Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2012

[Recenzja] Metallica - "Load" (1996)

Obraz
Muzycy Metalliki nie śpieszyli się z nagraniem następcy "Czarnego albumu". Gdy już jednak weszli do studia, nagrali tyle materiału, że wystarczyło go na dwa wypełnione po brzegi longplaye. "Load" to pierwszy z nich. Czternaście utworów i prawie równie osiemdziesiąt minut muzyki. Muzyki, która zdecydowanie nie przypadła do gustu wszystkim, którzy liczyli na powrót do cięższego brzmienia. Zespół postawił na rozwój i kontynuowanie drogi obranej na poprzednim wydawnictwie. Członkowie zespołu chłonęli wszelkie nowości w ciężkim graniu i dlatego wyraźnie słychać tu naleciałości grunge'owe (raczej z okolic Alice in Chains i Soundgarden, niż Nirvany i Pearl Jam) i stonerowe, ale muzycy dali też wyraz swojej fascynacji southern rockiem. Wbrew powszechnym opiniom na albumie nie brakuje ciężaru (choć nie jest to już thrashowy ciężar), czego dowodem takie utwory, jak np. "2 X 4", "The House Jack Built", "King Nothing" i "Cure"

[Recenzja] Metallica - "Metallica" (aka "The Black Album") (1991)

Obraz
Piąty longplay Metalliki - zwyczajowo zwany "Czarnym albumem", gdyż oficjalnego tytułu brak - okazał się punktem zwrotnym w karierze zespołu. Muzycy postanowili całkiem zerwać ze swoimi thrashowymi korzeniami, nagrywając znacznie bardziej przystępny, melodyjny i łagodniejszy album. Nie spodobało się to wielu fanom, którzy w efekcie oskarżali grupę o sprzedanie się i zaczęli ją bojkotować. Nie miało to jednak żadnego znaczenia, bo nowa muzyka - z dużą pomocą medialnej promocji, zwłaszcza w MTV - przyciągnęła nowe, znacznie większe grono odbiorców. Zmiana stylu okazała się strzałem w dziesiątkę nie tylko pod względem komercyjnym. Wpłynęła pozytywnie także na samą muzykę. Poprzedni w dyskografii "...And Justice for All" był świadectwem zagubienia zespołu po śmierci Cliffa Burtona, dobitnie pokazując kompozytorskie braki pozostałych muzyków. Uproszczenie kompozycji okazało się najbardziej logicznym wyjściem z tej sytuacji. Przy okazji ujawnił się talent muzyków

[Recenzja] Metallica - "...And Justice for All" (1988)

Obraz
Album "Master of Puppets" osiągnął spory sukces, czyniąc Metallikę jednym z najbardziej popularnych zespołów metalowych. Potwierdzeniem statusu okazała się możliwość supportowania Ozzy'ego Osbourne'a na jego amerykańskiej trasie. Następnie kwartet udał się do Europy, gdzie grał trasę już jako headliner. Niestety, podczas pobytu w Szwecji doszło do tragicznego wypadku autokaru grupy, w wyniku którego zginął Cliff Burton. Pozostali muzycy postanowili jednak kontynuować karierę, a nowym basistą został Jason Newsted. Pierwszym wydawnictwem z nowym muzykiem była EPka "The $5.98 E.P. / $9.98 CD: Garage Days Re-Revisited", zawierająca wyłącznie przeróbki utworów innych wykonawców, jak Budgie czy Diamond Head, a już rok później ukazał się album z premierowym materiałem, zatytułowany "...And Justice for All". Longplay jest, niestety, wyraźnie słabszy od poprzednich. Wielkim rozczarowaniem okazuje się już samo brzmienie, z suchymi gitarami, płaską p

[Recenzja] Metallica - "Master of Puppets" (1986)

