Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2014

[Recenzja] Lucifer's Friend - "Lucifer's Friend" (1970)

Obraz
Lucifer's Friend nie zdobył nigdy wielkiej popularności, jednak bez wątpienia należy do hardrockowej czołówki. Korzenie zespołu sięgają 1969 roku, kiedy to brytyjski wokalista John Lawton (późniejszy członek Uriah Heep), po rozpadzie swojego ówczesnego zespołu, przeprowadził się do Niemiec. Tam poznał czwórkę instrumentalistów występujących pod szyldem The German Bonds. Muzycy postanowili połączyć siły, po czym przybrali nazwę Asterix i już na początku 1970 roku wydali swój debiutancki longplay. Zawartość eponimicznego albumu to jednak bardzo przeciętny hard rock. Sprawnie wykonany, jednak kiepski kompozytorsko. W dodatku brzmiący dość archaicznie na tle ówczesnych dokonań czołowych przedstawicieli ciężkiego grania (zwłaszcza partie wokalne, tkwiące w poprzedniej dekadzie). Najwyraźniej tak samo uważali muzycy, którzy szybko odcięli się od tego wydawnictwa, zmieniając nazwę na Lucifer's Friend i nagrywając swój "drugi debiut" (znów zatytułowany tak samo, jak zesp

[Artykuł] Najważniejsze utwory Alice in Chains

Obraz
Był Pearl Jam, był Soundgarden - pora na kolejnego przedstawiciela tzw. wielkiej czwórki grunge'u, Alice in Chains. Pomimo śmierci oryginalnego wokalisty, Layne'a Staleya'a, grupa istnieje do dziś i wciąż nagrywa nowe albumy - raz trochę lepsze ("Black Gives Way to Blue"), raz słabsze ("The Devil Put Dinosaurs Here"), ale zawsze utrzymane w stylu wypracowanym już na pierwszych albumach. Na poniższej liście dominują oczywiście utwory z początków działalności grupy (z naciskiem na klasyczny album "Dirt"), choć nie zabrakło miejsca dla jej najnowszych dokonań. Oryginalny skład: Sean Kinney, Jerry Cantrell, Layne Staley i Mike Starr. 1. "We Die Young" (z albumu "Facelift", 1990) Utwór otwierający debiutancki album grupy, a zarazem pierwszy promujący go na singlu. Autorem muzyki i tekstu jest gitarzysta Jerry Cantrell.  Pamiętam dokładnie, kiedy przyszedł mi do głowy ten riff - wspominał kompozytor. Naprawdę utknął

[Recenzja] Uriah Heep - "Return to Fantasy" (1975)

Obraz
Po podsumowaniu dotychczasowej kariery koncertowym "Live", klasyczny skład Uriah Heep nagrał i wydał jeszcze dwa albumy. Najpierw ukazał się taki sobie "Sweet Freedom", na którym kompletnie zabrakło świeżych pomysłów i wyrazistych utworów. Następnie pojawił się przeokropny "Wonderworld", na którym zespół popadł w jeszcze większy banał niż kiedykolwiek wcześniej. W tamtym czasie muzycy bez wyjątku pogrążeni byli w różnych nałogach. Zdecydowanie w najgorszym stanie był Gary Thain, więc postanowiono usunąć go ze składu (mniej więcej rok później zmarł po przedawkowaniu heroiny). Jego miejsce zajął John Wetton, który szukał nowego zajęcia po rozwiązaniu King Crimson. Nie znaczy to jednak, że zespół, decydując się na takiego basistę, miał zamiar grac bardziej ambitną muzykę. Zresztą Wetton, będąc naprawdę utalentowanym instrumentalistą, jest też muzykiem, dla którego nie ma żadnego znaczenia, czy gra wartościową artystycznie mieszankę rocka z elementami m

[Recenzja] Uriah Heep - "Live" (1973)

Obraz
Pierwsza koncertówka Uriah Heep została zarejestrowana 26 stycznia 1973 roku w angielskim Birmingham. Na dwupłytowy album trafił głównie materiał z najnowszych wówczas albumów "Look at Yourself", "Demons and Wizards" i "The Magician's Birthday". Wyjątek stanowią jedynie "Gypsy" z debiutanckiego "...Very 'Eavy ...Very 'Umble" oraz wiązanka rock'n'rollowych standardów, którą zespół miał zwyczaj kończyć swoje występy. Trochę dziwi brak czegokolwiek z "Sailsbury", bo przecież "Lady in Black" to jeden z popularniejszych utworów grupy, a "Bird of Prey" świetnie pasowałby do repertuaru. Ogólnie tracklista tylko częściowo pokrywa się z tym, co najbardziej chciałbym usłyszeć w wersjach koncertowych. Ale przecież w ówczesnych koncertówkach nie chodziło o zrobienie przeglądu typu "greatest hits", ale o zaprezentowanie się od innej strony, nie będąc ograniczanym przez decydentów z wyt

