[Recenzja] Deep Purple - "Now What?!" (2013)



Muzycy Deep Purple wyjątkowo długo kazali czekać na następcę wydanego w 2005 roku "Rapture of the Deep". Niektórzy członkowie zespołu twierdzili, że nie warto nagrywać nowego albumu, skoro obecnie nie zarabia się na wydawaniu płyt. A gdzie w tym wszystkim naturalna dla muzyków potrzeba tworzenia? Cóż, może problem leży właśnie w braku kreatywności. Jeżeli "Now What?!" jest zbiorem najlepszych pomysłów, na jakie muzycy wpadli w ciągu niemal ośmiu lat, to faktycznie kiepsko u nich z inwencją.

To bardzo bezpieczny longplay, na którym zespół jednocześnie próbuje zadowolić mało wymagających fanów, jak i zamknąć usta zarzucającym stagnację krytykom. Dla tych pierwszych przygotowali chociażby takie kawałki, jak "Weirdistan", "Hell to Pay" i "Body Line" - utrzymane w charakterystycznym dla grupy stylu, a tym samym bardzo sztampowe. Ale także orientalizujący "Out of Hand" czy "A Simple Song", składający się z dwóch części - balladowej i typowo hardrockowej. W tych dwóch ostatnich pojawiają się nawet dość zgrabne melodie, choć największym zaskoczeniem jest wyjątkowo dobra forma wokalna Iana Gillana. Za to Steve Morse, pomimo niemal dwudziestoletniego stażu w zespole, wciąż nie potrafi się w nim odnaleźć. Jego riffom wciąż brakuje polotu, a solówki są albo nudnymi popisami technicznymi, albo banalnymi melodyjkami (jak na początku "A Simple Song"). Chyba nawet pozostali muzycy zdali sobie w końcu z tego sprawę, bo partie Morse'a (oprócz solówek) są często schowane na dalszym planie. Zdecydowanie dominującą rolę odgrywają tu organy Hammonda i trzeba przyznać, że Don Airey całkiem dobrze nauczył się imitować styl Jona Lorda.

Zdecydowanie mniej udanym nawiązaniem do przeszłości jest "Above & Beyond", kojarzący się z "The House of Blue Light" - jest równie banalny i kiczowaty (brzmienie syntezatorów), co zawartość tego albumu. Co ciekawe, utwór jest hołdem dla Lorda. Nie mam pojęcia, co zrobił pozostałym muzykom, że postanowili zadedykować mu tak paskudny kawałek. W dodatku nawiązujący do albumu, który były klawiszowiec otwarcie krytykował właśnie za podążanie za ówczesnymi trendami, do których nawiązuje "Above & Beyond".

Druga część albumu ma mniej sentymentalny charakter. Zespół próbuje przekonać, że wciąż się rozwija i próbuje nowych - dla siebie - rozwiązań. W "Blood from a Stone" za sprawą elektrycznego pianina i gry sekcji rytmicznej pojawia się niemal jazzowy nastrój (choć raczej z okolic smooth, niż prawdziwego jazzu). I byłby to nawet ciekawy eksperyment, gdyby nie gitarowe zaostrzenia i kiepskie solo Morse'a - facet nie ma za grosz wyczucia. Kompletną pomyłką jest natomiast "Uncommon Man", brzmiący jak połączenie purplowej sztampy z późnym Pink Floyd i najbardziej pompatycznymi momentami Emerson, Lake & Palmer. Z kolei "Après Vous" to z pozoru jeszcze jeden typowo hardrockowy kawałek, ale w środku pojawia się zupełnie niespodziewana, elektroniczna wstawka. Ciekawy pomysł, wykonanie takie sobie. Kolejnym koszmarkiem jest singlowy "All the Time in the World" - nieznośnie banalny i kiczowaty, właściwie popowy kawałek. Finałowy "Vincent Price" to z kolei kuriozalna mieszanka muzyki z horrorów, symfonicznego metalu i - znów - purplowej sztampy.

"Now What?!" to dziwny album. W najlepszych (nielicznych) momentach zbliżony do poziomu, powiedzmy, "Perfect Strangers", ale w znacznej części po prostu przeciętny, a czasem naprawdę fatalny. Pod względem wykonania jest całkiem poprawnie, z wyjątkiem, rzecz jasna, gitary. A wokalnie zdecydowanie powyżej oczekiwań. Brakuje jednak dobrych kompozycji, a brzmienie jest zdecydowanie zbyt sterylne, jak na album hardrockowy. Można posłuchać, ale nie jest to wydawnictwo, do którego będzie się chciało wracać. 

