[Recenzja] Iron Maiden - "Brave New World" (2000)



Druga połowa lat 90. nie była dobrym okresem dla Iron Maiden. Odejście charyzmatycznego wokalisty Bruce'a Dickinsona i niefortunna decyzja zastąpienia go dysponującym znacznie mniejszą skalą Blazem Bayleyem, okazały się dla zespołu destrukcyjne. Sprzedaż płyt zmalała, a zespół nie mógł nadrobić strat koncertami - z powodu problemów z głosem Bayleya trzeba było odwoływać całe trasy. Mimo że na początku 1999 roku podjęto decyzję o odprawieniu wokalisty, szanse na powrót poprzedniego frontmana wydawały się znikome. Szczególnie biorąc pod uwagę, co obie strony mówiły o sobie mediom (Steve Harris twierdził np. że Bruce nagrałby album w stylu country, gdyby uznał, że takie coś się sprzeda; Dickinson krytykował zespół za granie ciągle tego samego). A jednak, już w marcu 1999 roku wydano zaskakujące i ekscytujące oświadczenie - Bruce Dickinson powrócił do Iron Maiden. Co więcej, wraz z nim wrócił także Adrian Smith (od kilku lat wspierający Dickinsona na jego solowych albumach). Tym samym, zespół stał się sekstetem, gdyż nikt nie chciał wyrzucać z zespołu Janicka Gersa (który dekadę wcześniej zastąpił Smitha). Odrodzony zespół wyruszył w krótką trasę, a następnie rozpoczął pracę nad nowym materiałem. W kwietniu 2000 roku "Brave New World" trafił do sklepów.

Nie będzie chyba przesadą, jeśli napiszę, że był to najbardziej wyczekiwany album zespołu w całej jego karierze. W końcu, po ośmioletnim kryzysie, nadeszła nadzieja na powrót do formy. A szansa, że nowy album podała oczekiwaniom, była naprawdę spora - zwłaszcza, ze zespół nigdy wcześniej nie miał tak mocnego składu. Przynajmniej jeżeli chodzi o kompozytorów: Dickinson i Smith napisali przecież w latach 80. wspólnie kilka przebojów, a na solowych albumach pierwszego z nich udowodnili, że wciąż są w tym nieźli; z kolei Gers był współtwórcą większości najlepszych utworów z ostatnich czterech albumów. Harris może i opuścił się w ostatnich latach jako kompozytor, ale tylko pod jednym utworem z tego albumu jest podpisany samodzielnie ("Blood Brothers"). Uaktywnił się za to nieczęsto piszący muzykę Dave Murray, który jest tutaj współtwórcą trzech utworów (i to trzech najlepszych: tytułowego, "The Nomad" i "The Thin Line Between Love and Hate"). Co jednak ciekawe, nie wszystkie utwory powstały po zmianie składu - cztery z nich to odrzuty z poprzedniego longplaya, "Virtual XI" (tytuły trzech z nich zdradził Smith - "Dream of Mirrors", "The Mercenary" i "The Nomad" - twierdząc, że ostatniego nie pamięta). Album został bardzo dobrze przyjęty przez fanów, z których wielu do dziś wymienia go jako jedno z największych osiągnięć Iron Maiden. Ja jednak zacząłem słuchać tego zespołu kilka lat później i nigdy nie miałem żadnych sentymentów związanych z "Brave New World".

Początek jest całkiem obiecujący. Rozpędzony "The Wicker Man", w którym nie brakuje ani odpowiednio mocnego brzmienia, ani chwytliwej melodii, to niemal stare, dobre Maiden. Co prawda utwór brzmi nieco niespójnie (zwrotka, refren i okropone chóralne zaśpiewy w końcówce brzmią jak posklejane fragmenty trzech różnych utworów), ale za to idealnie sprawdził się jako pierwszy singiel, a jeszcze lepiej na koncertach - bo jego refren rewelacyjnie nadaje się do wspólnego śpiewania z publicznością (doświadczyłem tego na warszawskim koncercie w 2011 roku). Utwór może jednak wprowadzić w błąd, ponieważ później na albumie takich konkretnych metalowych czadów jest jak na lekarstwo. Już kolejny utwór, "Ghost of the Navigator", utrzymany jest w wolniejszym tempie i trwa prawie siedem minut, mimo że tak naprawdę niewiele się w nim dzieje, ciągle powtarzane są te same motywy.

