Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2013

[Recenzja] Alice in Chains - "Jar of Flies" EP (1994)

Obraz
"Jar of Flies" to jedna z najsłynniejszych i najlepiej się sprzedających EPek w historii fonografii. Zarejestrowana została we wrześniu 1993 roku w dwóch turach, w dwóch różnych studiach. W nagraniach wziął udział nowy basista - pożyczony od Ozzy'ego Osbourne'a Mike Inez - który zajął miejsce zwolnionego za nadużywanie narkotyków Mike'a Starra. Półgodzinny materiał jest całkiem różnorodny, pokazujący szerokie inspiracje. Choć podobnie jak na poprzedniej EPce, "Sap", dominują tutaj brzmienia akustyczne, tym razem większą rolę odgrywa elektryczna gitara. Czymś zupełnie nowym było natomiast rozszerzenie instrumentarium w niektórych kawałkach o smyczki lub harmonijkę. Utwory w rodzaju "Rotten Apple" i "I Stay Away", pomimo lżejszego brzmienia, zachowują charakterystyczny dla grupy brud i ponury nastrój. Od właściwiej twórczości zespołu nie odstaje także melancholijny "Nutshell" - bardzo ładny utwór, ze zgrabną melodią

[Recenzja] Alice in Chains - "Dirt" (1992)

Obraz
Już debiutancki album Alice in Chains, "Facelift", zwrócił na zespół uwagę mainstreamowej publiczności, ale nieporównywalnie większy sukces przeszedł dwa lata później. Nie stało się tak bez przyczyny. Na pewno pomogła popularność, jaką w międzyczasie zdobyły inne zespoły wywodzące się ze sceny Seattle - Soundgarden ("Badmotorfinger"), Pearl Jam ("Ten") i przede wszystkim Nirvana ("Nevermind"). Uwaga muzycznych mediów skupiła się na nurcie nazwanym przez nie grunge'em, a twórczość jego przedstawicieli została uznana prawdziwym objawieniem muzyki rockowej - inna sprawa, że w znacznie mierze był to raczej powrót do lat 70., niż faktycznie coś nowego. Wydając we wrześniu 1992 roku swój drugi studyjny album, "Dirt", Alice in Chains był już więc nie tylko rozpoznawalnym zespołem, ale także przedstawicielem najmodniejszego wówczas stylu. Jednak na wielki sukces tego wydawnictwa z pewnością wpłynęła też sama jego zawartość. Zespół dop

[Recenzja] Iron Maiden - "Maiden England '88" (2013)

Obraz
Koncertowa część dyskografii Iron Maiden nie jest może bardzo obszerna, ale większość pozycji kompletnie nic nie wnosi. Nie dość, że ich repertuar jest mało urozmaicony, to jeszcze wykonania poszczególnych kompozycji niespecjalnie się między sobą różnią. Niestety, niewiele w tej kwestii zmienia najnowsze wydawnictwo, "Maiden England '88". Z tym najnowszym to może trochę przesada, bo znaczna część materiału znana jest od lat. Fragmenty występów z 27 i 28 listopada 1988 roku w National Exhibition Centre w Birmingham, odbywających się w ramach trasy promującej album "Seventh Son of a Seventh Son", już niespełna dweanaście miesięcy później trafiły na kasetę VHS o znajomym tytule "Maiden England". Wydana pięć lat później reedycja oprócz kasety zawierała też płytę CD z tym samym, choć nieco okrojonym materiałem - pominięto obecne na video utwory "Can I Play with Madness" i "Hallowed Be Thy Name". Jednak dopiero tegoroczne wznowienie

[Recenzja] Alice in Chains - "Sap" EP (1992)

Obraz
Ważną część dyskografii Alice in Chains stanowią EPki, na których zespół pokazuje zupełnie inne, łagodniejsze oblicze. Pierwsza z nich, "Sap", ukazała się już niespełna rok po debiutanckim albumie "Facelift", a jeszcze przed premierą jego następcy, "Dirt". Wypełniają go głównie melodyjne, akustyczne piosenki, jak "Brother", "Am I Inside" (oba z gościnnym udziałem Ann Wilson, wokalistki zespołu Heart) i "Right Turn" (w którym z kolei grupę wsparli Chris Cornell z Soundgarden i Mark Arm z Mudhoney). W najbardziej chwytliwym "Got Me Wrong" oprócz gitary akustycznej pojawia się także elektryczna, ale wciąż jest to dużo lżejsze i bardziej piosenkowe granie, niż na debiucie. Takie lżejsze oblicze Alice in Chains także wypada udanie. Na wydawnictwie znalazł się też ukryty bonus w postaci nieuwzględnionego na okładce "Love Song" - ewidentny wygłup, w którym muzycy pozamieniali się instrumentami. Byłoby jedn

