[Recenzja] Ten Years After - "Recorded Live" (1973)



"Recorded Live" to drugi koncertowy album Ten Years After. Muzycy wydali go w odpowiedzi na wysyp nieoficjalnych rejestracji ich występów. W zamyśle miał to być "oficjalny bootleg" (takie określenie pojawia się na okładce) i dlatego też nie dokonywano tu żadnych studyjnych dogrywek czy innych poprawek, a tracklista odzwierciedla występy grupy ze stycznia 1973 roku, podczas trasy promującej album "Rock & Roll Music to the World". Choć trzeba dodać, że jest to kompilacja czterech występów, jakie zespół dał przez cztery wieczory pod rząd w Frankfurcie, Rotterdamie, Amsterdamie i Paryżu. Do nagrań użyto słynnego mobilnego studia Rolling Stonesów, dlatego jakość brzmienia jest wyśmienita, bynajmniej nie bootlegowa.

Na żywo zespół wypadał nieporównywalnie lepiej niż w studiu, gdzie muzycy nie potrafili w pełni odtworzyć koncertowej energii. Udowadnia to już pierwsza strona koncertówki, z porywającymi wersjami "One of These Days", "You Give Me Loving" i "Good Morning Little Schoolgirl". Muzycy grają jak natchnieni, doskonale ze sobą współpracując, ale nie unikając solowych popisów. Szczególnie słychać to w instrumentalnej części "Good Morning...", podczas której Alvin Lee i Leo Lyons jednocześnie grają porywające solówki, bez wsparcia pozostałych muzyków, a następnie wraz z nimi wdają się w ekscytującą improwizację. Wersje studyjne pozostają daleko w tyle. A jeszcze więcej zyskały tu utwory z debiutu. Magicznie wypada blues "Help Me" z rewelacyjnie rosnącym napięciem i rozbudowaną, przejmującą solówką Alvina. Z kolei 16-minutowe wykonanie "I Can't Keep from Cryin' Sometimes" to najwspanialszy przykład koncertowej improwizacji. Rozbudowana część instrumentalna (częściowo wydzielona jako osobny utwór, "Extension on One Chord") zachwyca perfekcyjną interakcją muzyków, ciekawymi zmianami nastroju i ogólną pomysłowością (świetne wplecenie riffu "Sunshine of Your Love"). Na pierwszy plan znów wysuwają się rewelacyjne, rozbudowane solówki Alvina, od pewnego momentu grane na rozstrojonej gitarze, która nabiera dzięki temu miażdżącego ciężaru. Świetną robotę wykonuje tutaj także Chick Churchill i sekcja rytmiczna.

ALe nawet te słabsze pod względem kompozytorskim utwory, czyli rockandrollowe "I'm Going Home" i "Choo Choo Mama", na żywo wypadają całkiem dobrze. Pierwszy z nich został tradycyjnie znacznie rozbudowany. Tutejsza wersja spokojnie może konkurować ze słynnym wykonaniem na Woodstock Festival; Alvin wciąż gra z niesamowitą - zwłaszcza jak na tamte czasy - szybkością. Repertuaru dopełniają utwory niepowtarzające się z żadnym studyjnym albumem. Choć w przypadku "Classical Thing", "Scat Thing" i "Silly Thing" określenie "utwory" są sporym nadużyciem - to tylko krótkie przerywniki, niewiele wnoszące do całości. Z kolei "Hobbit" to "obowiązkowa" solówka perkusyjna (rozpoczęta i zakończona motywem granym przez cały zespół - jak w "Toad" Cream czy "Moby Dick" Led Zeppelin). Nie jestem ich zwolennikiem, ale muszę przyznać, że Ric Lee całkiem nieźle tłucze w bębny. Prawdziwą perłą jest natomiast "Slow Blues in 'C'", o którym (prawie) wszystko mówi tytuł. To pełnoprawny utwór, z partią wokalną i kolejnymi świetnymi popisami instrumentalnymi. Ciężko zrozumieć dlaczego tak dobry utwór nie został umieszczony na żadnym albumie studyjnym, podczas gdy trafiały na nie znacznie słabsze kawałki. Szczerze jednak mówiąc, nie sądzę, żeby w wersji studyjnej wypadł równie dobrze. Ciężko byłoby odtworzyć ten koncertowy autentyzm i spontaniczność.

Kiedy kilka lat temu po raz pierwszy dokładniej zagłębiłem się w dyskografię Ten Years After, przeoczyłem ten album. Odkryłem go dopiero kilka tygodni temu i już przy pierwszym przesłuchaniu stał się jedną z moich ulubionych koncertówek - bez wątpienia znalazłby się w pierwszej dziesiątce listy, może i pierwszej piątce. Obok takich słynnych pozycji, jak "At Fillmore East", "Irish Tour '74", czy "Band of Gypsys".

