[Recenzja] Led Zeppelin - "The Song Remains the Same" (1976)
"The Song Remains the Same" to pierwsza koncertówka w dyskografii Led Zeppelin. Zawiera materiał zarejestrowany trzy lata wcześniej, podczas serii koncertów w nowojorskim Madison Square Garden (w dniach 27-29 lipca 1973 roku). Niestety, repertuar pozostawia nieco do życzenia. Utwory w rodzaju "Celebration Day", "The Song Remains the Same" i "The Rain Song" nie należą przecież do najlepszych w dorobku grupy. Zdecydowanie przydługie solo perkusyjne w "Moby Dick" też nie wpływa korzystnie na odbiór całości. A przecież zespół podczas wspomnianych koncertów wykonywał także takie klasyczne kompozycje, jak "Black Dog", "Heartbreaker" czy "Since I've Been Loving You", które dołączono dopiero na kompaktowej reedycji z 2007 roku.
Jednak oryginalne winylowe wydanie także ma sporo do zaoferowania. Energetyczny "Rock and Roll" świetnie sprawdza się w roli otwieracza. Wspomniany "The Song Remains the Same" wypada tu lepiej niż w wersji studyjnej, za sprawą cięższego brzmienia. Pełne luzu wykonanie "Stairway to Heaven" i rozbudowany "Whole Lotta Love" (wzbogacony cytatami z bluesowych i rhythm'n'bluesowych standardów) świetnie oddają klimat koncertów z tamtych lat, gdy studyjne wersje utworów były tylko punktem wyjścia do porywających improwizacji. Najbardziej rozimprowizowane jest jednak wykonanie "Dazed and Confused" - blisko dwadzieścia minut dłuższe od wersji albumowej. Utwór został wzbogacony m.in. ciekawym balladowym fragmentem, a także dłuższymi popisami Jimmy'ego Page'a, grającego na gitarze smyczkiem. Ale utworem, który najwięcej zyskał na żywo, jest zdecydowanie "No Quarter". Tutejsze wykonanie jest naprawdę niezwykłe. Zespołowi udało się wykreować tutaj niesamowity klimat, w czym zasługa głównie Johna Paula Jonesa, grającego na pianinie elektrycznym, choć gra pozostałych muzyków również zachwyca. Zastanawiam się nawet, czy to nie najwspanialsze dwanaście i pół minuty w całej dyskografii Led Zeppelin.
Choć "The Song Remains the Same" nie jest pozbawiony wad, zdecydowanie warto zapoznać się z tym wydawnictwem.
Ocena: 8/10
Led Zeppelin - "The Song Remains the Same" (1976)
LP1: 1. Rock and Roll; 2. Celebration Day; 3. The Song Remains the Same; 4. The Rain Song; 5. Dazed and Confused
LP2: 1. No Quarter; 2. Stairway to Heaven; 3. Moby Dick; 4. Whole Lotta Love
Skład: Robert Plant - wokal; Jimmy Page - gitara, theremin; John Paul Jones - gitara basowa, instr. klawiszowe; John Bonham - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Jimmy Page
Jaka szkoda że nie umieścili Misty Since Heartbreaker blackdog i the ocean
OdpowiedzUsuńZamiast Dazed & Confused
Tak, wtedy miałby u mnie najwyżej 7/10 ;)
UsuńJak śpiewał Kazik : Moje 9 jest lepsze niż twoje 7
UsuńZapewne. Nie wiem czego chcesz od "Dazed and Confused". Jeden z niewielu kawałków Led Zeppelin, który faktycznie zyskał w wersji koncertowej. Jeśli miałbym stąd coś wyrzucić, to w pierwszej kolejności byłaby to ta okropnie nudna solówka Bonhama z "Moby Dick". Rockowi bębniarze w ogóle nie powinni grać solówek. Wyjątkiem od reguły jest Ginger Baker, ale on sam nie uważał się za rockowego muzyka i w tym miał trochę racji - od większości z nich prezentował znacznie wyższy poziom.
UsuńGeneralnie uważam choć nie trzeba się z tym zgadzać że płyta koncertowa powinna odwzorowywać koncert. Jeśli jest z jakichś powodów skrócona to cały czas ta delikatna równowaga (wolne i energetyki) powinna być zachowana. Tymczasem od Rain Song aż do Początku Moby Dick mamy tu (piękne, ale jednak) smęty. I oto mam pretensje do Page’a że tak nieudolnie skompilował tę płytę. Co do Moby Dick pełna zgoda - to i tak sukces że skroili go do 11 minut. Bo jak pewnie wiesz Bonzo potrafił tak łupać i pół godziny.
OdpowiedzUsuńMam wiele koncertów Zeppów ale ten jako chyba jedyny z uwagi na setlistę nie słucha mi się z podniesioną emocją
Pozdrawia stary Zappeliniarz
A tak na marginesie jestem fanem perkusyjnych solówek max do 30 sekund.
OdpowiedzUsuńA najlepiej wcale
Ja od koncertówek oczekuję przede wszystkim tego, że pokażą coś innego niż albumy studyjne. Jeśli więc powielają materiał z tych drugich, to niech te utwory będą zaprezentowane w jakiś inny sposób. Tutaj znajduję takie podejście przede wszystkim właśnie w "Dazed and Confused", ale i "No Quarter" w tej wersji coś zyskuje. Podoba mi się też takie bardziej wyluzowane wykonanie "Stairway to Heaven". No, "Moby Dick" też różni się od pierwowzoru, choć tutaj po prostu rozciągnięto najnudniejszą część, co w ogóle nie zmieniło charakteru tego kawałka. Ten główny riff jest świetny, ale pomiędzy nim i jego powtórzeniem wolałbym usłyszeć zespołową improwizacje na jego bazie. Coś w stylu jazzowego temat-improwizacja-temat. Niespecjalnie przekonuje mnie też sposób, w jaki rozbudowano "Whole Lotta Love", tak coś mało kreatywnie, wplatając tam jakieś cytaty i inne pierdoły. Zdecydowanie się zgadam, że można było lepiej skompilować ten album. Byle tylko nie kosztem "Dazed and Confused" (ani "No Quarter").
OdpowiedzUsuń