[Recenzja] The Doors - "The Doors" (1967)



The Doors to jeden z tych w sumie nielicznych wykonawców, u których wielka popularność idzie w parze z wartościową muzyką. Nie jest to może muzyka eksperymentalna czy skomplikowana, ale na tyle sprawnie i pomysłowo zagrana, że słuchanie jej wstydu nikomu nie przyniesie. Trudno też mieć zarzut o komercyjny charakter tej muzyki, gdyż członkowie zespołu mieli prawdziwy dar do pisania zgrabnych, przebojowych, ale nie banalnych utworów. Nierzadko zresztą podejmowali próby wyjścia z ogólnie przyjętych schematów.

Już eponimiczny debiut The Doors świadczy o muzycznej dojrzałości jego twórców. Choć zespół wpisywał się w popularny w tamtym czasie nurt psychodeliczny, muzycy stworzyli swój własny, rozpoznawalny styl, oparty na charakterystycznym brzmieniu organów Raya Manzarka i charyzmatycznym śpiewie Jima Morrisona. Co ciekawe, największą popularność zdobyły dwa najdłuższe i najbardziej ambitne utwory z tego albumu. Fakt, że w przypadku "Light My Fire" była to zasługa skróconej wersji singlowej (która doszła na szczyt amerykańskiego notowania), a "The End" obrósł legendą dzięki kontrowersjom, jakie wywołał edypowy fragment tekstu.

Niemniej jednak są to naprawdę wspaniałe utwory. "Light My Fire" wyróżnia się bardzo chwytliwym organowym riffem i równie przebojową partią wokalną, jednak najbardziej porywa instrumentalna część utworu (wycięta w wersji singlowej) z rewelacyjnymi popisami Manzarka i Robby'ego Kriegera. To jeden z niewielu momentów w historii zespołu, gdy gitarzysta dostał możliwość pokazania swoich możliwości - szkoda, bo ta solówka pokazuje, że sprawdziłby się także w zespole jazzrockowym. "The End" z kolei hipnotyzuje swoim mantrowym klimatem, niczym hindustańskie ragi.

Pozostałe kawałki są już zdecydowanie bardziej konwencjonalne, ale i tak świetne. Zarówno te bardziej czadowe (np. "Soul Kitchen", "Take It as It Comes", czy najbardziej ekspresyjny, szczególnie pod względem wokalnym "Break on Through (to the Other Side)"), jak i ballady (urocza "The Crystal Ship" i bardzo nastrojowa, wręcz oniryczna "End of the Night"). Zespół zadbał o to, aby nie było zbyt monotonnie, umieszczając na albumie dwie cudze kompozycje, utrzymane w nieco innym stylu: bluesowy standard "Back Door Man" (napisany przez Williego Dixona dla Howlin' Wolfa) i kabaretową piosenkę z lat 40., "Alabama Song (Whiskey Bar)". Obie nabrały typowo doorsowego brzmienia, zachowując jednak klimat oryginałów.

"The Doors" to bez wątpienia jeden z najbardziej udanych debiutów w historii rocka. I jeden z pomnikowych przykładów rocka psychodelicznego. Wstyd nie mieć tego albumu w swojej kolekcji.

Ocena: 9/10



The Doors - "The Doors" (1967)

1. Break on Through (to the Other Side); 2. Soul Kitchen; 3. The Crystal Ship; 4. Twentieth Century Fox; 5. Alabama Song (Whiskey Bar); 6. Light My Fire; 7. Back Door Man; 8. I Looked at You; 9. End of the Night; 10. Take It as It Comes; 11. The End

Skład: Jim Morrison - wokal; Ray Manzarek - instr. klawiszowe, dodatkowy wokal (5); Robby Krieger - gitara, gitara basowa (2,7), dodatkowy wokal (5); John Densmore - perkusja i instr. perkusyjne, dodatkowy wokal (5)
Gościnnie: Larry Knechtel - gitara basowa (4,6,8,10); Paul A. Rothchild - dodatkowy wokal (5)
Producent: Paul A. Rothchild


Komentarze

  1. Odpowiedzi
    1. A dlaczego 10, skoro mnie ten album aż tak bardzo nie zachwyca i kolejny uważam za bardziej udany?

      Usuń
    2. Rozumiem...
      Mnie osobiście zachwyca tak samo jak kolejny i L.A. ;)

      Usuń
  2. Jeden z najlepszych debiutów wszechczasow.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)

[Recenzja] Julia Holter - "Aviary" (2018)

[Recenzja] Amirtha Kidambi's Elder Ones - "New Monuments" (2024)

[Recenzja] Moor Mother - "The Great Bailout" (2024)

[Recenzja] Joni Mitchell - "Song to a Seagull" (1968)