[Recenzja] Led Zeppelin - "Houses of the Holy" (1973)



Piąty album Led Zeppelin różni się od poprzednich. Chociażby ze względu na tytuł, nie będący kolejną cyfrą lub ciągiem tajemniczych symboli, a po prostu tytułem jednego z utworów nagranych podczas sesji. Inna sprawa, że kompozycja "Houses of the Holy" ostatecznie na album nie trafiła (znalazła się dopiero na następnym longplayu, "Physical Graffiti"). W każdym razie był to pierwszy normalny tytuł w dyskografii zespołu. Ale to nie jedyna zmiana. Poważną metamorfozę przeszła również sama muzyka. Już poprzednie dwa albumy, "Led Zeppelin III" i "IV" świadczyły o tym, że muzycy mają znacznie większe ambicje, niż granie przez całą karierę ciężkiego blues rocka, od jakiego zaczynali. Na wspomnianych albumach doszły wpływy folkowe, więcej grania o charakterze akustycznym. Na "Houses of the Holy" muzycy idą o krok dalej, poszerzając granice swojego stylu o nowe, jeszcze bardziej zaskakujące inspiracje. Zarazem jednak niemal całkiem zrywając ze swoimi korzeniami.

Muzyków chyba trochę już zmęczyło ciężkie granie, bo już otwierający album utwór "The Song Remains the Same" na tle wcześniejszych dokonań Led Zeppelin wyróżnia się łagodniejszym brzmieniem, choć braku energii nie można mu zarzucić. Zwraca uwagę bardziej dojrzała gra instrumentalistów, za to dość irytująco wypada wysoka partia wokalna Roberta Planta. Już drugi na płycie "The Rain Song" to ballada, oparta na brzmieniu gitary akustycznej i melotronu. Całkiem urokliwa, lecz nieco przydługa. "Over the Hills and Far Away" z początku również oparty jest na akustycznym brzmieniu, ale po chwili nabiera ciężaru. Hardrockowym brzmieniem charakteryzują się jeszcze tylko "Dancing Days" i "The Ocean". Reszta albumu ma bardziej eksperymentalny charakter. Zespół zaskakuje zupełnie nieoczekiwanymi wpływami - funku ("The Crunge") i reggae ("D'yer Mak'er"). Urozmaica to album, ale niekoniecznie podnosi jego poziom. Za to rewelacyjnie wypada lekko jazzujący "No Quarter", intrygujący niesamowitym klimatem, tworzonym głównie przez Johna Paula Jonesa na elektrycznym i akustycznym pianinie, oraz syntetycznym basie. Są tu też świetne, dość nietypowe gitarowe Jimmy'ego Page'a i bardziej stonowany śpiew Planta. Fantastyczny utwór, jeden z najlepszych w dorobku Led Zeppelin.

"Houses of the Holy" zespół stracił swoją młodzieńczą energię, ale za to zaprezentował bardziej dojrzały materiał, który broni się nie gorzej, niż jego wcześniejsze dokonania. 

Ocena: 8/10



Led Zeppelin - "Houses of the Holy" (1973)

1. The Song Remains the Same; 2. The Rain Song; 3. Over the Hills and Far Away; 4. The Crunge; 5. Dancing Days; 6. D'yer Mak'er; 7. No Quarter; 8. The Ocean

Skład: Robert Plant - wokal; Jimmy Page - gitara, theremin (7); John Paul Jones - bass i instr. klawiszowe, dodatkowy wokal; John Bonham - perkusja i instr. perkusyjne, dodatkowy wokal
Producent: Jimmy Page


Komentarze

  1. Oprócz LD I i LD II, płyty zespołu są bardzo nierówne i zawierają niekiedy kawałki, których ja słuchać nie mogę. Nie inaczej jest z tym krążkiem. Chociaż tutaj znaczna część utworów jest świetna. Otwieracz jak dla mnie jest bardzo interesujący, głównie za sprawą gry Page`a, który popisuje się świetnym riffem i solówkami. Może irytować nieco wokal Planta, ale można to wybaczyć bo ogólnie kawałek naprawdę ma moc. Rain Song z całym swoim klimatem i pięknem mógłby być krótszy o co najmniej 2 minuty. Energia powraca w Over the Hills and Far Away - to kolejny udany numer na tym albumie. Nie mogę natomiast strawić okropnego The Crunge, z fatalnymi wstawkami syntezatora i beznadziejnie pokręconą melodią. Połączenie funku z rockiem nie wyszło grupie tu najlepiej. Mdły jest również Dancing Days, w którym nic specjalnie się nie dzieje. Mnie D`yer Mak`er specjalnie nie przeszkadza, traktuję to jako swego rodzaju żart muzyczny. No Quarter to wiadomo jedno z największych dzieł Led Zeppalin. Zamykający riffowiec The Ocean robi dobre wrażenie, fajnie się rozkręca w końcowej części. Ogólnie oceniam ten album wysoko i chyba nawet wyżej niż większość fanów.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024