Obraz
Jeden z najsłynniejszych albumów metalowych. Cieszący się uznaniem także wśród osób nie słuchających tak ciężkiej muzyki na co dzień. To dlatego, że "Master of Puppets" to nie tylko metalowe łojenie, ale także przemyślane kompozycje i dobre melodie. Styl zespołu dojrzał, podobnie jak sami muzycy (w końcu zmężniał głos Hetfielda), co słychać nawet w tych bardziej agresywnych utworach. "Master of Puppets" nie wziął się jednak znikąd. Zespół po prostu rozwinął pomysły z poprzedniego longplaya. Nawet struktura albumu jest niemal identyczna. Zwłaszcza pierwsza strona: na otwarcie rozpędzony, agresywny utwór z akustycznym wstępem ("Battery"), potem utwór tytułowy ("Master of Puppets"), następnie bardziej melodyjny kawałek ("The Thing That Should Not Be") i na koniec mocna ballada ("Welcome Home (Sanitarium)"). Każdy z nich brzmi dużo dojrzalej od swojego pierwowzoru. I o ile dwa ostatnie stawiam mniej więcej na równi z ich

[Recenzja] Metallica - "Ride the Lightning" (1984)

Obraz
W ciągu roku, jaki dzieli wydanie "Ride the Lightning" od premiery debiutanckiego "Kill 'em All", muzycy Metalliki poczynili znaczne postępy. Przede wszystkim jako kompozytorzy. Drugi album zespołu brzmi bardziej dojrzale i różnorodnie, choć wciąż słychać tu tę surową prostotę, młodzieńczą energię i mimo wszystko dość infantylną agresję. Na żadnym innym albumie sygnowanym tą nazwą nie ma jednak  tak dobrze wyważonych proporcji pomiędzy tymi elementami. Akustyczny wstęp "Fight Fire with Fire" to tylko zmyłka - dalej zespół gra nawet bardziej zajadle, niż na poprzednim albumie. Utwór tytułowy nie jest dużo łagodniejszy. Oba mogłyby być mocnymi momentami debiutu. Ale już "For Whom the Bell Tolls" zaskakuje pomysłowym wstępem oraz bardziej wyrazistą melodią. Prawdziwym ciosem dla fanów metalowej łupanki okazał się natomiast "Fade to Black" - pierwsza w repertuarze zespołu ballada. Nie żadne tam smęcenie, po prostu bardzo ładny

[Recenzja] Metallica - "Kill 'em All" (1983)

Obraz
Metallica skończyła się na "Kill 'em All" - to zdanie pojawia się praktycznie w każdej dyskusji na temat amerykańskiego zespołu. Faktem jest, że debiutancki album grupy rzeczywiście wyróżnia się na tle jej dyskografii. Już nigdy później muzycy nie grali tak agresywnej i bezkompromisowej muzyki, będącej połączeniem metalowego ciężaru i punkowego tempa. "Kill 'em All" to album, który zapoczątkował nowy styl ciężkiego grania, zwany thrash metalem. Całość aż kipi od młodzieńczej energii, jednak wyraźnie słychać też brak doświadczenia muzyków. Dominuje tu raczej toporne, proste metalowe granie (np. "Hit the Lights", "Motorbreath", "Whiplash"), ze szczeniackim wokalem Jamesa Hetfielda, prymitywną grą na perkusji Larsa Urlicha i chaotycznymi solówkami Kirka Hammeta. Jedynie basista Cliff Burton dysponował nieco większymi umiejętnościami, co najlepiej słychać w jego solowym popisie w pierwszej połowie instrumentalnego "(A

[Recenzja] Slayer - "Reign in Blood" (1986)

