[Recenzja] The Jimi Hendrix Experience - "Are You Experienced" (1967)



Jimi Hendrix to prawdziwa ikona - muzyki rockowej i całej popkultury. Jeden z najbardziej wpływowych i inspirujących gitarzystów w dziejach. Jego eksperymenty z brzmieniem gitary znacząco wpłynęły na rozwój muzyki rockowej, przyczyniając się do powstania jej cięższych odmian. Choć trzeba pamiętać, że prekursorów było więcej - podobne rzeczy robili w tamtym czasie Eric Clapton (u Johna Mayalla i przede wszystkim z trio Cream) czy Jeff Beck (z The Yardbirds), a Hendrix sam przyznawał się do inspiracji nimi. Na jego status na pewno wpłynęła też przedwczesna śmierć, w momencie, gdy był wciąż u szczytu sławy. Niewątpliwie był jednak bardzo utalentowanym i kreatywnym muzykiem, o czym najlepiej świadczy chyba to, że współpracę z Jimim planował jeden z najwybitniejszych muzyków jazzowych, Miles Davis.

O ile jednak sam Hendrix jest ikoną, tak jego twórczość zdaje się nieco ignorowana przez współczesnych słuchaczy. Każdy kojarzy wielki hit "Hey Joe", wielu wielbicieli rocka na pewno zna "Little Wing", znajomo brzmi też pewnie "All Along the Watchtower", chętnie używany przez filmowców na ścieżkach dźwiękowych. Ale ze znajomością całych albumów jest już chyba gorzej. A przecież dyskografia muzyka nie jest obszerna. Za jego życia ukazały się zaledwie trzy albumy studyjne (w tym jeden podwójny) i koncertówka z zupełnie innym materiałem. Pewnie, są jeszcze dziesiątki, jeśli nie setki, pośmiertnych wydawnictw, ale poznanie ich można zostawić sobie na później, a nawet odpuścić znaczną ich część (w kolejnych recenzjach postaram się przybliżyć, które zasługują na uwagę, a które są tylko ciekawostką dla fanów). Ale te pierwsze cztery albumy to prawdziwy fundament muzyki rockowej i dlatego po prostu nie wypada ich nie znać.

Początki kariery Jimiego Hendrixa były skromne. Chałturzył w różnych amatorskich zespołach, dorabiając sobie jako muzyk sesyjny. Przypadkiem jednak, podczas jednego z klubowych występów, wypatrzył go Chas Chandler - oryginalny basista The Animals, który właśnie postanowił opuścić grupę i zająć się muzycznym biznesem, jako producent i menadżer. Szybko i łatwo udało mu się namówić Jimiego na podpisanie kontraktu i wyjazd do Londynu, gdzie miał zostać skompletowany skład towarzyszącego zespołu. Rolę basisty Chandler powierzył Noelowi Reddingowi, który jakiś czas wcześniej kandydował na miejsce gitarzysty w The Animals. Następnie zorganizowano kasting na perkusistę. Dwóch kandydatów, Mitcha Mitchella i Aynsleya Dunbara, uznano za tak samo dobrych. Ostateczną decyzję pomógł podjąć rzut monetą, w wyniku którego posadę dostał Mitchell. Talent Dunbara jednak się nie zmarnował, bo wkrótce potem dołączył do grupy Johna Mayalla, z którą nagrał bardzo dobry album "A Hard Road", następnie prowadził własny The Aynsley Dunbar Retaliation, a w końcu trafił do zespołu Franka Zappy. Tak naprawdę, zaszedł o wiele dalej, niż Mitchell i Redding, którzy po współpracy z Hendrixem niczego istotnego już nie dokonali.

Trio przyjęło nazwę The Jimi Hendrix Experience i pod koniec października 1966 roku po raz pierwszy weszło do studia. Chandler narzucił muzykom nagranie kompozycji "Hey Joe", którą podczas pobytu w Stanach wielokrotnie słyszał w wykonaniu Tima Rose'a. Debiutanckie nagranie grupy brzmi nieco niemrawo, głównie przez nieśmiało śpiewającego Hendrixa, dla którego pełnienie roli wokalisty było czymś nowym. Ale nawet jego gitarowa solówka, choć udana, jest bardzo krótka i zachowawcza. 16 grudnia utwór ukazał się na singlu, który odniósł zdumiewający sukces, dochodząc do 6. miejsca brytyjskiego notowania. Hendrix początkowo chciał umieścić na jego stronie B przeróbkę utworu "Land of Thousand Dances" Chrisa Kennera, jednak Chandler przekonał go, aby napisał coś własnego. Tak powstał pierwszy autorski utwór grupy - czadowy "Stone Free", zaśpiewany ze zdecydowanie większą pewnością siebie i porywający rewelacyjnymi partiami gitarowymi.