[Recenzja] Alice in Chains - "Facelift" (1990)

Obraz
Zbliżająca się premiera nowego albumu Alice in Chains to świetna okazja, aby przybliżyć dotychczasową twórczość tego zespołu. Jednego z najsłynniejszych i najważniejszych przedstawicieli sceny Seattle. Sami muzycy co prawda nie czuli się jej częścią i odrzucali przylepioną przez dziennikarzy etykietkę "grunge", jednak ich brudne, surowe brzmienie i ponura, depresyjna tematyka tekstów doskonale wpisują się w wspomniany nurt. Zespół wypracował jednak swój własny, rozpoznawalny styl, którego korzeni należałoby szukać w twórczości Black Sabbath. Podobieństwo tych dwóch zespołów kończy się jednak na ciężkim brzmieniu i ponurej atmosferze. Muzycy zaproponowali zupełnie inne podejście do konstrukcji riffów, solówek i melodii. A najbardziej charakterystyczną cechą stylu Alice in Chains są dopełniające się partie wokalne Layne'a Staleya i Jerry'ego Cantrella. Na przełomie lat 1989/90 grupa zarejestrowała swój debiutancki album, zatytułowany "Facelift". Już t

[Recenzja] Depeche Mode - "Delta Machine" (2013)

Obraz
Zapowiadano album w klimacie "Violator" i "Songs of Faith and Devotion". Nic z tych rzeczy! "Delta Machine" to bezpośrednia kontynuacja trzech poprzednich wydawnictw studyjnych Depeche Mode, a zwłaszcza rozwinięcie brzmienia "Sounds of the Universe", opartego głównie na starych, analogowych syntezatorach. Gitara wciąż jest obecna, ale zwykle mocno wtopiona w elektroniczne dźwięki, przez co czasem trudna do wyłapania. Na albumie dominują jednak przede wszystkim przeróżne, często nietypowe brzmienia syntezatorów. Mam jednak wrażenie, że Martin Gore za bardzo skupił się właśnie na brzmieniu, a nie na samych kompozycjach, które w znacznej części w ogóle nie zapadają w pamięć. Co w przypadku muzyki pop, a do niej przecież należy zaliczyć Depeche Mode, jest sporą wadą. Gore jest autorem dziesięciu z trzynastu utworów, jakie trafiły na podstawowe wydanie albumu. Pozostałe trzy - "Secret to the End", "Broken" i "Should B

[Recenzja] Ten Years After - "Live at the Filmore East 1970" (2001)

Obraz
Bardzo interesujący suplement do dyskografii Ten Years After. "Live at the Fillmore East 1970" to fragmenty dwóch występów, jakie grupa dała 27 i 28 lutego 1970 roku w nowojorskim Fillmore East. Połączone tak, aby odzwierciedlić ówczesną setlistę. Repertuar dość mocno pokrywa się z zarejestrowanym trzy lata później "Recorded Live", ale są tu też utwory, których na tamtym wydawnictwie nie uświadczymy. Szczególnie cieszy obecność kompozycji z albumu "Cricklewood Green", który zespół wówczas promował. Reprezentują go trzy utwory: "Working on the Road", oraz rozbudowane wersje "Love Like a Man" i "50,000 Miles Beneath My Brain", pełne fantastycznych popisów Alvina Lee. Zespół zaprezentował także bardzo dobre, rozimprowizowane wersje "I Woke Up This Morning" i "Spoonful". Jeśli zaś chodzi o powtarzające się utwory - z "Good Morning Little Schoolgirl", "I Can't Keep from Cryin' Sometim

[Recenzja] Ten Years After - "Positive Vibrations" (1974)