Obraz
W chwili wydania był to najbardziej brutalny, najbardziej ekstremalny album w historii muzyki. Na "Reign in Blood" - trzecim studyjnym albumie Slayer - metalowy ciężar spotkał się z hardcore'ową prędkością i bezkompromisowością. Na album trafiło dziesięć utworów o łącznym czasie poniżej pół godziny - tak intensywnej i brutalnej muzyki w większej dawce byłoby trudno wysłuchać. Tym bardziej, ze jedynym urozmaiceniem i uspokojeniem są efekty dźwiękowe (odgłosy deszczu i burzy) poprzedzające i kończące "Raining Blood". Jednak na tle dzisiejszego ekstremalnego metalu "Reign in Blood" zachwyca... melodyjnością. Kompozycje są przemyślane, a chociaż Tom Araya wykrzykuje teksty z prędkością CKMu, to nie ma problemu ze zrozumieniem go - w przeciwieństwie do współczesnych przedstawicieli najcięższych odmian metalu, preferujących growl lub inny niezrozumiały bulgot. Na "Reign in Blood" wyróżniają się zwłaszcza dwa, prawie dwukrotnie dłuższe od p

[Recenzja] Pearl Jam - "Vitalogy" (1994)

Obraz
Nie sposób pisać o tym albumie pomijając wydarzenie z 5 kwietnia 1994 roku. Dla wielu jest to symboliczna data końca grunge'u (większość jego przedstawicieli wkrótce potem się rozpadała lub podążyła w inne muzyczne rejony). Śmierć Kurta Cobaina odcisnęła silne piętno także na tym albumie. "Vitalogy" przepełniony jest złością i poczuciem beznadziei. To najbardziej bezkompromisowe wydawnictwo w dyskografii Pearl Jam. Zespół nigdy wcześniej nie brzmiał tak agresywnie, wręcz punkowo, jak w "Last Exit", "Spin the Black Circle", "Whipping" czy "Satan's Bad". Brudne brzmienie jest dopełnieniem dekadenckiego charakteru albumu. To jednak tylko jedna z twarzy, jakie zespół tutaj zaprezentował. Muzycy pozwolili sobie także na parę eksperymentów, które traktować trzeba raczej jako rozluźniające atmosferę żarty. Mamy tu więc dwa przerywniki - funkowy "Pry, To" i psychodeliczny "Aye Davanita", jak również śpiewany

[Recenzja] Pearl Jam - "Vs." (1993)

Obraz
"Vs." nie przyniósł zespołowi kolejnych hitów na miarę "Alive" i "Jeremy". Pod każdym innym względem jest jednak znacznie bardziej udanym albumem od debiutanckiego "Ten". Nieporównywalnie lepsze jest brzmienie. Tym razem rolę producenta powierzono prawdziwemu fachowcowi, Brendanowi O'Brienowi, który zadbał o odpowiednią dynamikę i klarowność. Lepsze są też same kompozycje. Energii i chwytliwych melodii z pewnością tu nie brakuje, co potwierdzają takie nagrania, jak "Go", "Dissident", "Rats", a zwłaszcza doskonały "Rearviewmirror". Więcej dzieje się w warstwie rytmicznej, czego dowodem nieco funkowe "Animal", "Blood" i przede wszystkim "W.M.A.". Bardzo przyjemne są wzbogacone akustycznymi brzmieniami "Daughter" i "Eldery Woman Behind the Counter in a Small Town". Najpiękniejszym momentem jest jednak klimatyczny "Indifference", wzbogacony

[Recenzja] Pearl Jam - "Ten" (1991)

Obraz
Pearl Jam był z grunge'owej "wielkiej czwórki" tym zespołem, któremu najbliżej było do klasycznego rocka z okolic Led Zeppelin, Neila Younga, Jimiego Hendrixa i The Who. Wpływy te słychać przede wszystkim na wczesnych albumach, jak debiutancki "Ten", powszechnie uznawany za jedno z najważniejszych wydawnictw lat 90. Już pierwszy album przyniósł grupie ogromną popularność. W znacznej mierze była to zasługa świetnie wybranych singli: przebojowych "Even Flow" (z niezłym riffem) i "Alive" (ze świetną, bardzo klasyczną solówką), zgrabnej ballady "Black" (wzbogaconej subtelnym pianinem), oraz "Jeremy" (nieco mniej ciekawego pod względem muzycznym, ale promowanego kontrowersyjnym, bardzo sugestywnym teledyskiem). Jednak błędem - często popełnianym w przypadku tak słynnych albumów - jest ocenianie go przez pryzmat singli, nie zwracając uwagi na resztę repertuaru. A ta w przypadku "Ten" nie jest szczególnie pory