Przez kolejne miesiące grupa budowała swoją pozycję na scenie rockowej, poprzez liczne koncerty. Jimi nabierał zaś coraz większej swobody i pewności siebie, nie tylko jako wokalista i gitarzysta, ale również kompozytor. Pisane kolejnych utworów szło mu bardzo sprawnie. W marcu 1967 roku światło dzienne ujrzał singiel z utworami "Purple Haze" i "51st Anniversary". Pierwszy z nich poraża rewelacyjnym riffem i wciąga lekko psychodelicznym, narkotykowym klimatem. Utwór okazał się jeszcze większym sukcesem, dochodząc do 3. miejsca w Wielkiej Brytanii. Był też pierwszym singlem Experience notowanym w Stanach (65. miejsce). Na początku maja Jimi pokazał swoje bardziej liryczne oblicze na singlu z balladą "The Wind Cries Mary" (i kompozycją "Highway Chile" na stronie B), które również przypadło do gustu wielbicielom rocka (ponownie 6. miejsce na UK Singles Chart). Zaledwie kilka dni później, 12 maja, do sklepów trafił debiutancki longplay zespołu, zatytułowany "Are You Experienced". W wersji europejskiej trafiło na niego jedenaście autorskich kompozycji Hendrixa, wśród których nie ma żadnej powtórki z singli. Na amerykańskim wydaniu pominięto utwory "Red House", "Can You See Me" i "Remember", zastępując je nagraniami ze stron A singli. Dopiero kompaktowe wznowienia z okazji 30-lecia przyniosły pełen zestaw siedemnastu utworów.

"Are You Experienced" to bardzo ważny i innowacyjny album. To jeden z najwcześniejszych przykładów hard rocka, a zarazem pierwszy tak dojrzały i w pełni wykształtowany. Choć jednak jest to niekwestionowany kamień milowy, wręcz wyprzedzający swój czas, to zawarta na nim muzyka nie wzięła się znikąd. Tworząc ten materiał Hendix bez wątpienia był pod wpływem tego, co wówczas było popularne na rockowej scenie. "Red House" to wręcz podręcznikowy przykład wolnego, dwunastotaktowego bluesa, z elektryzującymi gitarowymi solówkami. W tamtych czasach takie granie było bardzo popularne wśród rockowych muzyków. Choć już wyraźnie ustępowało nowej modzie, na rock psychodeliczny, którego wpływy także są tutaj słyszalne. Szczególnie w dwóch utworach - tytułowym "Are You Experienced?", w którym psychodeliczny klimat osiągnięto dzięki efektowi odwróconej taśmy, gitarowym zgrzytom i monotonnie powtarzanemu dźwiękowi pianina, oraz "Third Stone from the Sun", w którym nastrój tworzy uwypuklona w miksie, hipnotyczna gra sekcji rytmicznej, przestrzenne partie gitary i odgłosy wiatru, oraz inne dźwiękowe efekty. Bardzo psychodeliczny gitarowy odlot pojawia się także w "I Don't Live Today". Na albumie dominuje jednak bardzo konkretne, ciężkie, czadowe i energetyczne granie. Sztandarowym przykładem jest "Foxy Lady", oparty na fantastycznym riffie (to jeden z pierwszych tak wyrazistych riffów). Niewiele ustępują mu nieco mniej znane "Manic Depression", "Can You See Me", "Love or Confusion" i niemalże punkowy "Fire". We wszystkich tych utworach pojawiają się świetne gitarowe popisy, niestety dość krótkie z powodu "radiowego" czasu trwania utworów. Całości dopełniają dwie spokojniejsze kompozycje, o nieco popowym charakterze - piosenkowy "Remember" i ballada "May This Be Love".

"Are You Experienced" to album, którego po prostu nie wypada nie znać, bez względu na to, jaką muzykę się preferuje. To jedno z najważniejszych i najlepszych wydawnictw rockowych, którego wpływ na późniejszą muzykę jest nie do zmierzenia ani przecenienia. A także rewelacyjny dokument czasów, w których powstało to dzieło.