[Recenzja] Uriah Heep - "The Magician's Birthday" (1972)

Obraz
"The Magician's Birthday" to pierwszy album w dorobku Uriah Heep, który został nagrany w dokładnie tym samym składzie, co poprzedni. Podobnie jak na "Demons and Wizards", na okładce znalazła się baśniowa grafika namalowana przez Rogera Deana (sprawiająca jednak wrażenie niedokończonej). Zawartość muzyczna, niestety, nie jest równie dobra. Przede wszystkim, nic się tutaj ze sobą nie klei. Każde nagranie utrzymane jest w zupełnie innym stylu. Takiego eklektyzmu nie ma nawet na dwóch pierwszych - strasznie przecież niespójnych - albumach zespołu. I to pomimo tego, że znów głównym twórcą materiału jest Ken Hensley, podpisany pod sześcioma z ośmiu utworów, z czego tylko pod tytułowym wspólnie z Mickiem Boxem i Lee Kerslakiem. Na ten chaotyczny zbiór składają się: "Sunrise" - najcięższy na płycie, zdecydowanie hardrockowy utwór. Chóralne zaśpiewy i teatralne partie Byrona wypadają pretensjonalnie, ale instrumentalnie jest naprawdę w porządku. "

[Recenzja] Uriah Heep - "Demons and Wizards" (1972)

Obraz
To tutaj zadebiutował klasyczny skład Uriah Heep. Do zespołu dołączyła nowa sekcja rytmiczna, perkusista Lee Kerslake, wcześniej grający w różnych grupach z Kenem Hensleyem, oraz basista Gary Thain, do tamtej pory członek bluesrockowego Keef Hartley Band. Zanim ten drugi trafił do składu, funkcję basisty przez krótko pełnił Mark Clarke z rozwiązanego tuż wcześniej Colosseum. Zdążył jednak zarejestrować z zespołem jeden singiel, na który trafił skomponowany przez niego i Hensleya "The Wizard" oraz napisany jeszcze przed jego dołączeniem "Why". Jest to o tyle istotne, że pierwszy z nich trafił, w tej samej wersji, na "Demons and Wizards" (drugi można natomiast znaleźć na reedycjach, nie tylko w oryginalnej wersji, ale także w dużo lepszej, dziesięciominutowej, o jakby jamowym charakterze, z fantastycznymi popisami basisty). To nie pierwszy album Uriah Heep, na którym znalazły się utwory zarejestrowane w różnych składach. Tym razem nie przeszkodziło to j

[Recenzja] Uriah Heep - "Look at Yourself" (1971)

Obraz
Zgodnie z dotychczasową tradycją, trzeci album Uriah Heep w Stanach został wydany z inną okładką (ale już  bez zmian w liście utworów). Tym razem jednak obie okładki opierają się na dokładnie tym samym pomyśle: wyposażone są w lustrzaną folię, w której może przeglądać się osoba trzymająca album. Jest to oczywiste nawiązanie do tytułu "Look at Yourself". A zawartość muzyczna? Jest to jak dotąd najbardziej spójny album zespołu. Muzycy (głównym kompozytorem materiału jest Ken Hensley, którego w dwóch nagraniach wspomógł David Byron, a w jednym Mick Box) postawili zdecydowanie na hardrockowy czad. Rozpędzony utwór tytułowy, z bardzo purplowymi partiami organów i gitary, ale urozmaicony egzotycznymi perkusjonaliami (odpowiadają za nie członkowie afrobeatowej grupy Osibisa), stał się kolejnym klasykiem zespołu, bez którego nie mógł się odbyć żaden koncert. Ale nie mniej udanie prezentują się "Tears in My Eyes" z bluesowymi zagrywkami gitary i partią syntezatora (w

[Recenzja] Uriah Heep - "Salisbury" (1971)

Obraz
"Salisbury", podobnie jak debiutancki "...Very 'Eavy ...Very 'Umble", ukazał się w dwóch różnych wersjach. Na europejskim wydaniu uwzględniono "Bird of Prey", dobrze już znany ze strony B singla "Gypsy". W Stanach utwór ten był już uwzględniony na poprzednim albumie, więc jego miejsce zajęła inna kompozycja, "Simon the Bullet Freak" (ze strony B singla "Lady in Black"); przygotowano też zupełnie inną okładkę. Nagrania na longplay zaczęły się niespełna pół roku po poprzedniej sesji. Inspiracje zespołu przez ten czas się nie zmieniły, natomiast znacznie zwiększyła się rola Kena Hensleya. Klawiszowiec dołączył do składu w trakcie nagrywania pierwszego albumu, gdy cały materiał był już napisany i w znacznej części nagrany. Jego wkład ograniczył się do nagrania partii organów Hammonda, które pomogły w ukształtowaniu się brzmienia zespołu. Tym razem jego nazwisko pojawia się pod wszystkimi siedmioma utworami (liczę ma

[Recenzja] Uriah Heep - "...Very 'Eavy ...Very 'Umble" (1970)