Obraz
"Positive Vibrations" to bardzo przekorny tytuł. Ósmy studyjny album Ten Years After powstawał w negatywnej atmosferze narastającego konfliktu między muzykami, co wkrótce miało doprowadzić do rozpadu grupy. Bez wątpienia wpłynęło też na sam album, który jest dość nierówny - zbyt zróżnicowany stylistycznie i pod względem poziomu poszczególnych utworów. Nie brakuje tutaj udanych fragmentów. Dobrze wypadają hardrockowe "Nowhere to Run" i "Look into My Life" - oba przebojowe, z niezłymi riffami i świetnymi solówkami Alvina Lee. Bardzo przyjemnym utworem jest tytułowy "Positive Vibrations", przywodzący na myśl "Little Wing" Jimiego Hendrixa, ale mający też wiele wspólnego z balladami Lynyrd Skynyrd. Ciekawym eksperymentem jest natomiast "It's Getting Harder", kojarzący się z muzyką zydeco. Największą perłą jest jednak rozbudowany "Look Me Straight into the Eyes", z długimi fragmentami instrumentalnymi, pełnym

[Recenzja] Ten Years After - "Recorded Live" (1973)

Obraz
"Recorded Live" to drugi koncertowy album Ten Years After. Muzycy wydali go w odpowiedzi na wysyp nieoficjalnych rejestracji ich występów. W zamyśle miał to być "oficjalny bootleg" (takie określenie pojawia się na okładce) i dlatego też nie dokonywano tu żadnych studyjnych dogrywek czy innych poprawek, a tracklista odzwierciedla występy grupy ze stycznia 1973 roku, podczas trasy promującej album "Rock & Roll Music to the World". Choć trzeba dodać, że jest to kompilacja czterech występów, jakie zespół dał przez cztery wieczory pod rząd w Frankfurcie, Rotterdamie, Amsterdamie i Paryżu. Do nagrań użyto słynnego mobilnego studia Rolling Stonesów, dlatego jakość brzmienia jest wyśmienita, bynajmniej nie bootlegowa. Na żywo zespół wypadał nieporównywalnie lepiej niż w studiu, gdzie muzycy nie potrafili w pełni odtworzyć koncertowej energii. Udowadnia to już pierwsza strona koncertówki, z porywającymi wersjami "One of These Days", "You G

[Recenzja] Ten Years After - "Rock & Roll Music to the World" (1972)

Obraz
Pomimo sukcesu - artystycznego i komercyjnego - albumu "A Space in Time", muzycy Ten Years After nie zamierzali iść dalej w obranym na nim kierunku. "Rock & Roll Music to the World" to stylistyczny powrót do korzeni, czyli do bluesa i - zgodnie z tytułem - rock and rolla. To pierwsze bardzo cieszy, drugie już niekoniecznie. Nie mam nic przeciwko rock and rollowi, bo to przecież on jest podstawą muzyki rockowej. Ale tego typu granie było dobre w latach 50. i w pierwszej połowie kolejnej dekady. Na początku lat 70. brzmiało już dość archaicznie. Oczywiście czasem z takich inspiracji wychodziło coś fajnego (najbardziej oczywisty przykład - "Rock and Roll" Led Zeppelin), ale przeważnie były to banalne kawałki, znacznie poniżej kompozytorskich i wykonawczych umiejętności danego wykonawczy. Tak jest niestety w przypadku Ten Years After i tego albumu. A niestety tego typu grania jest tu całkiem sporo - prawie cała druga strona winylowego wydania jest utr

[Recenzja] Ten Years After - "A Space in Time" (1971)

Obraz
Na "A Space in Time" znalazł się największy przebój w karierze Ten Years After - "I'd Love to Change the World". Będący zarazem jednym z fajniejszych utworów w repertuarze grupy. Bardzo energetyczny, z chwytliwą melodią, oraz ciekawym zestawieniem niemal folkowych partii gitary akustycznej i stricte rockowych, porywających solówek Alvina Lee na "elektryku". Niestety, ze względu na obecność tylko jednego gitarzysty w składzie, na żywo utwór wypadał nieco słabiej i pewnie dlatego zespół rzadko wykonywał go podczas koncertów. Za to jako singiel sprawdził się idealnie, nie tylko ze względu na przebojowy charakter - był po prostu doskonałą zapowiedzią "A Space in Time", pokazującą jaką ewolucję przeszedł styl zespołu. Jest to bowiem longplay łagodniejszy, bardziej wyciszony od wcześniejszych wydawnictw Ten Year After. Bardzo dużo tutaj brzmień akustycznych. W "Hard Monkeys", "Once There Was a Time" i "I've Been

[Recenzja] Ten Years After - "Watt" (1970)

