[Recenzja] Rush - "Hemispheres" (1978)



"Hemispheres" to album, na którym Rush najbardziej zbliżył się do typowego proga. Jednak raczej na podobnej zasadzie, co grupy neo-progresywne, a więc imitując pewne rozwiązania prawdziwie progresywnych grup, a nie poprzez wprowadzanie faktycznie nowej jakości (może poza brzmieniem, które rzeczywiście nieco wyróżnia ten zespół). Wystarczy spojrzeć na samą okładkę (tradycyjnie zaprojektowaną przez Hugh Syme'a), która chyba nie przypadkiem kojarzy się z pracami firmy Hipgnosis dla Pink Floyd czy Yes. Inspirację klasycznym rockiem progresywnym zdradza też sama struktura albumu - pierwszą stronę wypełnia jedna długa suita, zaś na drugiej zamieszczono kilka krótszych kompozycji.

"Cygnus X-1 Book II: Hemispheres" - kontynuacja zamykającego poprzedni album "Cygnus X-1 Book I: The Voyage" - to osiemnastominutowy kolos, z progresywnymi zmianami tempa i nastroju. Choć składa się z kilku części, tworzą one znacznie bardziej spójną całość, niż poprzednie eksperymenty zespołu z tak długimi formami ("The Fountain of Lamneth", "2112"). Sporo tutaj ciekawych riffów, rytmicznych łamańców i coraz odważniejszego wykorzystywania syntezatorów, czyniących brzmienie zespołu ciekawszym. Jednak utwór mógłby być odrobinę krótszy, bo niektóre motywy ciągną się odrobinę zbyt długo, a akustyczne zakończenie jest w sumie niepotrzebnym dodatkiem.

Za to druga, bardziej piosenkowa część albumu, wypada niemalże doskonale. Rozpoczyna się od bardzo zwięzłego, energetycznego "Circumstances", łączącego hardrockowe brzmienie z dość złożoną warstwą rytmiczną i syntezatorową wstawką. Niewiele dłuższy "The Trees" to małe arcydzieło. Utwór składa się z trzech odrębnych, zróżnicowanych nastrojem i charakterem (do tego każda z nich oparta jest na innym metrum), ale tworzących spójną całość części. Muzykom udało się tutaj fantastycznie połączyć przebojową przystępność z progresywnymi ambicjami. Jest to zdecydowanie jeden z najlepszych utworów w całym dorobku zespołu. Równie porywającym utworem jest prawie dziesięciominutowy instrumental "La Villa Strangiato", który pomimo niezliczonej ilości motywów, długich solówek i złożonej gry sekcji rytmicznej, zdaje się tworzyć potężny monolit. Muzykom w końcu udało się w pełni zaprezentować swoje niemałe umiejętności, unikając chaosu i nie powodując wrażenia, że zmierzają donikąd.

Na "Hemispheres" zespołowi w końcu udało się dokonać to, do czego przymierzał się od dawna - nagranie albumu, który śmiało można postawić nie w przegródce z napisem hard rock, a tej podpisanej rock progresywny. Nawet jeśli ta progresywność jest dość umowna i oznacza granie w pewnej konwencji, a nie prawdziwe nowatorstwo, to "Hemispheres" jest naprawdę udanym albumem, niewiele ustępującym największym dziełom Pink Floyd, Yes czy Genesis.

Ocena: 8/10



Rush - "Hemispheres" (1978)

1. Cygnus X-1 Book II: Hemispheres; 2. Circumstances; 3. The Trees; 4. La Villa Strangiato (An Exercise in Self-Indulgence)

Skład: Geddy Lee - wokal, bass, syntezatory; Alex Lifeson - gitara, syntezatory; Neil Peart - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Rush i Terry Brown


Komentarze

  1. Szkoda że jak mówię ludziom że uwielbiam Rush to wszyscy pytają o jakąś Jennifer Rush. Zespół w Polsce w ogóle nie znany, nawet fanom rocka. Wszyscy słuchają Metalliki, słyszeli Black Sabbath, słyszeli o King Crimson, , dziwią się że Genesis grał rocka a Rush, zero.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że każdy, kto poważnie interesuje się muzyką, doskonale zna Rush. Natomiast jeśli ktoś całą wiedzę o muzyce czerpie z radia, to z pewnością ma ogromne braki w jeszcze bardziej elementarnych kwestiach. Ogólnie temat polskich mediów, które całkowicie lekceważą większość wartościowych wykonawców, to temat na bardzo długą dyskusję.

      Usuń
  2. Oj. Spotkałem osoby które mają duże kolekcje płyt albo plików w kompie, mają całe dyskografie Sabbatów, Purpli, ACDC czy Pink Floyd, znają historie tych zespołów a o Rush nie słyszeli. Nawet o nazwie Rush.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie te zespoły można usłyszeć w radiu, a także szybko trafić na nie w sieci. Więc nie trzeba się wcale interesować muzyką, żeby ich słuchać. A o Rush nie dowiesz się z pierwszej lepszej grupy słuchaczy rocka na Facebooku, ale wystarczy odrobina samodzielnych poszukiwań (np. przeglądając rankingi na RYM czy ProgArchives).

