[Recenzja] Blind Faith - "Blind Faith" (1969)

Blind Faith - Blind Faith


Rozpad tria Cream, pierwszej rockowej supergrupy, po zaledwie dwóch latach działalności, był z pewnością wielkim rozczarowaniem dla ówczesnych wielbicieli gitarowej muzyki. Jego miejsce na muzycznej scenie szybko jednak zajęła inna supergrupa, którą zresztą współtworzyły dwie trzecie składu Cream, Eric Clapton i Ginger Baker. Nowy zespół narodził się spontanicznie i właściwie przypadkowo. Na początku 1969 roku Clapton myślał o nagraniu solowego albumu. W tym celu zaczął jamować ze Steve'em Winwoodem, wokalistą i multiinstrumentalistą, który miał już za sobą wielkie sukcesy odniesione jako członek Spencer Davis Group i Traffic. Kiedy jednak do dwójki muzyków dołączył Baker, stało się jasne, że będzie to coś więcej, niż solowy projekt Claptona. Niedługo potem skład został uzupełniony przez basistę Rica Grecha, znanego z grupy Family.

Pod koniec lutego kwartet - wciąż niemający nazwy - rozpoczął próby i nagrania w londyńskim  Morgan Studios. Prace nabrały tempa w kwietniu, wraz z przeniesieniem do Olympic Studios (również w Londynie) i zaangażowaniem producenta Jimmy'ego Millera (który współpracował już z Winwoodem w czasach Traffic). Choć Clapton powoływał się na inspirację kanadyjską grupą The Band, materiał był znacznie bardziej eklektyczny, zdradzając wpływy bluesa, folku, jazzu i psychodelii, momentami zahaczając nawet o hard rock. Nagrania odbywały się w pośpiechu, gdyż już w lipcu zespół miał zaplanowany udział w darmowym występie w londyńskim Hyde Parku, a następnie trasy po Skandynawii i Ameryce Północnej. W międzyczasie powstała kontrowersyjna okładka albumu, przygotowana przez fotografa Boba Seidemanna. Autor zatytułował ją "Blind Faith", co tak bardzo spodobało się muzykom, że sami przyjęli taką właśnie nazwę. Okładkowe zdjęcie nie spodobało się natomiast dystrybutorom i w wielu krajach zostało zastąpione inną grafiką. Powyżej widać okładkę pierwszego wydania niemieckiego.

Eponimiczny debiut kwartetu składa się tylko z sześciu utworów. Ale za to jakich! Rozpoczynają go dwie doskonałe kompozycje Winwooda. Niemal dziewięciominutowy "Had to Cry Today" wyróżnia się świetnym gitarowym riffem i porywającymi solówkami Claptona, a także wspaniałym śpiewem Winwooda. "Can't Find My Way Home" to już utwór o bardziej piosenkowej formie, oparty głównie na brzmieniu gitary akustycznej i ciekawej grze Bakera. Mniej przekonująco wypada przeróbka "Well All Right" z repertuaru Buddy'ego Holly. Muzycy dodali intrygujący wstęp o jazzrockowym charakterze, rozwinięty na koniec nagrania w krótkiej improwizacji. Na podstawie tych fragmentów można było stworzyć naprawdę udany instrumental. Na pewno lepszy od głównej, piosenkowej części "Well All Right", która jest zwyczajnie banalna. Zaraz potem pojawia się jednak piękna ballada "Presence of the Lord" - zdecydowanie najwspanialsza kompozycja, jaką kiedykolwiek napisał Clapton. Podniosły nastrój budowany przez organy i uduchowiony śpiew Winwooda w dalszej części równoważą ostrzejsze partie gitary. Kolejna kompozycja Winwooda, "Sea of Joy", wyróżnia się pastoralnym nastrojem oraz partiami skrzypiec i cytry. Wielkim finałem jest natomiast piętnastominutowa kompozycja Bakera "Do What You Like", z nieco psychodeliczną, bardzo chwytliwą częścią piosenkową i rozbudowaną częścią instrumentalną, z porywającymi popisami całego zespołu - kolejno pojawiają się solówki na organach, gitarze, basie i perkusji.