Obraz
"Watt" to jeden z mniej popularnych i słabiej ocenianych albumów Ten Years After. Co prawda sprzedawał się równie dobrze, co poprzednie albumy grupy, ale nie przyniósł grupie żadnego przeboju ani koncertowego klasyka. Choć w sumie na brak dobrych utworów nie można narzekać. Świetnie wypada otwieracz - "I'm Coming On" to potężna dawka energii, z niezłą melodią, oraz porywającymi gitarowymi popisami Alvina Lee i intensywnym podkładem rytmicznym. Całkiem niezły jest również "I Say Yeah", także energetyczny, choć nieco lżejszy brzmieniowo (większą rolę odgrywają klawisze Chicka Churchilla), z nieco funkową rytmiką i ocierającą się o jazz częścią instrumentalną. Wpływy jazzowe słychać także w "Going Run" i "She Lies in the Morning". W obu pojawiają się porywające jazzrockowe improwizacje, a drugi z nich ponadto wyróżnia się niesamowicie chwytliwą częścią "piosenkową". To najlepszy fragment całości, ex aequo z "Thi

[Recenzja] Ten Years After - "Cricklewood Green" (1970)

Obraz
"Cricklewood Green" to jeden z największych sukcesów - artystycznych i komercyjnych - Ten Years After. Pod względem stylistycznym album jest bardziej zróżnicowany od swojego poprzednika, "Ssssh", ale zarazem bardziej spójny od "Stonedhenge". Muzykom udało się znaleźć własne brzmienie, dzięki któremu zachowują rozpoznawalność, mimo poruszania się po różnych stylach. Przeważającym elementem oczywiście wciąż jest blues, ale już nie pełni tak dominującej roli, jak na "Ssssh", nie wspominając nawet o debiutanckim "Ten Years After". Longplay rozpoczyna się od dwóch bardzo energetycznych i przebojowych kawałków - "Sugar the Road" i "Working on the Road". Wszystko jest tutaj na właściwym miejscu: ostre, porywające partie gitary Alvina Lee, przyjemne organowe tło Chicka Churchilla, a także ta sprawna gra Leo Lyonsa i Rica Lee. Ciekawostką jest użycie syntezatora we wstępie pierwszego z tych utworów - w chwili wydania t

[Recenzja] Ten Years After - "Ssssh" (1969)

Obraz
"Ssssh" to pierwszy album Ten Years After, który został doceniony także po drugiej stronie Atlantyku. Zapewne był to efekt udanego występu grupy na festiwalu Woodstock, który zbiegł się w czasie z premierą longplaya (w sierpniu 1969 roku). Sukces szedł jednak w tym przypadku w parze z artystyczną wartością. "Ssssh" idealnie wpasował się w swój czas. Zespół wrócił tu do swoich bluesowych korzeni (od których oddalił się nieco na wydanym kilka miesięcy wcześniej, także w 1969 roku, "Stonedhenge"), a jednocześnie zabrzmiał ostrzej i ciężej niż kiedykolwiek wcześniej, zbliżając się do zyskującego wówczas coraz większą popularność hard rocka. Ale nie zabrakło tu eksperymentów z innymi stylami - choć tym razem są bardziej przemyślane i nie szkodzą spójności albumu. Dwa kluczowe punkty albumu to utwory kończące każdą ze stron winylowego wydania. "Good Morning Little Schoolgirl" to porywające opracowanie bluesowego standardu, oryginalnie nagraneg

[Recenzja] Ten Years After - "Stonedhenge" (1969)

Obraz
"Stonedhenge" to najbardziej eklektyczny album Ten Years After. Zespół chętnie w tamtym czasie eksperymentował z jazzem czy psychodelią, co świetnie słychać już w rozpoczynającym longplay "Going to Try". Mimo dość krótkiego czasu trwania, utwór pełen jest zmian nastroju i dynamiki; przeplatają się w nim wpływy różnych stylów. Z drugiej strony utwór posiada także bardzo melodyjną linię wokalną - Alvin Lee daje tutaj naprawdę świetny popis swoich możliwości wokalnych. W warstwie muzycznej najbardziej błyszczy natomiast klawiszowiec Chick Churchill, grający charakterystyczny motyw na pianinie, będący jedynym powracającym fragmentem, a także długie psychodeliczne solo na organach. Innym nietypowym utworem jest ośmiominutowy "No Title", z bardzo eksperymentalną częścią instrumentalną, umieszczoną między klamrą w postaci klimatycznego wstępu i zakończenia, w której znów uwagę przyciąga świetny śpiew Alvin. Na albumie znalazły się też bardziej konwencjon