Obraz
Niektórzy uważają Uriah Heep za zespół niemalże równy wielkiej hardrockowej trójcy: Led Zeppelin, Black Sabbath i Deep Purple. Inni słyszą w nim wyłącznie klona ostatniej z tych grup. Podobieństwa są uderzające, szczególnie w kwestii brzmienia oraz roli organów Hammonda, ale też np. w warstwie wokalnej. Fakt, że debiutancki album Uriah Heep, "...Very 'Eavy ...Very 'Umble", ukazał się zaledwie tydzień po premierze "In Rock", na którym w pełni ukształtowało się hardrockowe brzmienie Purpli. ale wcześniej oba zespoły często ze sobą koncertowały. Podobieństwa mogą też wynikać ze wspólnej inspiracji dokonaniami amerykańskiego Vanilla Fudge. Tak czy inaczej, twórczość obu brytyjskich grup jest bardzo do siebie zbliżona. I nie przypadkiem o jednym z nich pamiętają już chyba wyłącznie wielbiciele takiej stylistyki. Uriah Heep nie zbliżył się nigdy do poziomu najlepszych dokonań swojego głównego konkurenta, nie dawał tak porywających koncertów, ani nie dorobił s

[Recenzja] Leaf Hound - "Growers of Mushroom" (1971)

Obraz
Cykl "Trzynastu pechowców" - część 4/13 Leaf Hound to jeden z tych zespołów, którym nie udało się zdobyć popularności w czasach swojej działalności, a które dziś cieszą się pewną popularnością wśród wielbicieli starego rocka. Historia zespołu sięga 1969 roku, kiedy to w Londynie uformowała się grupa Black Cat Bones. Przez jej skład przewinęło się wielu muzyków, m.in. Paul Kossoff i Simon Kirke, którzy niedługo później połączyli siły z Paulem Rodgersem i Andym Fraserem, tworząc oryginalny skład popularnego Free. Już po ich odejściu, Black Cat Bones nagrał swój debiutancki - i, jak się wkrótce okazało, jedyny - album, "Barbed Wire Sandwich". Wydawnictwo przyniosło materiał bardzo mocno osadzony w bluesie, stylistycznie zbliżony do wspomnianego Free (choć zabrakło równie rozpoznawalnego wokalisty). W 1970 roku tego typu granie zdążyło się już osłuchać publiczności, którą teraz bardziej pociągała ostrzejsza muzyka w stylu Led Zeppelin, Black Sabbath czy Deep Pur

[Recenzja] Queen - "Live at the Rainbow '74" (2014)

Obraz
Czasy stadionowych koncertów grupy Queen zostały już udokumentowane licznymi albumami koncertowymi. Gorzej sprawa przedstawia się z wcześniejszym okresem twórczości zespołu - przez ponad 30 lat jedynym wydanym oficjalnie koncertowym materiałem Queen z lat 70. był "Live Killers", zarejestrowany w 1979 roku, podczas trasy promującej siódmy album studyjny, "Jazz". Sytuację poprawia właśnie wydany "Live at the Rainbow '74", przynoszący - zgodnie z tytułem - materiał z 1974 roku. Zgodnie z dzisiejszymi standardami, wydawnictwo ukazało się w kilku różnych wersjach: 2 x CD z kompletnymi rejestracjami występów grupy z 31 marca i 20 listopada 1974 roku w londyńskim Rainbow Theater (każdy na osobnej płycie kompaktowej); 4 x LP z tym samym materiałem (każdy występ na dwóch płytach winylowych); 1 x CD z pełnym zapisem listopadowego występu; 2 x LP z fragmentami obu występów; 1 x DVD lub Blu-ray, z pełną rejestracją filmową listopadowego występu oraz fr

[Recenzja] Robert Plant - "Lullaby and... The Ceaseless Roar" (2014)

Obraz
Robert Plant od lat unika wszystkiego, co może kojarzyć się z Led Zeppelin. Zamiast tego proponuje łagodniejszą muzykę, mocno przesiąkniętą wschodnim klimatem. Na właśnie wydanym albumie "Lullaby and... The Ceaseless Roar" - podobnie jak na kilku poprzednich - w aranżacjach dominują instrumenty pochodzenia afrykańskiego o takich egzotycznych nazwach, jak bendir, djembe, tehardant, kologo i ritti; pojawia się też indyjska tabla. Wyraźniejsze, mocniejsze partie gitar słychać właściwie tylko w czterech utworach: "Embrace Another Fall", "Turn It Up", "Somebody There" i "Up on the Hollow Hill". Cóż, Robert Plant już nie jest młodzieńcem i mógłby sobie nie poradzić z śpiewem w mocniejszych kompozycjach. Za to do nastrojowych kompozycji jego obecny głos pasuje idealnie. Album rozpoczyna się od tradycyjnej pieśni bluegrassowej "Little Maggie". Stylistycznie utrzymanej gdzieś na pograniczu folku, country i muzyki etnicznej, o a