Album ukazał się w sierpniu 1969 roku i okazał wielkim sukcesem komercyjnym, dochodząc na szczyt notowań w Wielkiej Brytanii, Stanach i paru innych krajach. W tym samym miesiącu zespół zakończył swoją amerykańską trasę i... ogłosił rozwiązanie. Tworzyły go zbyt silne indywidualności, które czuły się zbyt ograniczone demokratycznymi zasadami. Niedługo potem Eric Clapton rozpoczął swoją pełną komercyjnych sukcesów, ale pozbawioną artystycznych wzlotów karierę solową. Steve Winwood reaktywował Traffic, z powodzeniem zarówno komercyjnym, jak i artystycznym. Wkrótce szeregi zespołu zasilił Ric Grech. Tymczasem Ginger Baker udał się w podróż po Afryce, podczas której wzbogacał swoją wiedzę o tamtejszej muzyce, wykorzystaną później podczas współpracy z Felą Kutim i we własnej grupie Air Force - były to jedne z jego licznych przedsięwzięć, jednak już nigdy nie zbliżył się do sukcesów, jakie odnosił z Cream i Blind Faith.

Jedyne studyjne wydawnictwo kwartetu przynosi sporo naprawdę wspaniałej muzyki, zarówno pod względem kompozycji, jak i wykonania, aczkolwiek niepozbawione jest pewnych wpadek i błędów (na czele z "Well All Right") i pozostawia pewien niedosyt. Chyba nie do końca udało się wykorzystać potencjał tego składu. Szkoda też, że współpraca skończyła się tylko na jednym albumie. Pewnym pocieszeniem są wydawnictwa uzupełniające: DVD "London Hyde Park 1969" z zapisem debiutanckiego występu kwartetu, a także kompaktowa reedycja eponimicznego debiutu z 2001 roku, zawierająca mnóstwo dodatkowego materiału, w większości wcześniej niepublikowanego. Warto przyjrzeć się bliżej temu wydawnictwu, na którym oprócz oryginalnego albumu, znalazła się też zelektryfikowana wersja "Can't Find My Way Home" (ciekawsza od wersji albumowej za sprawą gitarowych popisów Claptona), dwa zupełnie różne podejścia do "Sleeping in the Ground" z repertuaru bluesmana Sama Myersa (pierwsze bardziej energetyczne, bluesrockowe, drugie wolniejsze, bluesowe), nieznany wcześniej instrumental Winwooda "Time Winds" (z bardzo przyjemnym brzmieniem zdominowanym przez organy, ale pozbawiony czegoś wyrazistego), a także pięć kilkunastominutowych jamów (z których cztery zarejestrowano przed dołączeniem Grecha - partie basu wykonuje w nich Winwood za pomocą klawiatury nożnej organów), w których można podziwiać improwizatorskie umiejętności muzyków.

Pomimo pewnych niedociągnięć, "Blind Faith" jest jednym z najwspanialszych rockowych albumów końca lat 60., doskonale dokumentującym tę epokę. W chwili wydania był to fonograficzny hit, a dziś już prawdziwa, choć nieco może zapomniana, klasyka rocka. Jedno z tych wydawnictw, których po prostu wstyd nie znać.

Ocena: 9/10



Blind Faith - "Blind Faith" (1969)

1. Had to Cry Today; 2. Can't Find My Way Home; 3. Well All Right; 4. Presence of the Lord; 5. Sea of Joy; 6. Do What You Like

Skład: Steve Winwood - wokal, instr. klawiszowe, gitara, gitara basowa (4), cytra (5); Eric Clapton - gitara, dodatkowy wokal (6); Ric Grech - gitara basowa, skrzypce (5), dodatkowy wokal (6); Ginger Baker - perkusja i instr. perkusyjne, dodatkowy wokal (6)
Producent: Jimmy Miller


Po prawej: okładka amerykańskiego wydania oraz wielu reedycji.


Komentarze

  1. Za tą okładkę powinni pójść siedzieć, ale muzyka genialna :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Taki Cream z lepszym wokalem ;) Oba zespoły dobre.

    OdpowiedzUsuń
  3. Produkcja Blind Faith jest jest nieporównywalnie lepsza niż na wszystkich Creamach. Brzmienie tego albumu to żyleta jak na 69 rok.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie podzielam zachwytów nad tym albumem. Uważam że np. takie Truth Becka jest zdecydowanie lepsze pod każdym względem. Irytuje mnie płaczliwy śpiew Winwooda w Had To Cry Today, chociaż sam kawałek jest świetny. Kolejne dwa numery mnie zupełnie nie przekonują, chociaż końcówka Well All Right robi wrażenie. Sea of Joy jest nawet niezłe ale przy genialnych Presence of the Lord i Do What You Like jest średniakiem. Ponadto nie znoszę w studyjnych kawałkach solówek perkusyjnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, znowu niewłaściwe podejście. Jeżeli nastawiłeś się na stricte bluesrockowe granie w stylu "Truth", to faktycznie mógł Cię przytłoczyć eklektyzm "Blind Faith".