[Recenzja] Ten Years After - "Undead" (1968)

Obraz
Muzycy Ten Years After bardzo wcześnie zdecydowali się na wydanie pierwszego albumu koncertowego - mniej niż rok po studyjnym debiucie. Na szczęście znalazł się tutaj zupełnie inny materiał, niepowtarzający się ani z pierwszym, ani kolejnymi studyjnymi longplayami grupy. Nagrań dokonano 16 maja 1968 roku w małym londyńskim klubie jazzowym Klooks Kleek. Miejsce bynajmniej nie było przypadkowe, bo choć zespół kojarzony jest przede wszystkim z blues rockiem, w początkach kariery muzycy inspirowali się także jazzem. Nieśmiało dali temu wyraz na debiucie (miniaturka "Adventures of a Young Organ"), a w pełni potwierdzili właśnie na "Undead". Całą pierwszą stronę winylowego wydania wypełniają dwie rozbudowane jazzrockowe kompozycje. Najpierw rozbrzmiewa dziesięciominutowy "I May Be Wrong, But I Won't Be Wrong Always", a następnie niewiele krótsza wersja "Woodchopper's Ball" z repertuaru amerykańskiego jazzmana Woody'ego Hermana. Oba opi

[Recenzja] Ten Years After - "Ten Years After" (1967)

Obraz
Przed dwoma dniami dotarła do mnie smutna informacja o śmierci Alvina Lee (właśc. Grahama Anthony'ego Barnesa), najbardziej znanego jako śpiewający gitarzysta Ten Years After. Lee był jednym z współzałożycieli ten nieco zapomnianej dziś grupy. I to właśnie on w znacznej mierze odpowiadał za jej największe sukcesy, poczynając od występu na festiwalu Woodstock w 1969 roku (ze zjawiskową solówką Alvina podczas "I' Going Home"), a kończąc na szeregu udanych albumów z pierwszej połowy lat 70., które przyniosły kilka przebojowych singli. Ten Years After był jednym z pierwszych brytyjskich zespołów bluesrockowych. Wcześniej zadebiutowali tylko John Mayall, Cream i Savoy Brown. Debiut grupy ma oczywiście wiele wspólnego z pierwszymi albumami wymienionych wykonawców. Jak przeniesienie bluesowych patentów na rockowy grunt, czy obecność urockowionych wersji bluesowych standardów. Czymś oryginalnym było natomiast umieszczenie kilku dłuższych utworów o bardziej swobodnej, w

[Recenzja] Rush - "Clockwork Angels" (2012)

Obraz
Pierwsza zapowiedź tego albumu ukazała się już w czerwcu 2010 roku. Singiel z utworami "Caravan" i "BU2B" zaostrzył apetyt na więcej, bo trio już dawno nie nagrało tak dobrych kawałków (co najmniej od czasu "Test for Echo" z 1996 roku). Oba zwracają uwagę całkiem chwytliwymi melodiami, nie do końca oczywistymi strukturami, świetną pracą sekcji rytmicznej oraz może nie tak finezyjną, jak dawniej, ale solidną grą Alexa Lifesona. Jednak na pełen album przyszło jeszcze trochę poczekać. "Clockwork Angels" ukazał się równo dwa lata i tydzień później. Premierę poprzedził jeszcze jeden singiel, wydany w kwietniu "Headlong Flight". To była już zdecydowanie mniej udana zapowiedź. Za dużo tutaj topornego riffowania i prawie metalowego ciężaru, melodycznie jest niezbyt ciekawie, jedynie gra sekcji rytmicznej trzyma wysoki poziom. W wersji albumowej "Headlong Flight" jest nieco dłuższy, ale przez to bardziej męczący. Niestety, alb

[Recenzja] Rush - "Vapor Trails" (2002)

