[Recenzja] Ten Years After - "Watt" (1970)



"Watt" to jeden z mniej popularnych i słabiej ocenianych albumów Ten Years After. Co prawda sprzedawał się równie dobrze, co poprzednie albumy grupy, ale nie przyniósł grupie żadnego przeboju ani koncertowego klasyka. Choć w sumie na brak dobrych utworów nie można narzekać.

Świetnie wypada otwieracz - "I'm Coming On" to potężna dawka energii, z niezłą melodią, oraz porywającymi gitarowymi popisami Alvina Lee i intensywnym podkładem rytmicznym. Całkiem niezły jest również "I Say Yeah", także energetyczny, choć nieco lżejszy brzmieniowo (większą rolę odgrywają klawisze Chicka Churchilla), z nieco funkową rytmiką i ocierającą się o jazz częścią instrumentalną. Wpływy jazzowe słychać także w "Going Run" i "She Lies in the Morning". W obu pojawiają się porywające jazzrockowe improwizacje, a drugi z nich ponadto wyróżnia się niesamowicie chwytliwą częścią "piosenkową". To najlepszy fragment całości, ex aequo z "Think About the Times" - rewelacyjną balladą z natchnioną grą instrumentalistów i takimże śpiewem Alvina, świetną melodią, oraz fantastycznym nastrojem.

Ogólnie można jednak odnieść wrażenie, że zespół za szybko wydał ten album, nie mając wystarczającej ilości pomysłów. Bo chyba tylko tak można wytłumaczyć obecność zarejestrowanego na żywo (podczas festiwalu Isle of Wight w sierpniu 1970 roku) coveru "Sweet Little Sixteen", który zresztą niespecjalnie odbiega od oryginalnej wersji Chucka Berry'ego. W dodatku jakość nagrania jest wręcz bootlegowa... A i studyjne utwory nie zawsze trzymają poziom. "My Baby Left Me" zdaje się być kompletnie wymuszonym kawałkiem, banalnym i dość chaotycznym. Zespół powinien dłużej popracować także nad "The Band With No Name", który ma całkiem ciekawy klimat (kojarzący się z westernami), ale kończy się po zaledwie półtorej minuty. Nawet jak na miniaturkę, ewidentnie tu czegoś brakuje - jakiegoś rozwinięcia i zakończenia.

"Watt" jest dość wyjątkowym albumem. Z jednej strony słychać, że muzycy Ten Years After mieli w tamtym czasie sporo świetnych pomysłów. Z drugiej zaś strony, zabrakło im czasu, aby wszystkie te pomysły dobrze zrealizować. W efekcie powstał album mający do zaoferowania sporo fajnych kawałków, ale nietrzymający równego poziomu, zawierający też kilka wpadek. Posłuchać zdecydowanie warto, byle tylko nie nastawiać się na kolejny "Cricklewood Green" lub "Ssssh".

Ocena: 7/10



Ten Years After - "Watt" (1970)

1. I'm Coming On; 2. My Baby Left Me; 3. Think About the Times; 4. I Say Yeah; 5. The Band With No Name; 6. Gonna Run; 7. She Lies in the Morning; 8. Sweet Little Sixteen (live)

Skład: Alvin Lee - wokal i gitara; Chick Churchill - instr. klawiszowe; Leo Lyons - bass; Ric Lee - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Ten Years After


Komentarze

  1. WATT nie jest wybitną, ale z pewnością mocno przyzwoitą pozycją i słuchanie jej jest przyjemnością.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyjemna płyta, nie jest świetna ani rewelecyjna ale właśnie przyjemna. Takie kawałki jak Think About the Times, Gonna Run czy niedokończone The Band With No Name robią wrażenie. No i otwieracz też daje niezłego kopa.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024