[Recenzja] Temple of the Dog - "Temple of the Dog" (1991)

Obraz
Temple of the Dog to efemeryczny projekt, którego pomysłodawcą był Chris Cornell. Wokalista chciał w ten sposób uczcić pamięć o swoim niedawno zmarłym przyjacielu, Andym Woodzie. Do współpracy zaprosił perkusistę Matta Camerona, z którym grał w grupie Soundgarden, a także dwóch członków zespołu Wooda, Mother Love Bone - gitarzystę Stone'a Gossarda i basistę Jeffa Amenta. Składu dopełnił drugi gitarzysta, Mike McCready. Początkowo Cornell planował jedynie nagranie singla (z utworami "Say Hello 2 Heaven" i "Reach Down"), jednak muzycy szybko podjęli decyzję o zarejestrowaniu całego albumu. Sesja trwała dwa tygodnie na przestrzeni listopada i grudnia 1990 roku. Oprócz wyżej wymienionych muzyków, w studiu pojawił się także Eddie Vedder - wokalista zaangażowany przez Gossarda, Amenta i McCready'ego do ich nowego zespołu, Mookie Blaylock, wkrótce przemianowanego na Pearl Jam. Vedder wsparł wokalnie Cornella w kilku nagraniach. Na albumie dominują raczej

[Recenzja] Soundgarden - "Down on the Upside" (1996)

Obraz
"Down on the Upside" jest albumem nieco krótszym od poprzedniego, ale wciąż zbyt długim. Przy szesnastu kawałkach, o łącznym czasie przekraczającym godzinę, trudno utrzymać wysoki poziom. Jest tutaj parę naprawdę dobrych momentów, ale i kilka, których brak nie byłby żadną stratą. Głównym problemem tego wydawnictwa jest jednak brak spójności. Z jednej strony dużo tutaj wściekłych, punkowych kawałków (np. "No Attention", "Never Named", "An Unkind"), a z drugiej - ładnych, klimatycznych ballad (np. "Zero Chance", "Blow Up the Outside World", "Overfloater", "Boot Camp"). Te pierwsze brzmią strasznie szczeniacko, a drugie - naprawdę dojrzale. Podobny kontrast tworzą utwory o bardziej mainstreamowym charakterze (np. "Pretty Noose", "Rhinosaur", "Burden In My Hand", "Tighter & Tighter") zestawione z eksperymentami (psychodeliczny "Applebite" i ciekawie ł

[Recenzja] Soundgarden - "Superunknown" (1994)

Obraz
Album "Badmotorfinger" zwrócił na zespół uwagę, ale to "Superunknown" uczynił z niego prawdziwą gwiazdę. To w znacznym stopniu zasługa jednego utworu, "Black Hole Sun". Przygotowano do niego charakterystyczny teledysk, który bardzo chętnie i często prezentowało MTV - w tamtym czasie najbardziej wpływowe medium muzyczne. Sam utwór jest całkiem przyjemną balladą, ale na albumie znalazło się kilka lepszych kawałków. Na pewno "Let Me Drown", "My Wave", "Mailman" i "Spoonman", które łączą świetne melodie z energetycznym podkładem. Najzgrabniejszą melodię ma jednak nieco bardziej stonowany "Fell on Black Days". Bardzo dobrze wypada też nieco oniryczny "Head Down". Ogólnie album, na tle wcześniejszych, wypada zdecydowanie łagodniej. Muzycy zrezygnowali z sabbathowego ciężaru na rzecz bardziej mainstreamowego grania, w którym nacisk położony jest przede wszystkim na zapadające w pamieć melodie. I