Co innego tytułowy "Brave New World" - niewiele krótszy, ale mający znacznie więcej do zaoferowania. Uwagę przykuwa już od pierwszych sekund balladowego wstępu, w którym Dickinson przejmująco śpiewa wersy w stylu Dying swans twisted wings, beauty not needed here... Po chwili oczywiście następuje zaostrzenie, jednak utwór zachowuje świetną melodię. Jedynie monotonny refren nieco zaniża poziom - ale to problem większości kompozycji z tego albumu (a właściwie z całej dyskografii Iron Maiden). Dość kontrowersyjnym utworem jest "Blood Brothers" - wyjątkowo łagodny, jak na ten zespół, oparty na walcowej melodii, z dość tandetną klawiszową orkiestracją w tle. A jednak ma swoje zalety - przede wszystkim świetnie sprawdza się na żywo, budując poczucie wspólnoty między zespołem i fanami (kolejne doświadczenie z koncertu w 2011 roku). "The Mercenary" to w końcu coś krótszego, nieprzekraczającego pięciu minut. Niestety, jest to utwór bardzo przeciętny i, mimo krótkiego czasu trwania, rażący monotonią, schematami i toporną grą.

Najdłuższy na albumie, niemal dziesięciominutowy "Dream of Mirrors", to kompozycja o najbardziej zmarnowanym potencjale. Znów powraca wrażenie posklejania kilku utworów w jeden. Ostry wstęp ma się nijak do tego, co dzieje się po chwili: utwór zmienia się w wolną balladę, o akustycznym brzmieniu i bardzo chwytliwej melodii, z fajnym zaostrzeniem w refrenie. Jednak po którymś z kolei refrenie następuje niespodziewane przyśpieszenie, które znów ma się nijak do poprzedniej części utworu. W dodatku fragment ten brzmi jakoś tak sztucznie, jakby ktoś przyśpieszył tempo już po nagraniu - ale tylko podkładu instrumentalnego, bo Dickinson wyraźnie za nim nie nadąża! Brzmi to po prostu amatorsko. To przyśpieszenie ma jednak jedną zaletę - świetny jest fragment, kiedy utwór nagle zwalnia przed ostatnim refrenem. Mimo wszystko, z wolniejszych fragmentów "Dream of Mirrors" można było zrobić około pięciominutowy przebój (w dobrym tego słowa znaczeniu), a zamiast tego rozciągnięto go w jakiś pseudo-prog rock. Wrażenia nie poprawia "The Fallen Angel" - trzeci i ostatni z krótszych utworów - najcięższy i najbardziej intensywny na albumie, ale zarazem strasznie chaotyczny.

"The Nomad", jak już wspominałem, należy do najlepszych fragmentów longplaya. Tym razem monotonność jest zaletą - wraz z orientalizującymi partiami gitar tworzy ciekawy, hipnotyzujący klimat. Trudno nie skojarzyć tego utworu z "Powerslave", ale to nie zarzut - oba należą do bardziej udanych w dyskografii zespołu. Monotonia zupełnie nie służy natomiast utworowi "Out of the Silent Planet", który już na samym początku odpycha ośmiokrotnie (!) powtórzonym tytułem. Z niewiadomych względów wypuszczono go na drugim singlu, za to na żywo został zagrany dosłownie kilka razy - widocznie nie spotkał się z dobrym przyjęciem publiczności. Za to na zakończenie albumu pojawia się najlepsza kompozycja - "The Thin Line Between Love and Hate". Tym razem zmiany tempa i nastroju wyszły naprawdę fantastycznie i wszystko idealnie do siebie pasuje. Utwór posiada świetną melodię i bardzo chwytliwy refren - wyjątkowo nie polegający na bezsensownym powtarzaniu w kółko tytułu lub innej frazy. Zdecydowanie niedoceniony utwór, udowadniający, że zespół stać na znacznie więcej, niż sztampowe metalowe galopady, z których jest znany.

