[Recenzja] Scorpions - "Fly to the Rainbow" (1974)



Kariera grupy Scorpions zaczęła się naprawdę dobrze. Debiutancki album "Lonesome Crow" pokazał zespół od dość ambitnej strony. Niestety, jego dalsza działalność to stopniowe obniżanie lotów. Wszystko zaczęło się sypać wkrótce po premierze debiutu. Najpierw posypał się skład. Odejście perkusisty Wolfganga Dziony'ego nie było wielką stratą; szybko znaleziono następcę, którym został Joe Wyman. O wiele boleśniejsza była strata Michaela Schenkera - gitarzysty, który miał największy wpływ na charakter i jakość pierwszego longplaya. Jego talent i umiejętności daleko wyprzedzały pozostałych muzyków. Nic więc dziwnego, że wykorzystał szansę, jaka nadarzyła się podczas wspólnych koncertów z brytyjską grupą UFO. Zespół przyjechał do Niemiec w niepełnym składzie, gdyż gitarzysta Bernie Marsden (później członek Whitesnake) zgubił swój paszport. Pozostali muzycy zostali zmuszeni wypożyczać gitarzystę od swojego supportu. I tak zachwycili się jego grą, że zaproponowali mu stały etat. Młody Schenker zdecydował się wykorzystać szansę. Było to równoznaczne z końcem Scorpions.

Przynajmniej tak się wtedy wydawało. Niedługo potem Rudolf Schenker i Klaus Meine dołączyli do grupy Dawn Road, którą dotychczas tworzyli: śpiewający gitarzysta Uli Jon Roth, basista Francis Buchholz, perkusista Jürgen Rosenthal oraz klawiszowiec Achim Kirschning, który wkrótce został zdegradowany do roli gościa. Muzycy szybko doszli do wniosku, że zamiast zaczynać od podstaw pod nieznaną nazwą, lepiej przybrać szyld mający już pewną rozpoznawalność, a uzasadniony obecnością  w składzie Maine'a i Schenkera. Tak odrodziła się grupa Scorpions. Choć tak naprawdę był to już zupełnie inny zespół. Nie tylko ze względu na skład, ale przede wszystkim na samą muzykę. Wydany pod koniec 1974 roku album "Fly to the Rainbow" nie przypomina swojego poprzednika. Zamiast dość luźnych, w znacznym stopniu opartych na improwizacji utworów, znalazły się na nim bardzo konwencjonalne kawałki o wyraźnych, piosenkowych strukturach.

Już na otwarcie pojawia się bardzo prosty "Speedy's Coming". Kawałek nie jest zbyt wyszukany, ale nadrabia energią i melodycznością. Solówki Rotha są całkiem przyzwoite, a w tle przyjemnie pulsuje bas Buchholza. Zwraca uwagę śpiew Meine'a - znacznie pewniejszy niż na debiucie. Album jest jednak dość różnorodny. Już drugi na trackliście "They Need a Million" rozpoczyna się akustycznie i dopiero potem nabiera ciężaru. Brzmi jak połączenie hard rocka i... muzyki ludowej. Drugą część śpiewa Rudolf Schenker, ale efekt lepiej pominąć milczeniem. Z kolei "Drifting Sun", kompozycja Rotha, przez niego zaśpiewana, z małą pomocą Meine'a i Schenkera, jest wyraźnym wyrazem jego uwielbienia dla Jimiego Hendrixa. Nieźle wypada zasadnicza część utworu, z solidną gitarową robotą, gdy jednak muzycy próbują grać bardziej psychodelicznie w środkowej części, robi się po prostu nudno. Rothowi jednak daleko do Hendrixa. "Fly People Fly" jest natomiast pierwszym podejściem Meine'a i Schenkera do napisania rockowej ballady. Na szczęście obyło się bez słodzenia i kiczu, jest za to odpowiednia dawka ciężaru oraz dość dobra, choć nieco monotonna gra instrumentalistów. Przyczepić można się natomiast do partii wokalnej - Klaus popada tu w nieco płaczliwą manierę, będącą zresztą mankamentem także w wielu późniejszych balladach grupy.