      Usuń
    2. Subdivisions kojarzę z jakiegoś radia, grali to na tyle często że wryło mi się to w pamięć (nawet nie wiedziałem, że to Rush)

      Usuń
    3. Nie prawda ja mam 200gb muzyki na pc i mam Rush ale to dlatego że wszystkie zespoły brałem z rankingów tych najważniejszych.

      Usuń
  3. Z Rushem jest też ten problem (a może i dobrze) że oni reprezentują siebie po prostu muzyką. Nigdy nie było wokoło nich szumu medialnego. Nie ma tam Ozziego zagryzającego gołębie, Roberta Planta który wygląda i porusza się jak kobieta czy Angusa Younga który robi z siebie debila w szkolnym mundurku czy Gabriela przebranego za królika (zaznaczam że lubię te zespoły). Muzycznie Rush też jest inny. Brak tam buntu, brudu. Rush jest elegancki. Po prostu grają muzykę bez otoczki. Dlatego też gawiedź o nich nie plotkuje. Jak w latach 80-ych zacząłem słuchać muzyki tj.metalu to nie cierpiałem lat 70-ych, były dla mnie januszowate. Jednak czytałem i interesowałem się zespołami które były idolami Slayera czy Obituary. Czytałem o Black Sabbath, Thin Lizzy itp a Rush wydawał mi się taki nijaki. Zawsze pomijałem Rush a potem jak zacząłem poznawać lata 70-te to przyznam że przez to Rush zacząłem słuchać najpóźniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To też racja. Ciekawe jest też to, że Rush praktycznie nie ma żeńskiej publiczności. Widziałem kiedyś wideo z jakiegoś koncertu i na widowni byli prawie sami faceci i dosłownie jedna lub dwie babki. Widziałem też kiedyś jakiś wykres na Last.fm, z którego wynikało, że Rush jest słuchany prawie wyłącznie przez mężczyzn.

      Usuń
  4. Zauważyłem że kobiety mniej niż faceci przywiązują wagę do muzyki w sensie bycia fanem. Większość z nich raczej słucha tego co akurat leci w radio czy gdzieś tam akurat. W sklepach muzycznych czy przy stoiskach z płytami też raczej nie widzę kobiet. Pewnie u ciebie na forum też rzadko widzisz w komentarzach końcówki z odmianą ...łam. A Rush jak sam napisałeś to zespół dla fanów i to w dodatku tych bardziej zaawansowanych. W ogóle rockowa muzyka to raczej domena facetów. Nie mówię już o metalu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo więcej jest mężczyzn intersujących się muzyką niż kobiet, gdybyś nie interesował się muzyką to raczej nie komentował byś tej recenzji. Więcej jest Mężczyzn którzy są artystami zapewne znasz sporo zespołów kto tworzy te zespoły? sami mężczyzni to dla tego że mężczyzna jest uwarunkowany do tego typu artystycznych zajęć bardziej niż kobieta, wynika to z ewolucyjnego przystosowania.

      Usuń
    2. Jednak na koncertach innych rockowych wykonawców nie ma aż takiej przewagi mężczyzn, jak na tym wideo Rush.

      Usuń
  5. Geddy jest brzydki jak noc i ma okropny głos. Ot cała zagadka. Porównajcie go z Plantem czy Lee Rothem, dla kobitek frontman ma być przystojniakiem z sexi głosem....mrrrrau! ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zdecydowanie najlepsza płyta Rush! No moze Moving Pictures postawiłbym ex aequo. Na te ocenę zapewne w jakimś tam stopniu wpływa tez moja miłość do prog rocka. Suita Cygnus to utwór o strukturze według recept prog rockowych ale hard rockowy w większości co było novum. Wspaniały spokojny fragment gdy gitary milkną a na plan pierwszy wychodzą klawisze a potem znów eksplozja mocy. Akustyczna końcówka to prześliczna piosenka bijaca na głowę Skrzydlate świnie Pink Floydow. Na stronie drugiej winyla wspaniałe 3 utwory. Kocham jak Geddy krzyczy wysoko "laughed at by time!" w Circumstances. The Trees są genialne również tekstowo. La Villa- takoz- znów.klania się prog rock.

    OdpowiedzUsuń
  7. niewiele ustępujący największym dziełom Pink Floyd, Yes czy Genesis

    Chyba przynajmniej 3 albumy Rush są lepsze od jakiejkolwiek płyty Genesis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Subiektywnie mogę powiedzieć, że płyty Rush z okresu 1977-81 podobają mi się bardziej od progowych płyt Genesis, a "Grace Under Pressure" stawiam wyżej od popowego Genesis. Ale czy to znaczy, że dokonania Kanadyjczyków są lepsze? Nie upierałbym się przy tym. Obiektywnie to Brytyjczycy w czasach Gabriela stworzyli bardziej oryginalny styl w obrębie rocka i więcej do tego gatunku wnieśli. Choć faktycznie ich albumy uważam za bardzo nierówne.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024