      Gdzie usłyszałeś płaczliwy śpiew Winwooda, to ja nie wiem.

      W "Do What You Like" jest jedna z najbardziej znośnych solówek perkusyjnych, jakie znam. Ginger Baker przynajmniej ma dość talentu, by takie coś grać.

      Usuń
    2. Ja bym powiedział że nie płaczliwy a raczej jęczliwy.

      Usuń
    3. Ani płaczliwy, ani jękliwy. Winwood to wyjątkowo dobry, jak na rockowe standardy, wokalista z ciekawą, trochę murzyńską barwą głosu.

      Usuń
    4. Zgadzam się murzyński a płyta jedna z moich ulubionych. Bez słabego punktu. Rzadko spotyka się płytę nie tylko bardzo dobrą ale tak równą. Nie mniej jednak kolega wyżej ma rację, w pierwszym utworze brzmienie głosu jest płaczliwe.

      Usuń
  5. Po ostatnich dyskusjach na blogu moje nastawienie do tego albumu bylo...neutralne. Uważnie przeczytałem Twoją recenzję i wydaje mi się że nie oczekiwałem mocnego blues rockowego grania. Ale po tych piosenkowych numerach faktycznie spodziewałem się nieco więcej, w mojej ocenie są nijakie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Płyta dobra lecz mam duży niesmak po zobaczeniu tej okładki, samej płycie brakuje tego dynamizmu co ma Cream.

    OdpowiedzUsuń
  7. Okładka przepiękna, a płyta do przypomnienia. ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Okładka, jak okładka. Nie rozumiem, skąd niektóre osoby mają z nią problem. Może zbyt bujna wyobraźnia? Co do muzyki, od 30 lat próbuję polubić tę płytę i nijak nie idzie. Po pięciu minutach umieram z nudów. Dziś spróbuję jeszcze raz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie uważam tej okładki za niestosowną. Natomiast bardziej dziwi mnie to, że tak wiele osób ma problem z zawartą tu muzyką. Podejrzewam, że to kwestia tego, że przeciętny polski słuchacz nie jest zbyt obyty z amerykańską tradycja muzyczną (do której zespół się tu odwołuje) i w ogóle z tamtejszą muzyką sprzed lat 70. czy nawet 80. ubiegłego wieku, bo nie była ona u nas nigdy promowana (z wyjątkiem The Doors i paru hitów Hendrixa).

      Usuń
  9. Panie Pawle, zapewniam, że dosyć dobrze znam amerykańską tradycję muzyczną. Nawiasem mówiąc preferuję tę białą europejską typu Bach, Vivaldi, Mozart. I tak jak uwielbiam słuchać Cream, bo to był genialny zespół, to nie mogę odszukać tej iskry w Blind Faith. To jest po prostu miałkie. Może Clapton też to poczuł (ależ teraz sobie pochlebiam) i tak szybko opuścił ten okręt?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teoria o Claptonie strasznie naciągana i kuriozalna, biorąc pod uwagę jego późniejszą działalność. Jeśli Blind Faith jest miałkie, to jak wtedy określić jego solowe wydawnictwa? Jesteś pewien, że nie mylisz wyżej opisanego albumu z np. "461 Ocean Boulevard"?

      A na serio, to błędem jest porównywanie Blind Faith z Cream i oczekiwaniem takiej samej muzyki, bo oba zespoły miały zupełnie inne założenia. Cream stawiał na rockowy czad, Blind Faith na bardziej wyluzowane granie w stylu The Band. I to właśnie miałem na myśli mówiąc o braku obycia polskich słuchaczy z amerykańską tradycją - nawet jeśli coś tam słyszeli, to nie wiedzą jak podejść do muzyki nią inspirowaną, oczekują czegoś innego. I uważają za wadę, że nie spełnia ich oczekiwań, zamiast spróbować otworzyć się na nowe doznania. Bo łatwiej rzucać określeniami typu miałkie, jakby to była jakaś obiektywna cecha muzyki, a nie jedynie subiektywny odbiór, zależny od przyzwyczajeń słuchacza.