Ogolnie trochę lepiej prezentuje się druga strona winylowego wydania. "This Is My Song" to bardzo energetyczny kawałek, oparty na wyrazistym, pulsującym basie i gitarowych unisonach kojarzących z Wishbone Ash, a do tego posiadający naprawdę chwytliwą partię wokalną. To zdecydowanie jeden z najlepszych i zarazem najbardziej niedocenionych kawałów Scorpions. Dwa kolejne utwory, co ciekawe, powstały przy kompozytorskiej pomocy Michaela Schenkera. Gitarzysta chciał w ten sposób wynagrodzić grupie swoje odejście. "Far Away" rozpoczyna się bardzo subtelnie, wręcz onirycznie, aby po chwili nabrać hardrockowego brzmienia i... niemal reggae'owej rytmiki. Najciekawiej wypada sam finał albumu, w postaci tytułowego "Fly to the Rainbow". To prawie dziesięciominutowe nagranie, składające się z trzech części: zgrabnego akustycznego początku, hardrockowego, przebojowego środka - znów z unisonami a'la Wishbone Ash - oraz psychodelicznego zakończenia, w którym Roth ponownie podrabia gitarową i wokalną robotę Hendrixa. Poszczególne części, choć tak różne, tworzą nawet ciekawą całość, która stanowi doskonałe podsumowanie całego albumu.

"Fly to the Rainbow" to wyraźny zwrot Scorpions w stronę prostszego, bardziej komercyjnego grania. Jest tu kilka niezłych utworów, ale całość wydaje się niezbyt spójna i nie do końca dopracowana. Zespół wciąż jeszcze szukał odpowiedniego dla siebie stylu, stąd tak wiele tutaj podobieństw do innych wykonawców. Paradoksalnie, to właśnie momenty, w których muzycy naśladują Wishbone Ash lub Hendrixa, są tutaj najbardziej udane.

Ocena: 6/10



Scorpions - "Fly to the Rainbow" (1974)

1. Speedy's Coming; 2. They Need a Million; 3. Drifting Sun; 4. Fly People Fly; 5. This Is My Song; 6. Far Away; 7. Fly to the Rainbow

Skład: Klaus Meine - wokal; Rudolf Schenker - gitara, wokal (2,3); Uli Jon Roth - gitara, wokal (3,7); Francis Buchholz - gitara basowa; Jürgen Rosenthal - perkusja
Gościnnie: Achim Kirschning - instr. klawiszowe
Producent: Frank Bornemann


Komentarze

  1. Uważam że to najlepsza płyta Scorpions. W mojej ocenie nie brak jej spójności. Czy na pewno każdy utwór to inna stylistyka? To przecież rasowy hard-prog rock. Otwarcie albumu w postaci Speedy's Coming to dynamit! Doprawdy imponujący hard rockowy otwieracz. Dalej jest równie ciekawie. They Need A Million zachwyca intrygującą partią gitary Rotha. Ciekawie brzmi tu sekcja rytmiczna. Drifing Sun to popis Rotha. Na pewno gitarowy ale czy wokalny? Mnie jego wokal nie przedzkada. Gitara gra tu wyśmienicie. Trzeba przyznać że Uli Jon Roth gra na tej płycie nie gorzej niż Michael Schenker na debiucie grupy. W mojej ocenie to bardzo niedoceniany gitarzysta. Fly People Fly i This is My Song to świetne nieco spokojniejsze utwory. Chociaż ten drugi nabiera rozpędu za sprawą kolejnej doskonałej parti gitary. Mimo że nie przepadam za stylem Klausa Meine to tutaj naprawde jego śpiew może się podobać. Płytę kończy utwór tutułowy. Prawdziwe prog rockowe dzieło z rozbudowaną partią gitary. Dla mnie to klasyczny album i na pewno najbardziej równy w karierze zespołu. Po prostu najlepszy. Praktycznie nie ma tu słabego utworu. Każdy zachwyca fenomenalnymi solówkami Rotha. Dla mnie Scorpions liczy się tylko w latach 70.i ewentualnie początku lat 80. Potem to już nie ten zespół i nie ta muzyka.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)