Ocena: 9/10



Ten Years After - "Recorded Live" (1973)

LP1: 1. One of These Days; 2. You Give Me Loving; 3. Good Morning Little Schoolgirl; 4. Hobbit; 5. Help Me
LP2: 1. Classical Thing; 2. Scat Thing; 3. I Can't Keep from Cryin' Sometimes (Part 1); 4. Extension on One Chord; 5. I Can't Keep from Cryin' Sometimes (Part 2); 6. Silly Thing; 7. Slow Blues in 'C'; 8. I'm Going Home; 9. Choo Choo Mama

Skład: Alvin Lee - wokal i gitara, harmonijka; Chick Churchill - instr. klawiszowe; Leo Lyons - bass; Ric Lee - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Ten Years After


Komentarze

  1. Należy przy okazji wspomnieć, iż przed trzema laty ukazał się na CD pełny (ponoć) koncert - wzbogacony o siedem uprzednio niepublikowanych kawałków. Naturalnie nie zmienia to faktu, iż pierwotne wydania na CD (pierwsze podwójne, kolejne pojedyncze) są równie porywające jak wspomniane poszerzone. Jedyne co może nieco drażnić we wszystkich wydaniach to "twarde" nieanglojęzyczne intro.. :-). Polecam równie doskonały koncert "Live At The Fillmore East" wydany przez Chrysalis na początku nowego milenium w formie 2 CD's. Ave TYA.

    OdpowiedzUsuń
  2. na 99% tego posłucham (wskutek lektury recenzji :D ) ale zęby mnie bolą jak pomyślę, że jakość dźwięku może być kiepska (co np. zniechęciło mnie do koncertowej części "Wheels of Fire" Cream)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakość dźwięku jest właśnie dobra. Zresztą na koncertowej połowie "Wheels of Fire" również.

      Usuń
  3. Rozpocząłem poznawanie muzyki Ten Years After od tego albumu i jestem zachwycony. Jest to niesamowicie energetyczne granie jakie ostatnio bardzo lubię. Alvin Lee stał się dzięki temu jednym z moich ulubionych gitarzystów. Ciężko cokolwiek wyróżnić bo te wszystkie utwory zagrane są z niebywałym czadem i doskonałym wyczuciem. Warto zauważyć że Lee oprócz tego że jest genialnym gitarzystą jest też świetnym wokalistą. Jego głos brzmi momentami jak rasowy rockowy krzykacz. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego albumu. Teraz sięgam po płyty studyjne. Wiem że są dostępne jeszcze inne koncertówki. Czy są one tak dobre jak Recorded Live???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Live at the Filmore East 1970" jest prawie tak samo dobry, ale nieco gorsze jest brzmienie i tracklista w dużym stopniu pokrywa się z "Recorded Live" (są to oczywiście inne wykonania). Zupełnie inny materiał, zresztą niepowtarzający się nawet na albumach studyjnych, jest natomiast na "Undead". Tam też fajnie grają, ale bardziej jazzowo, więc nie wiem czy się to Tobie spodoba.

      Studyjne albumy TYA nie są tak dobre, jak koncertowe. W sumie warto znać tylko "Cricklewood Green", "Ssssh" i "A Space in Time" (ten jest bardziej folkowy, niż bluesowy), ewentualnie jeszcze "Watt" i debiut.

      Z jednej strony więc dobrze, że zacząłeś od "Recorded Live", bo to taki album, który nie mógł rozczarować, a z drugiej źle, bo już nie usłyszysz niczego lepszego w wykonaniu tego zespołu. Ale niektóre z wymienionych przeze mnie albumów są bliskie tego poziomu, więc szkoda byłoby ich nie poznać.

      Usuń
  4. Dotarłem też do takich tytułów: Live 1990 czy Live at Reading 1983. Czy możesz coś na ich temat powiedzieć? Czy to poziom tych koncertówek z lat 70? Ponadto są też koncertówki bez Alvina Lee w składzie ale te raczej mnie nie interesują. Chociaż czytałem Twoją recenzję koncertu z Gdańska i z tego wynika że wciaż fajnie grają. Jednak odbiór takiej muzy granej na żywo to zupełnie inne doznanie niż słuchanie z płyty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie słyszałem tych koncertówek, ale z tego co widzę, to najciekawsze w repertuarze są powtórki z innych albumów live, a reszta utworów nieciekawa.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024