Obraz
Poprawiając i pisząc od nowa stare recenzje, wykorzystuję nabytą później wiedzę i umiejętności, ale staram się zachować odpowiednią perspektywę, pomijając wydarzenia po dacie publikacji posta. W tym wypadku muszę jednak złamać tę zasadę, ze względu na opublikowaną 30 września 2013 roku reedycję "Vapor Trails", na której naprawiono największy, jak się przynajmniej zdawało, problem tego albumu - brzmienie. Oryginalne wydanie padło ofiarą tzw. wojny głośności ( loudness war ). W praktyce chodzi o to, że płyty nagrywane są przesadnie głośno, ze stratą dla dynamiki i przestrzeni, a nierzadko powodując nieprzyjemne zniekształcenia dźwięku. Amerykańscy naukowcy odkryli , że im muzyka jest głośniejsza, tym bardziej się podoba. Nie mam pojęcia, gdzie przeprowadzali swoje badania - wśród niedosłyszących emerytów czy gówniarzy nie chcących słuchać muzyki, a łomotu do machania głową - ale nie spotkałem się jeszcze nigdy z pozytywną opinią na temat tak nagrywanych płyt. Mnie, przyzw

[Recenzja] Rush - "Test for Echo" (1996)

Obraz
Początek albumu jest całkiem obiecujący. Tytułowy "Test for Echo" i "Driven" łączą ciężkie brzmienie "Counterparts" z przebojowością albumów zespołu z pierwszej połowy lat 80., a przy tym są najbardziej złożonymi kompozycjami Rush od czasu "Moving Pictures". Czyżby zespół w końcu wrócił do formy? Niestety, kolejne kawałki rozwiewają wszelką nadzieję. Już w następnym na trackliście "Half the World" robi się bardziej piosenkowo i zwyczajnie banalnie. Wielce mówiący jest natomiast fakt, że te trzy pierwsze utwory - i tylko one - zostały wydane na singlach. Później po prostu nie dzieje się już praktycznie nic godnego uwagi. Kolejne kawałki sprawiają wrażenie taśmowych produkcji, zrobionych z tych samych elementów, co poprzednie. Z czasem wszystko coraz bardziej się ze sobą zlewa, brakuje jakichkolwiek urozmaiceń. W dodatku początek był kompletną zmyłką, bo później zdecydowanie dominują prostsze, miałkie  melodycznie kawałki (np. &q

[Recenzja] Rush - "Counterparts" (1993)

Obraz
Muzycy w końcu zrezygnowali z wygładzonej produkcji, niemal całkowicie odstawili syntezatory (czasem słychać je daleko w tle) i postawili na gitarowy ciężar. "Counterparts" to najbardziej hardrockowy album Rush od czasu "Moving Pictures". Można go traktować jako swego rodzaju odpowiedź na ówczesną popularność grunge'u. Jednak poprawa brzmienia to jedno, a same kompozycje to zupełnie inna sprawa. Niestety, muzykom wciąż nie udało się wyjść z kompozytorskiego kryzysu, jaki dopadł ich po wydaniu "Grace Under Pressure". Kawałki są proste, schematyczne i melodycznie zupełnie bezbarwne (np. "Stick It Out", "Alien Shore", "The Speed of Love") lub banalne ("Animate", "Between Sun & Moon", "Everyday Glory"). Jest też spora dawka nudziarstwa połączonego z pretensjonalnością w "Nobody's Hero". Odrobina dawnego kombinowania pojawia się w chaotycznym "Double Agent" i w su

[Recenzja] Rush - "Roll the Bones" (1991)

Obraz
"Roll the Bones" to bezpośrednia kontynuacja "Presto". Ze wszystkimi wadami tamtego albumu. Rush wciąż gra prostą, banalną muzykę, tworzoną dla nie wiadomo kogo. Zbyt wypolerowaną brzmieniowo i ogólnie ugrzecznioną, by uznać ją za dobry rock. I zbyt nijaką melodycznie, by mogła robić za dobry pop. Oczywiście nie ma tu też nic z dawnego, bardziej złożonego grania. No dobrze, nie jest to album aż tak bezpłciowy, jak jego poprzednik. Takie "Dreamline" i "Ghost of a Chance" mogłyby być naprawdę fajne, gdyby dać im bardziej surowe brzmienie, trochę skomplikować rytmikę i odjąć nieco melodycznego lukru (a w tym drugim najlepiej w ogóle zrezygnować z łagodnych zwolnień). Natomiast w  funkującym instrumentalu "Where's My Thing?" w sumie wystarczyłoby poprawić brzmienie i już by było naprawdę dobrze. Jednak nie brakuje tu naprawdę koszmarnych momentów, jak prostackie, zalatujące glamem lub AORem "Face Up", "The Big Wheel&