[Recenzja] Cream - "Goodbye" (1969)



Album "Wheels of Fire" był wielkim sukcesem, zarówno pod względem komercyjnym (3. miejsce w Wielkiej Brytanii, 1. w Stanach), jak i przede wszystkim artystycznym. W zespole nie działo się jednak najlepiej. Do odwiecznego konfliktu między Jackiem Bruce'em i Gingerem Bakerem doszło zmęczenie całego zespołu nieustannym koncertowaniem, z coraz większym natężeniem dźwięku, przerywanym praktycznie tylko na sesje nagraniowe. W rezultacie, trasa promująca "Wheels of Fire" została ogłoszona jako pożegnalne tournée tria. W październiku i listopadzie 1968 roku zespół dał kilkanaście koncertów w Stanach, a następnie jeszcze dwa w londyńskiej Royal Albert Hall (rolę supportów pełnili wówczas jeszcze mało znani Yes, Rory Gallagher ze swoim Taste, a także - tylko podczas najwcześniejszych występów - Deep Purple). Później muzycy odbyli wspólnie jeszcze jedną sesję, a następnie zajęli się innymi sprawami - Clapton i Baker stworzyli kolejna supergrupę, Blind Faith, natomiast Bruce rozpoczął solową działalność.

Na początku następnego roku ukazał się jeszcze pożegnalny longplay zespołu, o zbyt oczywistym tytule "Goodbye". Początkowo planowano wydać kolejny dwupłytowy album, z dyskiem studyjnym i dyskiem koncertowym. Szybko jednak okazało się, że zespół nie jest w stanie stworzyć tyle materiału studyjnego. Stanęło więc na albumie jednopłytowym, składającym się z trzech nagrań koncertowych i trzech studyjnych - po jednym napisanym przez każdego członka zespołu. Pod względem czasowym zdecydowanie przeważają te pierwsze. Wszystkie zostały zarejestrowane podczas tego samego występu, 19 października '68 w Los Angeles. Dziesięciominutowe wykonanie "I'm So Glad" Skipa Jamesa (w krótszej studyjnej wersji zaprezentowany już na "Fresh Cream") oraz bardziej zwarte autorskiego "Politican" i " Sitting on Top of the World" z repertuaru Mississippi Sheiks (oba w wersjach studyjnych zamieszczone na "Wheels of Fire") pod względem instrumentalnym są naprawdę porywające, szczególnie długa improwizacja w tym pierwszym, z doskonałą współpraca całego zespołu. Gorzej, niestety, prezentują się pod względem wokalnym. To jednak wciąż rewelacyjny materiał. I w sumie szkoda, że nie wydano albumu w całości koncertowego - najlepiej dwupłytowego.

Studyjne nagrania prezentują się nieco słabiej i można odnieść wrażenie, że muzycy starali się jak najbardziej odejść od dotychczasowej twórczości zespołu. Najbardziej z nich znany "Badge" to kompozycja Erica Claptona. Tak przynajmniej podano na okładce wczesnych wydań. W rzeczywistości gitarzysta miał problem z dokończeniem utworu, a zwłaszcza z napisaniem tekstu. Zwrócił się więc o pomoc do swojego przyjaciela, George'a Harrisona, który miał w tym znacznie większe doświadczenie (przysłowiowe trzy grosze dorzucił tu tez ponoć Ringo Starr). Harrison wziął też udział w nagrywaniu utworu, dodając rytmiczną partię gitary. Powstała bardzo przyjemna, melodyjna piosenka, o wyraźnie beatlesowskim charakterze. "Doing That Scrapyard Thing", kompozycja Jacka Bruce'a z tekstem Pete'a Browna, to żartobliwy pastisz wodewilu i muzyki kabaretowej, pokazujący wokalną wszechstronność Bruce'a, niestety niezbyt interesujący pod względem muzycznym. "What a Bringdown" jest za to być może najlepszą kompozycją, jaką Ginger Baker napisał dla Cream, z dobrą melodią, podniosłym nastrojem budowanym za pomocą organów i odpowiednio udramatyzowanych gitarowych solówek Claptona, który świetnie sprawdził się tu także jako główny wokalista. Co ciekawe, Bruce zagrał w tym nagraniu jedynie na instrumentach klawiszowych, zaś partie basu wykonał Felix Pappalardi, po raz kolejny współpracujący z zespołem jako producent i jego nieoficjalny członek.