Ocena: 5/10



Deep Purple - "Now What?!" (2013)

1. A Simple Song; 2. Weirdistan; 3. Out of Hand; 4. Hell to Pay; 5. Body Line; 6. Above & Beyond; 7. Blood from a Stone; 8. Uncommon Man; 9. Après Vous; 10. All the Time in the World; 11. Vincent Price

Skład: Ian Gillan - wokal; Steve Morse - gitara; Roger Glover - bass; Don Airey - instr. klawiszowe; Ian Paice - perkusja
Gościnnie: David Hamilton - instr. klawiszowe (2,6,8); Eric Darken - instr. perkusyjne (5,10); Mike Johnson - gitara hawajska (10,11); Jason Roller - gitara akustyczna (10)
Producent: Bob Ezrin


Komentarze

  1. Ta płyta udowadnia, ze Steve Mors niestety nie pasuje do DP. Jego solówki są bardzo przewidywalne, monotonne...za to momentami swietny klimat tworzy klawiszowiec Don Airay.
    Moim zdaniem ta płyta niestety jest przeciętna.
    Najlepszym albumem DP z Morsem jes "PURPENDICULAR" z niezapomnianym "Sometimes i feel like screeming". Płyta znakomita jako całość, co niestety nie udało sie powtórzyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na razie cokolwiek mnie ruszyły jedynie utwory "Simple Song", "Out Of Hand" i "Hell To Pay". Reszta póki co jakoś nie przekonuje, a już szczególnie numery 2,5,7 i 11

    Na koncertach może to zabrzmi lepiej ... w towarzystwie nieśmiertelnych klasyków.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze - wyszła klucha. Ta płyta broni się tylko przez pierwsze dwie minuty. Skoda, bo wokalnie Gillan jest w doskonałej formie, a hammond Airay'a mógłbyby być wykorzystany znacznie ciekawiej. Brakuje dobrych kompozycji i żadne zaklęcia tego nie zmienią.

    OdpowiedzUsuń
  4. album dobry. czego wymagać od 70letniego wokalisty??

    OdpowiedzUsuń


  5. hej, no przecież w tamtych czasach Pruple całkiem nieźle umieli w jazz... co Ty chcesz

    https://www.youtube.com/watch?v=XnSRt6HYt8k

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli przez "całkiem nieźle" rozumiesz poziom przeciętnej grupy smooth-jazzowej, której szczytowym osiągnięciem jest przygrywanie w kawiarni, no to tak, całkiem nieźle umieli.

      Ogólnie to Airey i Morse zaczynali kariery w grupach jazz-rockowych, odpowiednio Colosseum II i Dixie Dregs, tylko obie te kapele były zupełnie podrzędnymi przedstawicielami tej stylistyki.

      Co do Gillana, Glovera i Paice'a, to przecież na dowolnym koncercie DP z lat 70. prezentują większe umiejętności niż w tym nagraniu.

      Usuń
    2. Wcięło mi sam początek poprzedniego komentarza gdzie napisałem, że to ironia (bo dałem to w nawiasy ostrokątne)

      Oczywiście pisząc że radzą sobie z jazzem całkowicie żartuję i słyszę, że to jest raczej "jazz" niż jazz. Stwierdzę nawet, że ta wersja "Smoke" w kategoriach jazu jest gorsza niż oryginalny "Smoke" w kategorii rocka.

      BTW. Morse już z nimi nie gra, dołączył jakiś dzieciak - tworząc tym samym skład "Mark IX" - i tak, pracują nad następcą "Spłuczki"

      Usuń
    3. Tak to odebrałem, ale trudno mi powstrzymać się przed ciśnięciem po współczesnych Purplach.

      "Smoke on the Water" w kawiarnianej wersji jest doskonałym przykładem, że stylistyka nie determinuje jakości, bo liczy się to, czy masz pomysł na zrobienie czegoś ciekawego w danej stylistyce. Tutaj go zabrakło. Za to w pierwszym okresie działalności (od Mark I do IV) Deep Purple, mimo swoich wad, faktycznie wyróżniał się kreatywnością na tle hardrockowej średniej. No akurat nie w "Dymie", ale w wielu innych kawałkach już tak.

      Ten nowy gitarzysta to rocznik 1979 - faktycznie dzieciak przy reszcie składu, ale już doświadczony graniem w podrzędnych kapelach hardrockowych. Od czasu reaktywacji w '83 żadna zmiana składu nie wyszła grupie na dobre, za to tym razem poprzeczka nie jest wysoka.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024