[Recenzja] Wishbone Ash - "There's the Rub" (1974)



Po nagraniu czterech albumów, ze składu Wishbone Ash odszedł Ted Turner. Zespół znalazł jednak godnego następcę w osobie Lauriego Wisefielda, wcześniej członka grupy Home (która dziś byłaby kompletnie zapomniana, gdyby jej innym byłym członkiem nie był Cliff Williams, późniejszy basista AC/DC). Niestety, Wisefield okazał się kolejnym świetnym gitarzystą bez specjalnego talentu kompozytorskiego. Albumy drugiego składu Wishbone Ash w większości są zupełnie nijakie i niewarte uwagi. Z jednym wyjątkiem - najwcześniejszy z nich "There's the Rub" jest wydawnictwem całkiem udanym. I to pomimo bardziej amerykańskiego brzmienia, za które odpowiada producent Bill Szymczyk, znany przede wszystkim ze współpracy z The Eagles.

To właśnie tutaj znalazł się jeden z najbardziej znanych i najlepszych utworów zespołu - "Persephone". Wyróżnia się naprawdę dobrą melodią, pastoralnym nastrojem i świetnymi popisami instrumentalistów (w tym solówką na mandolinie). W takim graniu zespół zawsze był dobry. Na tym albumie znalazł się jeszcze jeden utwór tego typu - prawie tak samo udany "Lady Jay". A co poza tym? Chociażby "Silver Shoes" ze świetną częścią instrumentalną, w trakcie której można podziwiać doskonałą współpracę całego składu, ale też nużącym początkiem ocierającym się o country (zapewne wpływ Szymczyka), przez co utwór słabo sprawdza się jako otwieracz. Do tej roli o wiele lepiej nadawałby się stricte hardrockowy "Don't Come Back", oparty na wyjątkowo wyrazistym - jak na Wishbone Ash - riffie. Kawałek sam w sobie jest jednak dość przeciętny. Podobnie, jak inny żywszy fragment longplaya, "Hometown", zanadto zbliżający się do amerykańskiego mainstreamu. Ale znalazł się tu jeszcze dziewięciominutowy instrumental "F.U.B.B.", w którym niczym nieskrępowani muzycy pokazują swoje umiejętności. Początek może nie porywa, ale potem utwór fantastycznie się rozkręca.

"There's the Rub", pomimo swoich wad, jest jednym z najbardziej udanych wydawnictw w (za) długiej karierze Wishbone Ash, a takie utwory, jak "Persephone", "Lady Jay" i "F.U.B.B", powinny na stałe zapisać się w kanonie rocka. Aż trudno uwierzyć, że zespół tuż potem nagrał okropnie bezbarwny i nijaki "Locked In", a potem nieznacznie lepszy, ale wciąż boleśnie przeciętny "New England" i znów słabszy "Front Page News". Później było nieco lepiej (przez pewien czas), ale zespołowi już nigdy nie udało się przeskoczyć poziomu "There's the Rub".

Ocena: 7/10



Wishbone Ash - "There's the Rub" (1974)

1. Silver Shoes; 2. Don't Come Back; 3. Persephone; 4. Hometown; 5. Lady Jay; 6. F.U.B.B.

Skład: Martin Turner - wokal i gitara basowa; Andy Powell - gitara, wokal, mandolina; Laurie Wisefield - gitara, bandżo, wokal; Steve Upton - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Albhy Galuten - instr. klawiszowe (3); Nelson Flaco Padron - instr. perkusyjne (6)
Producent: Bill Szymczyk


Komentarze

  1. Pełna zgoda. Jeden z najlepszych albumów grupy. Persephpne jest cudowny. Uwielbiam te długie gitarowe solówki. Natomiast nie zgodzę się z surową oceną utworu F.U.B.B.Jest to moim zdaniem jeden z najbardziej intrygujących numerów Wishbone Ash. Fenomenalne progresywne granie. Można słuchać i delektować się wspaniałymi solówkami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Próbuję upolować ten LP i podzielę się opinią, mam nadzieję się nie zawieść.
    Słuchałem ostatnio kilka razy made in japan DP i nadal uważam, że trochę przynudzają, wcale mi się te improwizacje nie podobają,rzekł bym, że są przaśne, poza kilkoma momentami. Nie podoba mi się brzmienie, zwłaszcza gitary, jak na'72 brzmi staromodnie, przester bardziej bluesowy, niż hardrockowy. Faktycznie otwieracz zagrany w zywszym tempie, niż w studio, brzmienie mniej kliniczne, jednak nadal mam spory niedosyt, raczej już do mnie to nie trafi. UFO2 już się lepiej spisuje, zwłaszcza 3 krótsze kompozycje, ostatnia 20min wywołuje jednak ziew, budgie zoom club nawet nie wiadomo kiedy przelatuje, a trwa 9min, może nie ma 2min. sprzęgnięć na gitarze, jednak konwencjonalna gra mniej nudzi...

    OdpowiedzUsuń
  3. kupiłem, slucham i stwierdzam że wishboni wspięli sie tu na wyżyny. fubb jest bardzo dobry, persephone, choć wcześniej mi nieznany, to na prawdę intrygujący numer, ten album trzeba mieć, inne WA niekoniecznie 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli miałbym mieć tylko jeden album tego zespołu, to byłby to jednak debiut. Oba są do siebie podobne, tam jednak bardziej przekonują mnie kompozycje i brzmienie, a wykonanie stoi na zbliżonym poziomie. Ale na tę chwilę zostały mi trzy albumy - właśnie ten i debiut, plus jeszcze "Argus". Tego ostatniego pewnie w końcu się pozbedę, bo prawie w każdym kawałku coś mi przeszkadza.

      Usuń
  4. Pozbyć się? Never! Poza "wielką trójcą" (WA 1;Argus;There's the rub) na każdej płycie są pojedyncze perełki, aż do Front page news włącznie. Potem jest już tylko gorzej, niestety. Po latach muszę że smutkiem stwierdzić, że wiele sztandarowych kapel z tamtych lat dzisiaj trąci myszką (nawet niektóre utwory LZ, DP, czy BS), ale There's the rub nawt dzisiaj nie można by zrobić lepiej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet jeśli na innych płytach WA z lat 70. - bo o późniejszych w ogóle niw warto wspominać - są te pojedyncze perełki, to przecież w otoczeniu mnóstwa kompletnie bezbarwnych lub wręcz całkiem nieudanych kawałków. Wracanie do takich płyt w całości to zwykła strata czasu. Lepiej poświęcić go na szukanie albumów, które są tak samo dobre od początku do końca. A zapewniam, że takich jest całe mnóstwo!

      Usuń
  5. Niestety to ostatnia dobra studyjna płyta WA. Ale warto jeszcze zapoznać się z wydawnictwami koncertowymi Live Dates z 73 i BBC Radio 1 Live In Concert z 72 . Pozycje obowiązkowe dla fanów WA.

    OdpowiedzUsuń
  6. No dokładnie: Lady Jay, Persephone, Hometown, Silver shoes, FUBB - super nagrania, ale niestety to był koniec Wishbone'ów.

    OdpowiedzUsuń
  7. Posłuchajcie jeszcze raz "Front Page News" po latach odkopałem tę płytę i uważam że jest bardzo dobra w ogóle to narzekanie na amerykańskość WA jest przesadzone ...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024