Ocena: 10/10



The Jimi Hendrix Experience - "Are You Experienced" (1967)

UK: 1. Foxy Lady; 2. Manic Depression; 3. Red House; 4. Can You See Me; 5. Love or Confusion; 6. I Don't Live Today; 7. May This Be Love; 8. Fire; 9. 3rd Stone from the Sun; 10. Remember; 11. Are You Experienced?

US: 1. Purple Haze; 2. Manic Depression; 3. Hey Joe; 4. Love or Confusion; 5. May This Be Love; 6. I Don't Live Today; 7. The Wind Cries Mary; 8. Fire; 9. Third Stone from the Sun; 10. Foxey Lady; 11. Are You Experienced?

Skład: Jimi Hendrix - wokal i gitara, pianino (11); Noel Redding - gitara basowa; Mitch Mitchell - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Chas Chandler

Po prawej: okładka wydania amerykańskiego.


Komentarze

  1. Oh, Hendrix zawsze i wszędzie! I na zawsze!
    Zapraszam do mnie na nową filmową notkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. racja, zawsze i wszędzie. w sumie wszystko co stworzyli to muzyczne złoto, ale u mnie na 1 miejscu zawsze Electric Ladyland :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowicie przełomowy album. Hendrix moim zdaniem zrobił tyle samo dla rocka co Elvis 11 lat przed nim. Wspaniała płyta, o której nie można napisać nic, co nie zostało już napisane. Mój ulubiony gitarzysta i muzyk lat 60-tych. Daję temu dziełu zasłużone 10/10 :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż tak bardzo nowatorska, jak wmawiają nam różni krytycy, twórczość Hendrixa nie była - kilka miesięcy wcześniej, w 1966 roku ukazał się przecież debiut Cream ;)

      Usuń
    2. O Cream mam podobne zdanie :D.

      Usuń
  4. Płyta od początku do końca genialna. Zapewne najlepszy debiut w historii rocka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo subiektywna opinia. Jak w ogóle zmierzyć, który debiut jest najlepszy, czy nawet najważniejszy? Było w historii rocka kilka, może kilkanaście genialnych i przełomowych debiutów. Ten się do nich zdecydowanie zalicza, ale w czym niby miałby być lepszy od np. "In the Court of the Crimson King"? Jak w ogóle porównać tak różne albumy? I w sumie po co? ;)

      Usuń
    2. Trudno nie przyznać racji, tak więc *zapewne mój ulubiony w historii rocka.

      Usuń
  5. Właśnie słucham z CDka tej hamerykańskiej wersji z 'psychodeliczną' okładką. Co tu dużo mówić - czad, czad, czad a przy tych wolniejszych kawałkach aż chce się wypalić jointa ;D. Ponad godzinna godzinna rozkosz.
    A co mi rozk, jak dla mnie 11/10.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jakoś nigdy mnie nie porwał ten Jimi Hendrix nwm czemu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie wiem. Może spróbuj koncertówek ("Band of Gypsys", "Machine Gun"). Ale ogólnie amerykańska muzyka sprzed lat 80. (z wyjątkiem chyba tylko The Doors) nie cieszy się w Polsce popularnością. Nawet Hendrix jest lubiany zwykle na zasadzie: szanuję, super gitarzysta, ale znam tylko "Hey Joe" i "Little Wing". Więc może problemem jest brak osłuchania z tamtejszą muzyką? A na to jest tylko jedno lekarstwo: słuchać, słuchać, słuchać.

      Usuń
    2. No tak, zgodzę się z tym słuchać, słuchać, słuchać... i muszę stwierdzić że "Highway Chile" już mi się podoba, ten riff robi całą robotę. Bez wątpienia słyszę że jest to dobra muzyka, bardzo ekspresyjna, dynamiczna kojarzy mi się z Led zeppelin które bardzo lubię.

      Usuń
  7. Trzymam w dłoni swoje kochane CD - wersję powiększoną o 6 utworów 3 singli Hey Joe/Purple Haze i The Wind Cries Mary i cóż mogę powiedzieć. Za każdym razem łza się kręci w oku ze wzruszenia

    OdpowiedzUsuń
  8. ...choć gdyby nie było "Remember" krzywda by się nie stała

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024