pokombinować ze strukturą i aranżacją), ale nieudolny quasi soulowy wokal Farlowa psuje jakiekolwiek dobre wrażenie. Gdyby wystąpił tu jakiś wokalista o większych umiejętnościach wokalnych jak np. Steve Winwood, Miller Anderson, Greg Lake czy nawet Czesław Niemen, mogłoby by być świetnie (pod warunkiem mniejszej zachowawczości muzycznej względem oryginału).

      Usuń
    3. Colosseum nie miał szczęścia do wokalistów, szczególnie ten Farlowe to porażka, ale instrumentalnie bardzo fajny zespół. Świetnie rozwinęli tę fuzję blues-rocka i jazzu z "Bare Wires" Mayalla, przy okazji kładąc podwaliny rocka progresywnego.

      Usuń
    4. Colloseum znam, tylko dość powierzchownie (głównie parę kawałków z debiutu, The Valentine Suite i Live'a). Jest to jeden z tych zespołów, które miałem już od dawna w planach do przesłuchania (licząc w sumie Bare Wires Mayalla), lecz nigdy nie poświęcałem mu większej uwagi. W sumie sam nie wiem czemu, bo od dłuższego słucham trochę Jazz Rocka oraz Fusion, które bardzo mi przypadły do gustu.

      Jeżeli chodzi o wokal Litherlanda, to nigdy mi jakoś szczególnie nie przeszkadzał. W sumie taki wokalista, którego rola sprowadza się do wypełniania tła dla muzyki.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024