"Brave New World" to bardzo nierówny album, zawierający zarówno bardzo dobre, jak i zwyczajnie kiepskie kompozycje. Co więcej, muzycy chcą udowodnić jacy to są progresywni i na siłę wydłużają większość utworów, poprzez powtarzanie ciągle tych samych motywów. A rock progresywny bynajmniej nie na tym polega. Ciężko mi przesłuchać te 67 minut muzyki bez odczucia znużenia w co najmniej kilku momentach.

Ocena: 6/10



Iron Maiden - "Brave New World" (2000)

1. The Wicker Man; 2. Ghost of the Navigator; 3. Brave New World; 4. Blood Brothers; 5. The Mercenary; 6. Dream of Mirrors; 7. The Fallen Angel; 8. The Nomad; 9. Out of the Silent Planet; 10. The Thin Line Between Love and Hate

Skład: Bruce Dickinson - wokal; Dave Murray - gitara; Adrian Smith - gitara; Janick Gers - gitara; Steve Harris - bass i instr. klawiszowe; Nicko McBrain - perkusja
Producent: Kevin Shirley i Steve Harris


Komentarze

  1. Kuba Jasiński8 czerwca 2016 18:36

    Zgadzam się z Autorem co do jednej rzeczy. Brave New World to pierwsza płyta, na której zespół rozpoczął swój zdecydowany marsz ku progresywnym mieliznom. Także nie lubię utworu Dream of Mirrors, jak na tak długi utwór to akurat mało się w nim dzieje, nagłe przyspieszenie pojawia się zbyt późno, zresztą nie będąc do końca kompatybilne z resztą kompozycji. No i Blood Brothers; dowód spadku kompozytorskiej formy Harrisa. Zwykły śpiewaniec, niepotrzebnie rozciągnięty do rozmiarów mini-progresywnego dziełka. Jedna rzecz jest szczególnie drażniąca na BNW: do znudzenia powtarzane refreny, co jest tym bardziej irytujące im słabsza muzycznie jest kompozycja, drażnią one zwłaszcza w The Mercenary, Dream of Mirrors i Out of the Silent Planet, choć refren utworu tytułowego też polotem nie grzeszy... The Nomad i Cienka linia to najlepsze kompozycje z BNW i co ciekawe, obie podpisane przez Murraya. No, może jeszcze dodałbym Ghost of the Navigator.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie to jedna z 5 najlepszych płyt heavy metalu w ogóle. Nie liczę płyt Black Sabbath z Ozzym bo ten skład zaliczam do hard rocka. Na Brave New World czuć ten powiew powrotu Dickinsona do Maidenów i niesamowitą radość i energię w muzyce. Widać że grupa dopracowała materiał niemal do perfekcji. Moim zdaniem każdy z utworów jest doskonały. Jedynie do czego można się przyczepić to powtarzane zbyt długo refreny, jednak poszczególne kompozycje są na tyle dobre że niespecjalnie mi to przeszkadza. Bruce Dickinson w szczytowej formie wokalnej, solówki gitarowe fantastyczne, no i świetny Mc Brain na bębnach. Uwielbiam ten krążek. Pamiętam jaka to była wielka radość że Bruce wrócił do zespołu i ruszyli w 99 r w trasę. Świetny set wtedy grali na koncertach. A jak wyszła nowa płyta to już było apogeum. Potem koncertowa płyta z Rio i oglądanie non stop tego na DVD do białego rana :-) eeech działo się. Moja ocena 10/10

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolego, za długie refreny? Odpalić utwów w Audalicy lub innym edytorze mp3, przyciąć tu i tam, i bum - mniej refrenów. :-)

      Usuń
    2. Szkoda, że nikt nie wpadł na to na etapie produkcji.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024