      Usuń
  10. Dla mnie to najlepsza płyta Eryka (Aczkolwiek muszę posłuchać ponownie Wheels Of Fire i albumu z Mayallem).
    Jedyny niesmak czuję przez pierwsze prawie 3 minuty Well All Right. Ale te jazzujące odloty które potem w tym kawałku następują, powodują, że owe 3 minuty odchodzą szybko w niepamięć.
    Perfekcyjnie jest to zagrane i z pełnym luzem, którego mi trochę brakowało w Cream. Dla mnie arcydzieło - 10/10.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie te trzy albymy, "Blues Breakers", "Wheels of Fire" i "Blind Faith", to według mnie podium dokonań Claptona. Nie wiem tylko, w jakiej kolejności je ustawić ;)

      Usuń
    2. W sumie muzyka to nie zawody sportowe. Za te trzy arcydzieła należy mu się pomnik. Tylko żal pomyśleć, że przez prawie ostatnie 50lat grał nuty 'do kotleta'. Ech, szkoda gościa...
      Ps. No jeszcze popełnił Layle i popłynął...

      Usuń
    3. Po prostu za te trzy albumy najbardziej go cenię. Za pozostałe wydawnictwa Cream (poza tą koncertówką nagraną po latach) zresztą też. Z tego co pamiętam, fajna jest też jego pierwsza solowa koncertówka, "Rainbow Concert", na której wspiera go m.in. Steve Winwood i paru innych muzyków Traffic.

      A właśnie, jeśli jeszcze nie słuchałeś Traffic, to szczerze polecam. W Polsce jest to zespół bardzo niedoceniany, słabo znany. Podejrzewam, że z tego samego powodu, przez który wyżej krytykowano Blind Faith - jest to muzyka silnie czerpiąca z amerykańskich tradycji, właśnie grana z takim luzem, bez spinania się. jednak komuś, kto ceni Blind Faith, z pewnością spodobają się także takie wydawnictwa, jak "The Low Spark of High Heeled Boys", "John Barleycorn Must Die", czy koncertowe "Welcome to the Canteen" i "On the Road". A jeśli lubisz psychodelię, to na pewno docenisz także "Mr. Fantasy".

      Usuń
    4. No tak czaje się na ten Traffic. Znalazłem fajny boks z pięcioma albumami: Mr. Fantasy, Traffic, John Barleycorn Must Die, The Low Spark Of High Heeled Boys, and Shoot Out At The Fantasy Factory. Mam nadzieję, że te wydawnictwa mi wystarcza na zapoznanie się z tym zespołem.
      W powyższych odpowiedziach wspomniałeś o The Band. Planujesz jakaś recenzję??

      Usuń
    5. Ten boks zawiera wszystkie dobre studyjne albumy, ale na żywo to tez był dobry zespół, nieco inny, niż w studiu, więc i tak musiałbyś jeszcze poznać koncertówki "Welcome to the Canteen" i "On the Road" oraz częściowo koncertowy "Last Exit". Ale na początek ten boks powinien wystarczyć.

      Nie mam aktualnie planach The Band.

      Usuń
  11. Okładka obrzydliwa, muzyka świetna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co obrzydliwego jest w pokazaniu zetknięcia niewinności z technologią? Bo to właśnie ta okładka pokazuje. A jeśli ktoś dopatruje się tu czegoś więcej, to stawia sam siebie w dziwnym świetle. Może więc chodzi o w sumie nie najlepsze wykonanie tej okładki? Nie jest jednak aż tak złe, żeby używać takiego przymiotnika.

      Usuń
    2. Nie nie chodzi mi o to co wymieniłeś. Po prostu mnie brzydzi dziecięca pornografia i tyle. Myślę że to normalne, że tak mam.

      Usuń
    3. Dziwi mnie trochę taka opinia o tej okładce w kontekście tego, co pisałeś kiedyś o tej z "Nevermind". Tam również można odnaleźć pewnien zamysł (np. manipulowanie ludźmi za pomocą pieniędzy). I choć uważam, że pozostawienie wiadomo czego pomiędzy nogami dziecka było próbą zdobywania sławy na skandalu (podobno zdecydował o tym sam Cobain), to bez tego moim zdaniem byłaby to dobra okładka. Wciąż masz o niej takie zdanie?
      A to zdjęcie? Cóż, rozumiem, że kryje się za tym jakiś zamysł, ale nie dziwię się także, że ktoś może się tym poczuć urażony, granica dobrego smaku dla każdego leży gdzie indziej. Poza tym, nie jestem pewien, czy naprawdę było konieczne pozostawienie dziewczynki nago.

      Usuń
    4. Nie oburza mnie tamta okładka. Ale prawdę mówiąc żadna z nich mi się nie podoba. Nie dlatego, że pokazują nagość, lecz dlatego, że nie trafiają w moje poczucie estetyki.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)