"Goodbye" to niezbyt spójne wydawnictwo, pozostawiające wielki niedosyt, bo przecież z samych nagrań koncertowych, jakimi dysponowano, można było bez trudu skompilować album dwupłytowy. Studyjne kawałki mogłyby znaleźć się na nim w roli przerywników lub w ogóle zostać wydane na osobnej EPce, bo i tak stylistycznie nie mają wiele wspólnego z wcześniejszymi dokonaniami tria. To akurat bardzo dobrze świadczy o muzykach, że nawet na chwilę przed rozwiązaniem zespołu, chciało im się zaproponować coś nowego. Inna sprawa, że ten studyjny materiał - pomimo udanych kompozycji Claptona i Bakera - wyraźnie ustępuje koncertowemu. 

Ocena: 7/10



Cream - "Goodbye" (1969)

1. I'm So Glad (live); 2. Politician (live); 3. Sitting on Top of the World (live); 4. Badge; 5. Doing That Scrapyard Thing; 6. What a Bringdown

Skład: Jack Bruce - gitara basowa (1-5), wokal (1-3,5,6), pianino (5,6), organy (6); Eric Clapton - gitara, wokal (4,6), dodatkowy wokal (1); Ginger Baker - perkusja i instr. perkusyjne, dodatkowy wokal (1,6)
Gościnnie: George Harrison - gitara (4); Felix Pappalardi - pianino (4), melotron (4,5), gitara basowa (6)
Producent: Felix Pappalardi


Komentarze

  1. Cream był jednym z pierwszych rockowych zespołów z lat 60., z którym się zapoznałem. Jako pierwszą, dosyć nietypowo, przesłuchałem właśnie tę płytę. Koncertowa wersja "I'm So Glad" od razu zachęciła mnie do poznania kolejnych dokonań brytyjskiego tria i innych rockowych grup z tego okresu, które również słynęły z porywających wykonań na żywo. Ta płyta, pomimo słabszych pozostałych utworów, okazała się być dla mnie bardzo ważna - otworzyła mi drzwi do niezliczonej ilości świetnych wykonawców, ale wypada blado w porównaniu z koncertówkami, a także pozostałymi wydawnictwami studyjnymi, nawet w porównaniu z najbardziej popowym "Fresh Cream".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Zoso01 Chyba każdy ma taką płytę która coś zapoczątkowała u mnie to było by chyba "Bleach" Nirvany każdy od czegoś zaczynał, wiadomo płyta "Goodbye" to raczej ciekawostka i ładne pożegnanie zespołu bo trzeba widzieć kiedy zejść ze sceny.

      Usuń
  2. Muzycy chociaż byli świadomi tego że schodzą ze sceny, i to się ceni.

    OdpowiedzUsuń
  3. słyszałeś może utwór Cream "Anyone For Tennis", nie spodziewałem się że to wielkie trio miało takie ciągoty do muzyki pop

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspominam o nim w recenzji "Wheels of Fire", bo podczas tamtej sesji został nagrany. Jeden ze słabszych kawałków zespołu.

      Usuń
  4. Sitting At The Top Of The World to chyba moja ulubiona partia wokalna Bruce'a

    OdpowiedzUsuń
  5. Znakomity Badge. Bardziej piosenka niż bluesrock. Co chcecie od wokalu Bruce'a? Nie każdy jest i nie musi być Plantem czy Gillanem! Hendrix tez miał dość delikatny głos. Politician mnie nudzi.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Death - "The Sound of Perseverance" (1998)